sobota, 27 lutego 2016

Sezon 3 - Rozdział 86 - Może odejść w każdej chwili...

Dzień dobry!
Miłego czytania! :)
- Uspokoiłaś się już nieco? - zapytał po chwili Lucas.
- Tak. Wydaje mi się, że tak.
- W takim razie zamówię taksówkę i pojedziemy razem do Martiny. - powiedział.
- Wydaje mi się, że to nie najlepszy pomysł, żeby zostawiać Pabla tutaj samego...
- Masz rację, ale chyba lepiej go też tam teraz nie zabierać. Niech śpi. Może jak się obudzi będzie można jakoś nawiązać z nim kontakt.
- To co w takim razie robimy? - spytałam.
- Pojedź sama. Ja tu zostanę jakby twój mąż się obudził.
- Nie będzie to dla ciebie żaden problem? - zapytałam nieśmiało. - Bo wiesz...
- Angie, daj spokój. - przerwał mi. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Przyjaciele są po to, żeby sobie na wzajem pomagać. - stwierdził. - Zamówić ci taksówkę?
- Nie, pojadę swoim samochodem.
- Wiesz, sądzę, że powinnaś jednak nie prowadzić...
- Lucas, dam radę. Dzięki. - zapewniłam go. - A jak nie, to będę dzwoniła do mojego szwagra.
- No dobrze. Zadzwoń do mnie jak tylko się czegoś dowiesz.
- Jasne. - przytaknęłam zakładając buty. - Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - odparłam dając mu buziaka w policzek. - Do zobaczenia. - rzuciłam wychodząc przez drzwi.
Wsiadłam do auta i wyjechałam z garażu. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech, a następnie ruszyłam w drogę. Do szpitala jechało się zaledwie kilkanaście minut, więc nim zdążyłam się psychicznie przygotować do tego, czego mogę się tam dowiedzieć, zdążyłam już znaleźć miejsce na parkingu. Wysiadłam z pojazdu, sięgnęłam torebkę z siedzenia pasażera i zamknęłam samochód. Zaczęłam iść w stronę budynku w miarę spokojnie, lecz gdy znalazłam się już w środku, obleciał mnie lekki atak paniki. Lekki? Powinnam była powiedzieć raczej, że OGROMNY. Nie miałam pojęcia dokąd mam iść. Wtedy przypomniałam sobie, że mój przyjaciel mówił coś o operacji. Pamiętałam doskonale, że blok operacyjny znajdował się na pierwszym piętrze. Podbiegłam do windy i wcisnęłam guzik, lecz po sekundzie stwierdziłam, że o wiele lepszym pomysłem będzie bieg schodami. Tak też zrobiłam. Rzuciłam się w ich stronę i kilka chwil później znalazłam się na piętrze. Szybko rozejrzałam się po korytarzu. Po mojej lewej stronie znajdowała się rejestracja. Podbiegłam do niej z nadzieją, że tam się czegoś dowiem. Stanęłam w kolejce. Przede mną stało trzech mężczyzn: dwóch w starszym wieku i jeden w moim, ewentualnie niewiele młodszy. Wykorzystałam ten moment, aby się odrobinę uspokoić. Cała się trzęsłam, a z oczu płynęły mi łzy. Teraz naprawdę wyglądałam jak matka, której córka miała wypadek. Jednak nie miałam żalu do Lucasa, że najpierw zdecydował się zabrać mnie i mojego męża do domu. Potrzebowałam tamtej rozmowy. Kto wie, może gdyby nie ona nie miałabym w żadnym stopniu trzeźwego umysłu. Przetarłam oczy kilka razy, a następnie wyciągnęłam z torby chusteczkę i wysmarkałam w nią nos. Kiedy to zrobiłam nadeszła moja kolej.
- Dzień dobry, nazywam się Angeles Galindo. Jestem matką Martiny Galindo, którą przywieziono tutaj jakiś czas temu. Podobno była operowana. Chciałabym się dowiedzieć gdzie teraz jest i jaki jest jej stan zdrowia. - gdy skończyłam mówić, byłam bardzo zdziwiona, że potrafiłam to powiedzieć tak opanowanym tonem.
- Sekundkę... - rzuciła pielęgniarka wpisując coś w komputer. - Pani córka jest jeszcze na bloku operacyjnym. Proszę iść do końca korytarza, a następnie w lewo i zaczekać przed drzwiami. Operacja powinna się niedługo zakończyć, więc lekarz niebawem powinien do pani wyjść.
- Dziękuję. - odparłam i pobiegłam we wskazaną mi stronę.
Gdy znalazłam się przed drzwiami wskazanej sali usiadłam na jednym z wielu wolnych krzeseł i oparłam głowę o ścianę. Przymknęłam oczy. Ponownie zaczęły płynąć mi z nich łzy. "Dlaczego to wszystko musi się dziać? Dlaczego to ja zamiast niej nie mogę tam walczyć o życie? Dlaczego musiała wpaść pod samochód? Dlaczego...?". Siedziałabym tak dalej i użalała się nad sobą, gdyby nie odgłos otwieranych drzwi. Szybko skoczyłam na nogi. Zobaczyłam lekarza (a może to był pielęgniarz?), który właśnie wybiegał zza drzwi.
- Przepraszam, co z moją...?
Zignorował mnie. Pobiegł w prawo znikając za ścianą. Zdenerwowałam się, ale jednocześnie byłam przerażona. Bo co jeśli miał on poważny powód, żeby stamtąd wybiec? Może moja córka potrzebowała kolejnych litrów krwi? Albo nowych organów? Usiadłam z powrotem na krzesło i wyciągnęłam z kieszeni telefon. Wybrałam numer Lucasa. Odebrał po dwóch sygnałach.
- I co? Co z Martiną? - spytał.
- Nie wiem jeszcze zbyt wiele. - odpowiedziałam. - Na razie trwa operacja, a ja czekam na lekarz, aby czegokolwiek się dowiedzieć. - powiedziałam. - Musiałam do ciebie zadzwonić, bo inaczej bym kompletnie zwariowała. Co z Pablem? Wstał już?
- Można tak powiedzieć.
- To znaczy?
- Zszedł na dół, zrobił sobie herbatę, a następnie wrócił na górę. Próbowałem z nim porozmawiać, nawiązać jakiś kontakt, lecz zupełnie nieskutecznie. Albo idealnie udawało mu się mnie ignorować, albo...
- ... albo jest jeszcze gorzej, niż sądziliśmy... - dokończyłam za niego.
- Angie, zobaczysz będzie dobrze. Na razie masz pod górkę, ale niedługo będzie już tylko lepiej. Musisz się trzymać i za żadną cenę nie możesz się poddać, rozumiesz? Nie walczysz po to, żeby przegrać, pamiętaj.
- Boję się... - odparłam. - Boję się, że sobie nie poradzę. Ty wyjeżdżasz, a ja zostanę z tym wszystkim sama.
- Nie zostaniesz sama. Kiedy będziesz potrzebować zawsze będziesz mogła do mnie zadzwonić, napisać czy cokolwiek będziesz chciała. Będę zawsze gotowy, żeby ci pomóc.
- Dziękuję. - odrzekłam, a na mojej twarzy pomimo fatalnego nastroju wymalował się delikatny uśmiech.
Nagle drzwi od sali operacyjnej otworzyły się i wyjechała z nich moja córka na łóżku w towarzystwie trzech pielęgniarek. Za nimi pojawił się lekarz. Energicznie się podniosłam.
- Muszę kończyć. - rzuciłam mojemu przyjacielowi, a następnie rozłączyłam się.
Nie wiedziałam co mam robić. Czy pobiec za szpitalnym łóżku, na którym leżała Martina, czy podejść do lekarza i wypytać się go o wszystko? To drugie wydawało mi się bardziej rozsądne, więc tak też zrobiłam. Podeszłam do doktora. Na moje szczęście okazało się, że jednym z lekarzy, którzy operowali moją córeczkę był Leo.
- Co z nią? - pytałam, a na mojej twarzy ponownie pojawił się strumień łez. - Będzie żyła? Powiedź, że ona przeżyje.
- Angie, uspokój się proszę.
- Uspokój się?! Człowieku, moja córka ledwo trzyma się przy życiu! Jak mam się uspokoić?! - wrzasnęłam. - Przepraszam... Jestem zdenerwowana, nie wiem co się dzieje... Mów.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo dokładnie. - zaczął. - Masz rację. W przypadku Martiny granica między życiem, a śmiercią jest bardzo nikła. Podczas operacji straciła wiele krwi przez co nie mogliśmy zrobić wszystkiego, co było konieczne. Poleży teraz na OIOMie do czasu, aż jej stan się nieco poprawi i będziemy mogli wszystko dokończyć.
- A ma jakieś szanse na przeżycie? - spytałam.
- Szanse ma. Ale muszę być z tobą zupełnie szczery, więc muszę ci to powiedzieć. - przestraszyłam się. - Na chwilę obecną jest większe prawdopodobieństwo zgonu niż przeżycia. Może odejść w każdej chwili.
Te słowa sprawiły, że się załamałam. Zaczęłam płakać. Leo objął mnie ręką i przyciągnął do siebie tak, żebym mogła szlochać mu w ramię. Tak też zrobiłam. Przytuliłam się do niego i pozwoliłam łzą płynąć. Gdy mój szloch nieco ucichł, lekarz mruknął mi na ucho kilka słów.
- Pamiętaj, że musisz być teraz silna. Zadzwoń po Pabla i idźcie do niej.
Wtedy odsunęłam się nieco od niego i spojrzałam na niego ze smutkiem.
- Pablo, nie może tutaj być... - szepnęłam. - On widział to wszystko i... i...
- W takim razie idź sama. - przerwał mi, bo wiedział, że nie chcę o tym rozmawiać. - Nie będziesz mogła u niej zbyt długo dzisiaj siedzieć. Wejdź tam na piętnaście minut i wróć do domu. Wyśpij się, pobądź z mężem i wróć rano.
- A co jeśli w czasie, gdy mnie nie będzie ona...?
- Jakby się cokolwiek działo od razu po ciebie zadzwonię. - zapewnił patrząc mi w oczy. - Obiecuję.
- Dobrze. - zgodziłam się i już miałam iść w stronę sali, w której miała ona leżeć, gdy nagle przypomniałam sobie, że muszę mu jeszcze powiedzieć coś bardzo ważnego. - Dziękuję Leo. - odparłam, a on mrugnął w odpowiedzi.
Zaczęłam iść w stronę, którą wskazał mi znajomy i bez problemów znalazłam tam moją córkę. Założyłam na siebie odpowiednie ubranie i weszłam do jej sali. Przeraziłam się widząc to, jak wyglądała. Z resztą każda matka by się chyba tego przestraszyła. Ze wszystkich części jej ciała wystawały jakieś rury czy igły, a ona leżała z zamkniętymi oczami pogrążona w głębokim śnie. Podeszłam do niej bliżej. Usiadłam na krzesełku, które stało obok łóżka, cały czas przyglądając się jej uważnie.
- Kochanie, pamiętaj, że musisz walczyć... - mruknęłam. - Nawet jeśli to będzie bardzo bolało, to z czasem zobaczysz, że było warto. Pamiętaj, że my wszyscy bardzo cię kochamy. Ja, tata... Tom... - wymruczałam nim z policzków zaczęły spływać mi ponownie łzy.
Delikatnie przejechałam palcem po jej dłoni tak, aby nie daj Boże dotknąć jakiegoś sprzętu, gdyż bałam się, że zaraz coś może zacząć pikać. Nie wytrzymałam tam zbyt długo. Chwilę później stamtąd wybiegłam. Zbiegłam po schodach w dół, a następnie pobiegłam w stronę samochodu. Chciałam go otworzyć i usiąść w środku, lecz nie mogłam trafić kluczem do drzwi. Rzuciłam nim o ziemię po czym usiadłam opierając się o auto. Schowałam głowę w kolanach i zaczęłam płakać. Nie powstrzymywałam łez, nie powstrzymywałam szlochu... Miałam dość bycia bezsilną. Chciałam to wszystko z siebie wyrzucić, a najlepszym sposobem na to był płacz. Nie wiem ile tam siedziałam. Może kilkanaście minut, a może i nawet kilka godzin. I pewnie, gdyby nie osoba, która do mnie podeszła, nadal bym się tam nad sobą użalała.
- Angie... - usłyszałam. - Wszystko w porządku?
Podniosłam głowę. Przede mną stał Tom, który trzymał ręce w kieszeni, a oczy miał całe zaczerwienione.
- Tak, tak, wszystko w porzą... - urwałam. - Nie będę cię okłamywać. Jest okropnie. Gorzej być nie może. Martina ledwo żyje. W każdej chwili może umrzeć, a ja nie mogę nic zrobić, żeby jej pomóc...
- Chciałbym cię pocieszyć, ale nie potrafię. - powiedział siadając obok. - Ja też nie mam się zbyt dobrze.
- Zależy ci na niej. - stwierdziłam.
- Tak. Najbardziej na świecie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie przeżyła...
- Mogę ci zadać jedno pytanie? - spytałam przecierając oczy.
- Tak, jasne.
- Skoro ją kochasz, dlaczego z nią zerwałeś? Nie zamierzam się teraz bawić w Pabla, nie bój się. Po prostu... męczy mnie to.
- Miałaś kiedyś tak, że gdy byłaś w związku zakochałaś się w kimś innym? - zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi z mojej strony. - Ja tak miałem. Znaczy, przynajmniej mi się tak wydawało. Myślałem o Matyldzie przez cały czas. Sądziłem, że to miłość, ale pomyliłem się. Zauważyłem to, gdy było już za późno, gdy ją już straciłem. Zauroczyłem się w niej i tyle, ale przecież nie mogłem cofnąć czasu, żeby to naprawić. Przez to, że poczułem coś do Matyldy, stwierdziłem, że lepiej będzie jeśli zerwiemy, bo nie chciałem jej ranić. Teraz muszę za to zapłacić. - powiedział wpatrując się w przestrzeń przed nami. - Ale nadal ją kocham. Nawet jeśli ona nie będzie już kochała mnie, ja nadal będę chciał dla niej jak najlepiej.
- Moja córka ma niebywałe szczęście. I wiem, że mówię to w niewłaściwym momencie, ale tak jest. Ma szczęście, że ma cię przy sobie. - stwierdziłam spoglądając na niego.
- Mogę do niej iść? - zapytał.
- Nie można tam wchodzić. Musi odpoczywać i przygotować się do następnej operacji.
- No tak... - mruknął. - W takim razie chyba sobie tutaj jeszcze posiedzę. Nie chcę wracać do domu i tłumaczyć tego wszystkiego moim rodzicom.
- Powiem ci, że mi też się nie za bardzo chce wracać do domu, ale chyba muszę. Pablo mnie potrzebuje.
- Właśnie, co się z nim stało? Gdy przyjechała karetka i odciągnęli go od Martiny uciekł do swojego gabinetu i nie wychodził z niego w ogóle. Nikogo tam nie wpuszczał.
- Pablo ma małe problemy. Nie potrafi... nie potrafi przyjąć do siebie wiadomości, że jego malutkiej córeczce dzieje się coś złego. Jeszcze fakt, że to widział, wcale nie jest dobry.
- Jasne, wszystko rozumiem. - odpowiedział. - A co ze Studiem?
Nosz kurczę. Kolejny problem na mojej głowie. Od początku mówiłam przecież, że sobie nie poradzę.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem... - odparłam zakłopotana. - Pewnie zajęcia będą dalej normalnie prowadzone. Zobaczę. Nie myślałam jeszcze o tym.
- Dobrze. W takim razie, ja będę leciał.
- Nie miałeś tutaj sobie jeszcze posiedzieć? - zapytałam zdziwiona.
- Miałem, ale przecież jak będziesz wyjeżdżała to nie będzie zbytnio bezpieczne. Usiądę kawałek dalej.
- W takim razie cześć. - pożegnałam się.
- Do widzenia. - rzucił i zniknął za innymi samochodami.
Podniosłam kluczyki z ziemi i tym razem trafiłam w drzwi. Otworzyłam je i wsiadłam do auta, a chwilę później odjechałam. Rozmowa z Tomem nieco poprawiła mi humor. Przynajmniej nie płakałam już jak dziecko. Kiedy dojechałam, zaparkowałam w garażu i weszłam do domu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież miałam zadzwonić do Lucasa, gdy będzie coś wiadomo. Mało, że tak nagle się rozłączyłam, to jeszcze tego nie zrobiłam. No świetnie. No po prostu kurna świetnie.
- Już jestem! - krzyknęłam, gdy weszłam do salonu.
Nieco podskoczyłam, gdy zobaczyłam, że na kanapie siedzi mój przyjaciel i ogląda wyłączoną telewizję.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Tak... Dlaczego pytasz? - rzucił z lekkim uśmiechem.
- Bo nawet nie włączyłeś telewizora.
- Zamyśliłem się. - odpowiedział.
- Co z moim mężem? - spytałam. - Pokazywał się jeszcze na dole po tym, jak się rozłączyliśmy?
- Nie. Cały czas siedzi na górze, w waszej sypialni. Proponuję, żebyś poszła to sprawdzić.
- Mam wrażenie, że to jest bardzo dobry pomysł. - przytaknęłam i zaczęłam wchodzić po schodach.
Weszłam na piętro, a następnie do sypialni. Ku mojemu zaskoczeniu nie zastałam tam mojego męża. Znaczy, przynajmniej tak mi się wydawało. Musiałam się dokładniej rozejrzeć, aby go dostrzec. Stał oparty o ścianę za zasłoną i wpatrywał się w przestrzeń za oknem. Ponownie.
- Pablo...? - mruknęłam. - Kochanie... to ja... - powiedziałam podchodząc bliżej.
Nie reagował. Odsunęłam kawałek materiału, aby wpuścić do pomieszczenia nieco światła słonecznego, gdyż było tam bardzo ciemno. Złapałam swojego męża za rękę i poprowadziłam go do łóżka. Delikatnie go popchnęłam tak, żeby na nim usiadł. Następnie zajęłam miejsce obok niego. Złapałam go za ręce i patrzyłam mu cały czas w oczy.
- Pablito, to ja, Angie. Słyszysz mnie?
Nic. Cisza.
- Kochanie, powiedz coś. Wiem, że nie możesz wymazać z pamięci tego okropnego obrazu, ale daj mi znak, że dociera do ciebie to co mówię.
Znowu żadnej odpowiedzi.
- Nie zostawiaj mnie samej... - mruknęłam. - Nie teraz... Nie teraz kiedy cię potrzebuję...
Ponownie nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał. Wtedy byłam już pewna, że jestem na przegranej pozycji, ale mimo to nie starałam się załamać. Wzięłam sobie głęboko do serca słowa Lucasa, który powiedział, że "walczę po to, żeby wygrać, a nie przegrać". Oby miał rację.

Cześć! Jak podobał Wam się rozdział? Pożyję jeszcze trochę, czy mam już uciekać? Hue, hue :'D
Mam nadzieję, że pomimo to był w miarę znośny ;)
Myślicie, że Martina przeżyje? A Pablo odzyska kontakt z otoczeniem? Jak na obecną chwilę to wiem tylko ja i nie zamierzam Wam w tak dużym stopniu spoilerować :P

Do zobaczenia niebawem! :*
bloggerka

niedziela, 21 lutego 2016

Sezon 3 - Rozdział 85 - Po jej twarzy spływała krew...

Cześć wszystkim!
Zapraszam na nowy rozdział! <3
- Dlaczego nie jesteś w Studio? - spytałam.
- Miałem teraz dwa okienka, więc stwierdziłem, że wpadnę do ciebie na parę minut. - odpowiedział. - Ale niestety zaraz muszę wracać.
- Odprowadzę cię. - rzuciłam.
- Lepiej zostań w domu.
- Pablo, przestań. Przecież nic mi się nie stanie. To tylko dziesięć minut drogi stąd. Po za tym, przyda mi się jakiś spacer, a z tobą będzie milej.
- A co jeśli przy szkole zobaczą cię uczniowie?
- Nic. Przecież nie umarłam, że mają mnie nie widzieć. - stwierdziłam.
- No dobrze. - westchnął. - Ale pod jednym warunkiem.
- Mianowicie?
- Gdy tylko dotrzesz z powrotem do domu to zadzwonisz do mnie, jasne?
- Dobrze. - przytaknęłam. - Nie musisz się aż tak o mnie martwić. W końcu jestem już dorosła od kilkudziesięciu lat i dałabym sobie radę.
- Może i jesteś dorosła, ale widocznie nie jesteś jeszcze w pełni tego świadoma, że jesteś całym moim światem i, że nie chcę, aby cokolwiek złego ci się przytrafiło.
- Wiem, że bardzo mnie kochasz. Ja ciebie z resztą też. Ale czasami jesteś zbyt nadopiekuńczy, co często jest odrobinę męczące. - odparłam. - Przepraszam, że ci to mówię, ale chciałabym, żebyś to wiedział.
- Masz rację. - odparł po chwili. - Zależy mi na tobie. Nie chcę, aby coś złego ci się przytrafiło, gdy mnie przy tobie nie ma.
- Zapomnij o tym. - poprosiłam. - Zapomnij o tym co ci powiedziałam. Bardzo doceniam to, że się o mnie troszczysz. - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
Pod wpływem dotyku jego ciepłego ciała po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Zaraz po tym wzięłam głęboki wdech przez co poczułam zapach jego cudownych perfum. Nagle pojawiła się w mojej głowie świadomość, że już niedługo to zniknie. Niedługo sam jego głos będzie dla mnie czymś niebywałym. Ale wiem, że mimo kilometrów przetrwamy. Nie możemy się poddać.
- To co? Idziemy? - spytałam odsuwając się od niego i przecierając powieki. - Żebyś się nie spóźnił.
- Ej, ty płaczesz? - usłyszałam. - Angie, co się dzieje?
- Ja... - zaczęłam i zerknęłam mu w oczy. - Po prostu bardzo cię kocham. - odpowiedziałam.
Mój mąż objął mnie ręką i przyciągnął ku sobie, a następnie pocałował mnie w głowę po czym złapał za dłoń i wyszliśmy z domu. Zmierzaliśmy do Studia bardzo powolnym krokiem. Nie śpieszyło nam się zbytnio tym bardziej, że wyszliśmy nieco wcześniej niż mieliśmy. Pogoda była świetna. Słońce świeciło, na niebie były pojedyncze chmurki, a wiatr delikatnie wiał sprawiając, że nie było, ani za zimno, ani za ciepło.
- Wiesz co dzisiaj znalazłam w dokumentach? - zapytałam chcąc zerknąć na jego twarz, ale przez promienie słońca nie udało mi się to. - Pierwszy napisany przez ciebie list miłosny.
- Naprawdę? Nawet nie pamiętam do kogo on był...
- Hahah... Bardzo śmieszne. - zaśmiałam się.
- Mówię serio. Pisałem wiele listów miłosnych. Nie pamiętam do kogo był ten pierwszy.
- To znaczy, że nie pisałeś tylko do mnie? - zdziwiłam się.
- Nie. Pisałem do wszystkich dziewczyn, które chciałem poderwać.
- Ach... - mruknęłam. - Źle powiedziałam. Powinnam była powiedzieć, że znalazłam pierwszy otrzymany przeze mnie list miłosny.
- O ten ci chodzi. - powiedział ze śmiechem. - A ten pamiętam doskonale. To był pierwszy list napisany z serca, czyli można powiedzieć, że tak naprawdę on był pierwszy. Pamiętam go do dzisiaj.
- Co? - zdziwiłam się.
- "Angie! Chciałbym ci powiedzieć, że bardzo mi na tobie zależy. Mam nadzieję, że ty również odwzajemniasz moje uczucia...".
- Nie wierzę... - przerwałam mu.
- Układałem go dwa dni. Chciałem, żeby był wyjątkowy. - stwierdził. - Może ich pisałem ich dziesiątki, ale nad żadnym z nich aż tak bardzo się nie starałem jak nad tym.
- Mówiłam kiedyś, że mam najwspanialszego mężczyznę na świecie? - uśmiechnęłam się do niego słodko. - Nie mogę uwierzyć, że taki romantyk jak ty mógł być kiedyś takim playboyem.
- Oj był... - odparł mój mąż. - A teraz się wstydzi za te wszystkie złamane serca i romanse.
- Każdy z nas był kiedyś inny i nic już się na to nie poradzi. - chciałam go w jakiś sposób pocieszyć.
- I pomyśleć, że gdyby nie pewna kobieta, która pojawiła się na mojej drodze, nadal byłbym okropnym draniem. - odrzekł przyciągając mnie do siebie.
Objął mnie ręką, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Uśmiechałam się. Czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić.
- Wróciłbyś dzisiaj szybciej ze Studia? - poprosiłam. - Poszlibyśmy na kolację, albo do kina.
- Z wielką chęcią. - odpowiedział. - Rozumiem, że myślisz o wyjściu tylko we dwoje? Bez Martiny?
- Tak, tylko... - zastanowiłam się przez moment. - Chyba to nie jest najlepsza pora na randkę.
- Dlaczego? - spytał zdziwiony.
- Nasza córka od niedawna jest singielką. Chłopak z nią zerwał. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, żeby zostawiać ją samą w domu.
- W takim razie... - zaczął Pablo. - Może poprośmy Lucasa o to, żeby zabrał gdzieś dziewczyny wieczorem? Do jakiejś pizzerii, albo kręgielni.
- Bardzo dobry pomysł. - przytaknęłam. - Wtedy wyjdziemy we dwoje z domu bez poczucia winy. - powiedziałam. - Zagadaj do niego w pracy, dobrze?
- Jasne. - rzucił. - Wydaje mi się, że od razu się zgodzi. Chyba, że będzie miał już jakieś plany na dzisiejszy wieczór, ale wątpię. Chociaż w sumie, kto go tam wie.
- Dokładnie. Może znalazł sobie jakąś dziewczynę i w końcu się zakochał? - zaśmiałam się.
- "W końcu"? Co masz na myśli? - zdziwił się Pablo.
- Nie ważne. - odpowiedziałam. - Nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego nie możesz mi powiedzieć? - zerknął na mnie rozczarowany. - Obiecałaś, że nic nikomu nie powiesz, prawda?
- Tak. - rzuciłam w odpowiedzi. - Musiał się komuś wygadać, a że byłam pod ręką to skorzystał.
- No dobrze. W takim razie zmieńmy temat. - poprosił mój mąż.
- Jak tam dzisiaj w Studio? Jak zajęcia?
- Dobrze, nawet bardzo dobrze. - odpowiedział. - Powiem ci, że uczniowie dzisiaj stwierdzili, że przydałoby się jakieś przedstawienie, bo dawno nic nie organizowaliśmy.
- Bardzo dobry pomysł. - stwierdziłam. - Można by tym razem zorganizować show taneczne, a wokal zepchnąć na drugi plan. Dawno nie robiliśmy przedstawienia, gdzie taniec był ważniejszy od śpiewu...
- To bardzo dobry pomysł. Musicie koniecznie podrzucić go Germanowi. - powiedział Pablo.
- Dlaczego Germanowi? - zapytałam, lecz po chwili uświadomiłam sobie odpowiedź na to pytanie. - No tak... Przecież przed wyjazdem nie zdążysz już nic zorganizować... Ile nam zostało?
- Dwa tygodnie. - odpowiedział mężczyzna.
- Zróbmy wszystko, aby te dwa tygodnie były jak najlepsze. - zaproponowałam. - Co ty na to?
- Jestem jak najbardziej za. - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
Dochodziliśmy już powoli do celu. Widziałam już sylwetki uczniów i słyszałam muzykę. Kiedy dotarliśmy do wejścia zatrzymaliśmy się na chwilę przed nim. Pablo stanął na przeciwko mnie i dotknął mojego policzka.
- Dziękuję, że mnie odprowadziłaś. - powiedział. - Miałaś rację, że taki spacer jest super pomysłem. Oby było ich więcej.
- To ja dziękuję, że pozwoliłeś mi się odprowadzić. - zaśmiałam się cicho.
- Muszę już lecieć, ale widzimy się niedługo.
- Miłej pracy. - pocałowałam go na do widzenia.
Mój mąż wszedł do budynku, a gdy przekroczył jego drzwi zatrzymał się i obrócił w moją stronę. Uśmiechnął się i pomachał mi ręką. Odwzajemniłam gest, a następnie zaczęłam wracać do domu. Mijałam kilkoro uczniów, którzy się witali ze mną z radością. Z niektórymi z nich zamieniłam kilka słów. Pytali, kiedy wrócę, bo nie mogli się doczekać mojego powrotu. Cieszyły mnie te słowa tym bardziej, że nie były one sztuczne, a prawdziwe. Odpowiadałam, że już niedługo, bo nie chciałam im podawać konkretnej daty, gdyż zawsze coś mogło się zmienić. Oddaliłam się od szkoły nie wiele, bo ledwo zdążyłam skręcić za róg, gdy nagle poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za ramię. Gdy się obróciłam zauważyłam, że była to Paula, najlepsza przyjaciółka mojej córki. Płakała. Makijaż jej się rozmazał, a włosy miała roztargane.
- Paula, coś się stało? - spytałam zmartwiona. - Dlaczego płaczesz?
- Angie, chodź do Studia... Chodź... szybko... - wybełkotała i zaczęła biec w tamtą stronę.
- Ale co się dzieje?! - krzyknęłam, ale dziewczyna to zignorowała.
Stwierdziłam, że niczego się nie dowiem, jeśli nie pobiegnę za nią. Tak więc zrobiłam. Chwilę później znalazłam się w budynku, w którym uczę śpiewu. Byłam na korytarzu. Nikogo oprócz mnie na nim nie było. Po raz pierwszy panowała tam grobowa cisza. Coś się musiało wydarzyć skoro było tam tak cicho.
- Angie, tutaj! - usłyszałam, lecz nie wiedziałam kto to krzyknął.
Nie wiedziałam dokładnie z którego miejsca ten ktoś do mnie krzyknął, ale dochodziło to mniej więcej ze strony sali tanecznej. Ruszyłam w tamtą stronę. Przez moment zastanawiałam się nad właścicielem głosu. Człowiek, który do mnie krzyknął, zapewne był uczniem, gdyż raczej żaden z nauczycieli nie miał takiej barwy głosu. Gdy weszłam do wspomnianej wcześniej przeze mnie klasy zapomniałam o czym myślałam, a w głowie nasuwało mi się coraz więcej pytań. Ujrzałam grupę mojej córki. Część z nich siedziała na podłodze, a druga część opierała się o ścianę zakrywając oczy dłońmi.
- Co się stało? - spytałam, lecz nie uzyskałam odpowiedzi. - Niech ktoś mi powie co się dzieje! - poprosiłam.
W tamtym momencie do klasy wszedł Lucas, który również wyglądał na przybitego. Na mój widok westchnął głośno.
- Może ty mi powiesz co tutaj się wydarzyło. - zwróciłam się do niego. - Dlaczego wszyscy płaczą?
- Lepiej, żebyś porozmawiała o tym ze swoim mężem. - powiedział kładąc mi rękę na ramieniu. - Jest u siebie w gabinecie. Przy pukaniu powiedz, że to ty. Inaczej może cię nie wpuścić. - powiedział, a ja zerknęłam na uczniów.
Musiało wydarzyć się coś naprawdę złego. Najbardziej moją uwagę przykuł Tom, który siedział w kącie z głową opartą o ścianę. Po paru sekundach odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam jeszcze raz na mojego przyjaciela. Również wyglądał na załamanego. Nie chciałam go już dręczyć pytaniami. Pobiegłam w stronę pomieszczenia dyrektora. Stanęłam przed drzwiami i zgodnie, z instrukcją nauczyciela tańca zapukałam do nich, mówiąc, że to ja. Nacisnęłam na klamkę, ale okazało się, że było zamknięte. Pomyślałam, że Lucas mógł coś przekręcić, ale po chwili uświadomiłam sobie, że skoro wydarzyło się coś okropnego, to dyrektor mógł zamknąć się w środku.
- Pablo, to ja! Angie! Otwórz mi i powiedz co się dzieje! Proszę! - krzyczałam, lecz bezskutecznie.
Nagle energicznie dorwałam się do torebki w poszukiwaniu mojego breloczka z kluczami. Gdzieś pomiędzy nimi był przypięty klucz od pokoju dyrektorskiego, który miałam trzymać na wszelki wypadek. Dobrze, że miałam go przy sobie, bo inaczej nie dostałabym się do środka. Gdy go odnalazłam szybko dorwałam się do klamki i włożyłam klucz do dziurki. Powoli i nieco spokojniej weszłam do środka nie chcąc nikogo przestraszyć.
- Pablo... - zaczęłam. - Pablito, jesteś tu?
Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Usłyszałam ciche szlochanie, lecz nikogo na pierwszy rzut oka nie widziałam. Zerknęłam w stronę biurka i zauważyłam, że krzesło stojące za nim było odwrócone w stronę okna. Podeszłam do niego i zobaczyłam sylwetkę mojego męża, który na nim siedział. Miał on ręce oparte łokciami o kolana, a twarz mocno zaciśniętą pomiędzy dłońmi. Nie wiem, czy w tamtym momencie chciałam wiedzieć co się stało. Musiało być to coś naprawdę strasznego, skoro zamknął się w swoim gabinecie. Ale musiałam się w końcu dowiedzieć, dlaczego wszyscy płakali. Położyłam dłoń na jego plecach i ukucnęłam tak, aby moja głowa była na wysokości jego.
- Kochanie, co się stało? - spytałam cicho. - Dlaczego wszyscy płaczą? Dlaczego... dlaczego ty płaczesz?
Nie odpowiedział. Nadal milczał zaciskając dłoniami twarz.
- Proszę, powiedz mi. Nikt mi nie chce nic powiedzieć.
Zauważyłam, że powoli przestawał trzymać buzię zasłoniętą. Miałam nadzieję, że zaraz zacznie mówić.
- Przecież mnie możesz powiedzieć wszystko... - mruknęłam.
Wtedy zabrał dłonie z twarzy i spojrzał się na mnie. Był cały czerwony. Po policzkach spływał mu strumień łez. Miał nieregularny oddech.
- Martina... - wybełkotał.
- Co z nią? Gdzie ona jest? To z nią się coś dzieje?
- Miała wypadek. Zabrali ją do szpitala.
- Słucham? - nie mogłam uwierzyć w to co powiedział. - Jak to? - zaczęłam zalewać się już łzami.
Pablo pociągnął nosem następnie wyprostował się i oparł o krzesło. Zapatrzył się za okno i zaczął do mnie mówić. Mimo to, nie odwracał wzroku od okna. Cały czas wpatrywał się w przestrzeń za nim.
- Zobaczyłem ją... Taką malutką... niewinną... bladą... Po jej twarzy spływała krew... Była przyciśnięta samochodem... Chciałem jej pomóc, ale zaczęli mnie od niej odciągać... Zobaczyłem czarny worek... Zacząłem krzyczeć... Mój mały kwiatuszek... Moje małe kochanie...
Każde jego następne zdanie sprawiało, że coraz bardziej płakałam. W końcu nie wytrzymałam i usiadłam mojemu mężowi na kolanach mocno się do niego przytulając. Nie odwzajemnił objęcia. Siedział nieruchomo i nadal wpatrywał się w przestrzeń za oknem.
- Gdzie ją zawieźli? - spytałam. - W którym szpitalu jest?
Nie odpowiedział. Spróbowałam jeszcze raz.
- Gdzie jest Martina?
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Lucasa. Poprosił, abym na chwilę do niego wyszła. Zerknęłam szybko na mojego męża, przetarłam oczy i wyszłam na korytarz.
- Pewnie jest z nim bardzo źle... - zaczął nauczyciel tańca.
- Tak. - rzuciłam w odpowiedzi.
- Nie dziw mu się. Widział całe zdarzenie.  - powiedział. - Martina leży w najbliższym szpitalu. Właśnie ma przeprowadzaną operację.
- Powiedz mi, co się wydarzyło. Bo tak naprawdę, ja nic nie wiem.
- Samochód osobowy potrącił twoją córkę. Kierowca zginął na miejscu natomiast Martina trafiła do szpitala. Z tego co powiedzieli mi lekarze jest w stanie krytycznym, ale może z tego wyjść.
- Zabierz mnie do niej, proszę. - nalegałam.
- Lepiej będzie, jeśli teraz odprowadzę ciebie i Pabla do domu. Martinie nie pomożesz. O nią walczą lekarze, a twoja pomoc jest teraz potrzebna komuś innemu. Musisz zająć się Pablem. Nie możesz pozwolić na to, aby się w sobie zamknął. Jeśli się to zdarzy może być później z nim naprawdę kiepsko. Więc jeśli się nim nie zajmiesz możesz stracić ich oboje. Rozumiesz? - odparł. - Wiem, że nie powinienem ci tak mówić, ale powinnaś być świadoma całej sytuacji. To może być dla ciebie bardzo trudny okres i musisz to wiedzieć, ale pamiętaj, że nie możesz się poddać.
Przytuliłam się do Lucasa. On przynajmniej odwzajemnił mój uścisk. Chciałam już nie płakać. Chciałam być silna, udowodnić sobie, że podołam, ale nie potrafiłam. Gdy tylko poczułam jego dotyk rozpłakałam się.
- Musimy teraz jakoś wrócić z Pablem do domu. Masz jakiś pomysł?
- Mam, tylko nie wiem, czy się uda. - odparłam przecierając oczy.
Weszłam z powrotem do środka. Kilka razy powtórzyłam jego imię, lecz on nie reagował. Złapałam go za rękę i delikatnie pociągnęłam. Wstał. Szłam z nim tak do wyjścia. Kiedy opuściliśmy gabinet dyrektora przekręciłam drzwi na klucz. Chwyciłam go ponownie za dłoń i razem z nim, Lucasem i Matyldą zaczęliśmy wracać do mieszkania. Po drodze próbowałam nawiązać kontakt z moim mężem, lecz nie udało mi się to. Gdy w końcu byliśmy na miejscu, położyłam Galindo do łóżka i zeszłam na dół na herbatę z moim tymczasowym współlokatorem.
- Jak myślisz? Mam jeszcze jakąkolwiek szansę, aby nawiązać z nim jakiś kontakt? - zapytałam.
- Wydaje mi się, że tak, chociaż nie jestem psychologiem i nie znam się na tym za dobrze. Może obejdzie się bez pomocy specjalisty. Jak będziesz potrzebowała się komuś wygadać możesz do mnie zadzwonić. Będę się starał zawsze odebrać.
- Musisz teraz wyjeżdżać? - spytałam. - Akurat teraz?
- Niestety... Muszę już wracać do siebie. - powiedział smutnym tonem. - Ale pamiętaj, że jestem z tobą cały czas myślami. Jestem z tobą i z całego serca cię wspieram.
- Dziękuję. - odparłam łapiąc go za rękę. - Lucas... a co z nami? Co z... miłością?
- A co ma być? Nadal bardzo cię kocham, ale to nie o mnie chodzi. Masz Pabla. Zostańmy przyjaciółmi, dobrze?
- Jasne. - odpowiedziałam. - Obiecaj mi, że nie zaniedbamy naszej przyjaźni.
- Obiecuję.
Dlaczego to wszystko musiało się dziać teraz? I to na dodatek działo się to wszystko naraz... Wypadek Martiny, Pablo, wyjazd Szulców z Buenos Aires... Wiedziałam, że gdy oni wyjadą poczuję się kompletnie sama. Łatwo mi było powiedzieć, że muszę się trzymać, ale było to o wiele trudniejsze do zrealizowania.

Witam wszystkich serdecznie! :D
Tak, tak. Wszyscy dobrze zrozumieli. Martina w szpitalu, Pablo ma depresję, Lucas wyjeżdża, a Angie zostaje sama.
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za ten rozdział. Bez trumien proszę :)

Do następnego! :*
bloggerka

niedziela, 14 lutego 2016

Jednorazówka - Brak mi więcej niż twojego ciała...

"Odległość nie znaczy nic, 
jeśli dla kogoś znaczysz wszystko..."
Otworzyłam oczy. Zerknęłam w prawo, następnie w lewo. Nikogo nie ma. Pustka. Promienie słońca przebijały się przez zasłonę okna. Przetarłam oczy. Nagle przestraszył mnie dzwonek telefonu. Dostałam SMS'a. Wyciągnęłam rękę w stronę szafki nocnej. Odblokowałam ekran i poraziło mnie jasne światło wyświetlacza, do którego po paru chwilach się przyzwyczaiłam. "1 nowa wiadomość". Otworzyłam ją.
Szczęśliwych Walentynek.
Bardzo Cię kocham najdroższa.
Pablo.
Doskonale wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Nigdy nie byłam przeciwniczką święta obchodzonego 14 lutego, ale tamtego lata* wyjątkowo mi ono przeszkadzało. Nie mogłam go spędzić razem z moim ukochanym, ponieważ on wyjechał. Tak, zgadza się. Mój mąż od jakiegoś czasu mieszkał już w Sewilli, w Hiszpanii. Nie możliwe było to, aby się tutaj zjawił akurat tego dnia. Nie miałam mu tego za złe. Doskonale wiedziałam, że jeśli wyjedzie rzadko kiedy będziemy się widywać. Ale mimo to byłam smutna. Myśl o tym, że będą to moje pierwsze samotne Walentynki od dawna okropnie mnie przytłaczała. Mimo to, uśmiechnęłam się. On pamiętał. Wysłał mi wiadomość z samego rana. Taki drobny gest, a jednak odrobinę poprawił mój humor. Głośno ziewnęłam, a następnie usiadłam na łóżku i włożyłam kapcie na nogi. Zerknęłam w kalendarz wiszący na ścianie. Jeszcze 138 dni do jego przyjazdu. Wytrzymam. Muszę wytrzymać, bo przecież nie mam innego wyjścia. Wstałam i, odsłaniając materiał zakrywający okno, wpuściłam do pokoju trochę światła. Sięgnęłam ubrania z szafki, a następnie zabrałam je do łazienki. Tam wzięłam prysznic i przebrałam się. Założyłam na siebie białą koszulkę z cytatem z piosenki Beatlesów - "All you need is love, love is all you need" oraz niebieskie dżinsy. Później przejrzałam się w lustrze. Wysuszyłam włosy, po czym spięłam je w wysokiego koka tak, żeby nie przeszkadzały mi w nakładaniu makijażu. Nigdy nie byłam osobą lubiącą się malować. Zawsze uważałam, że powinno się pokazywać naturalne piękno, ale czasami były takie dni, w których naprawdę wolałam się ukryć pod maską z kosmetyków. I właśnie to był taki dzień. Gdy skończyłam pielęgnować swoją twarz rozpuściłam włosy i przeczesałam je szczotką. Postanowiłam, że zwiążę je w wysokiego kucyka tak, żeby nie przeszkadzały mi w ciągu dnia. Kiedy skończyłam przygotowywać się do wyjścia jeszcze raz zerknęłam w lusterko, aby upewnić się, że wyglądam dobrze. Westchnęłam, a następnie opuściłam toaletę i weszłam na chwilę do sypialni, aby odłożyć piżamę. Gdy to zrobiłam zeszłam na dół, gdzie była już moja córka. Akurat kończyła szykować sobie śniadanie, gdy ja pojawiłam się w kuchni.
- Cześć. - przywitałam się.
- O, cześć mamo. - odpowiedziała. - Masz ochotę na musli? Właśnie sobie robię, to mogłabym przy okazji przygotować porcję dla ciebie.
- Bardzo chętnie. - odpowiedziałam siadając przy stole. - Pewnie nie będzie cię dzisiaj po południu w domu?
Moja córka ponownie była w związku. Na dodatek z tym samym chłopakiem co wcześniej. Wyjaśnili sobie wszystko i na wzajem się przeprosili. Wiem, że pewnie nadal im ciężko sobie na wzajem zaufać, ale starają się to naprawić. Mimo to, cieszę się, że są razem. Wydaje mi się, że nikt inny tak jak on nie pasowałby do Martiny.
- Nie. Idę z Tomem na spacer, a później do kina. Myśleliśmy też o restauracji, ale stwierdziliśmy, że i tak nie będziemy mieli ochoty nic jeść po kinie. - powiedziała. - Dlaczego pytasz?
- Tak się tylko zastanawiałam.
- Przepraszam. - odparła podając mi miskę. - Jeśli chcesz, zostanę w domu. Najwyżej wyjdziemy innego dnia. Nie musimy przecież spotykać się dzisiaj.
- Nie, dziękuję. - uśmiechnęłam się. - Przecież to dzień jak każdy inny. Po za tym, jesteś młoda, więc idź i baw się. Korzystaj z życia i nastoletniej miłości.
- Co w takim razie ty będziesz robić? - spytała.
- Jeszcze nie wiem. Pewnie porozmawiam z tatą przez Skype'a. Dam sobie radę. Nie martw się o mnie. - odrzekłam. -  To musli jest przepyszne. Chyba będziesz musiała mi je przygotowywać częściej. - starałam się zmienić temat.
- Naprawdę? Cieszę się, że ci smakuje. Dodałam do niego odrobinę rodzynków w czekoladzie przez co wydaje mi się, że jest lepsze.
Gdy skończyłyśmy jeść posiłek włożyłyśmy naczynia do zlewu, a następnie szykowałyśmy się do wyjścia. Sięgnęłam torbę z wieszaka i założyłam buty. Moja córka zrobiła to samo. Kiedy otworzyłyśmy drzwi, z zamiarem wyjścia z domu, zatrzymałyśmy się w progu. Całe niebo było zakryte ciemnymi chmurami, które zwiastowały burzę, a w najlepszym przypadku deszcz.
- Może pojedziemy samochodem? - zaproponowałam.
- Jestem za. - odparła nastolatka, po czym cofnęła się do tyłu.
Przekręciłyśmy drzwi na klucz, a chwilę później szłyśmy w stronę drzwi od garażu. Wsiadłyśmy do auta i ruszyłyśmy do Studio. Dojechałyśmy bardzo szybko. Zaparkowałam na parkingu dla nauczycieli obok samochodu Gregorio. Kiedy znalazłyśmy się przy wejściu do szkoły, chłopak mojej córki do niej podbiegł i mocno ją do siebie przytulił. Nie chcąc im przeszkadzać, weszłam do pokoju nauczycielskiego. Nikogo tam nie było. Odwiesiłam torbę na wieszak, a następnie zaparzyłam sobie kawę. Usiadłam przy stole i przeglądałam dzienniki co chwilę biorąc jej łyk. Po paru minutach drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł dyrektor Studia.
- Dzień dobry Angie. - przywitał się.
- Cześć. - odparłam. - Jak tam ci życie mija?
- Doskonale, a tobie?
- Również dobrze. - uśmiechnęłam się. - Masz może jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
- Tak. Wybieram się z Priscillą do filharmonii.
- Z Priscillą? - powtórzyłam zdziwiona. - Ach, no tak. Zapomniałam, że do siebie wróciliście.
- Jeśli ty nie masz co robić, to słyszałem, że Gregorio jest wolny, a jeśli nie, to zawsze możesz wziąć do domu papierkową robotę.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - odrzekłam. - Tak się składa, że nie mam ochoty na spędzenie wolnego czasu z Gregorio, ani z dokumentami.
- Żartuję. W Walentynki bym cię nawet o to nie prosił. - uśmiechnął się.
- Wiesz co ci powiem? Walentynki to tandeta. Jeśli się kogoś kocha, to powinno mu się ukazywać tą miłość codziennie, a nie raz do roku.
- Przypomnę ci, że w zeszłym roku miałaś zupełnie inne podejście do tego święta.
- Tak, ale to było w zeszłym roku. - powiedziałam. - Ludzie się zmieniają.
- Mów sobie co chcesz Angie, ale ja wiem jaka jest prawda.
- O czym ty mówisz? Przecież powiedziałam ci to co naprawdę myślę.
- W takim razie myślałabyś zupełnie inaczej, gdyby ktoś tutaj dzisiaj był. Ale go nie ma i musisz sobie jakoś z tym poradzić.
- Przestań bredzić German. Przecież doskonale sobie z tym radzę.
- Nie byłbym tego taki pewien. - rzucił nim zadzwonił dzwonek. - Muszę iść na lekcje. Do zobaczenia później.
Co on sobie myślał? Że zna mnie lepiej niż ja sama siebie znam? Jeśli tak, to był w błędzie. Od zawsze uważałam, że miłość powinno się okazywać każdego dnia, a nie tylko raz na jakiś czas. Sięgnęłam dziennik grupy, z którą miałam właśnie lekcje i ruszyłam do sali, w której miały się one odbyć.

Byłam zmęczona. Całym tym dniem, tymi wszystkimi lekcjami i zakochanymi parami. Chyba mój szwagier miał rację. Wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej gdyby Pablo był tutaj, a nie w Europie. Niestety, taka była kolej rzeczy i musiałam to jakość znieść. Gdy wróciłam do domu przebrałam się w coś luźniejszego i położyłam się do łóżka. Sądziłam, że to będzie bardzo dobry pomysł na spędzenie reszty tego dnia. Własne łóżko i nic po za tym. Jednak kilka chwil później przekonałam się, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Kiedy się położyłam i zaczęłam tak o wszystkim rozmyślać zauważyłam, jak bardzo brakuje mi mojego męża. Każdego dnia, gdy miałam wiele rzeczy do zrobienia nie zauważałam tego przez nadmiar obowiązków aż do teraz kiedy znalazłam chwilę, aby odpocząć i pomyśleć. Brakowało mi go. Brakowało mi jego dotyku, szeptu, bliskości, pocałunków... wszystkiego. Tak strasznie chciałam mieć go przy sobie, ale to było niemożliwe. Był on na zupełnie innym kontynencie, jakieś dziesięć tysięcy kilometrów ode mnie. To jest okropne, że z dnia na dzień tak wiele się zmieniło. Jednego dnia byliśmy razem, budziliśmy się obok siebie, rozmawialiśmy ze sobą po kilkanaście razy, a drugiego dnia zostaliśmy od siebie oddaleni. Obróciłam się plecami do drzwi i zaczęłam zasypiać. Byłam już blisko zapadnięcia w sen, gdy nagle ktoś wskoczył na łóżko z głośnym okrzykiem "buuu!". Przestraszona energicznie zerknęłam w tamtą stronę i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Myślałam, że osoba siedząca po mojej prawej stronie to tylko wybryk mojej wyobraźni, lecz nie. Ona była tu na prawdę.
- Pablo...? - wymruczałam rzucając mu się na szyję. - Nie wierzę. Jak ty tu...?
- Nie mogłem pozwolić na to, żeby moja księżniczka spędzała tak ważny dzień sama. - odpowiedział.
- Ale... jak?
- Normalnie. Wsiadłem wczoraj w samolot, przyleciałem i jestem.
- Nie wierzę... Nie wierzę... To na prawdę ty... - powtarzałam nie wypuszczając go z uścisku.
- W takim razie lepiej uwierz. Kochanie, to naprawdę ja.
- Jesteś cudowny. - powiedziałam patrząc mu w oczy. - Tak bardzo cię kocham...
- Ja ciebie też najdroższa. - odparł całując mnie w czoło.
Siedzieliśmy tak może z piętnaście minut, a może z godzinę. Nie wiem. Wiem, że nie chciałam się stamtąd ruszać. Byłam wtulona w jego ciało. Czułam na sobie jego dotyk, czego tak bardzo mi brakowało. I jego głos, gdy do mnie mówił nareszcie nie był zniekształcony przez telefon. Wiedziałam, że on jest w stanie zrobić dla mnie coś takiego, ale coś mi w środku podpowiadało, że jednak tego nie zrobi. Widocznie bardzo się pomyliłam. Przyleciał do mnie. Przesiedział 20 godzin w samolocie tylko po to, żebym była szczęśliwa przez pół dnia.
- To co? Możemy kontynuować dalszą część walentynkowych niespodzianek, czy chcesz jeszcze chwilę popłakać w moje ramię?
- To są jeszcze jakieś niespodzianki? - spytałam zdziwiona. - Naprawdę dziękuję, ale twoja obecność w zupełności mi wystarczy. - powiedziałam. - Po za tym pewnie jesteś zmęczony lotem, więc musisz odpocząć. I teraz mówię serio. Nie musisz mnie już nigdzie zabierać. Wystarczy mi to, że tutaj jesteś.
- Jesteś naprawdę kochana Angeles. - odparł. - Ale chyba krótkiego spaceru mi nie odmówisz, prawda?
- Dobrze, na krótki spacer mogę się zgodzić. - uśmiechnęłam się. - Przebiorę się tylko w coś do wyjścia i możemy iść.
Pablito wypuścił mnie z uścisku. Wstałam z łóżka i otworzyłam szafkę z ubraniami. Szybko wybrałam z niej jakąś koszulkę i dżinsy, które na siebie włożyłam. Kiedy się przebrałam rozpuściłam włosy i przeczesałam je kilka razy szczotką. Gdy tak stałam przed lustrem w sypialni i próbowałam się ogarnąć mój mąż do mnie podszedł, objął mnie rękoma i przyciągnął ku sobie.
- Jesteś piękna... - mruknął mi na ucho. - Jeszcze piękniejsza niż przez wideo rozmowy. - szepnął, a następnie zaczął mi oddawać delikatne pocałunki w szyję. - Tęskniłem... Tak strasznie za tobą tęskniłem...
- Ja za tobą też. - odparłam.
- Chodź. Wrócimy do tego po spacerze. - powiedział łapiąc mnie za dłoń.
Wyszliśmy razem z domu kierując się w stronę parku. Doskonale wiedziałam, że Pablo będzie chciał tam iść. Wtuleni w siebie doszliśmy do naszego głównego celu, którym była nasza ławka. Ta ławka, na której on siedział i grał, gdy ja przechodziłam obok. Ta ławka, dzięki której się poznaliśmy. Usiedliśmy na niej i patrzyliśmy przed siebie.W końcu byliśmy razem. Nadal nie potrafiłam w to uwierzyć.
- Kiedy wracasz do Hiszpanii? - spytałam, aby dowiedzieć się ile czasu nam jeszcze zostało.
- Jutro o dwunastej mam samolot. Obiecałem, że wrócę przed weekendem.
Nagle na mojej twarzy namalował się smutek. Wiem, że powinnam była cieszyć się z tego, że przyleciał do mnie na parę godzin, ale wiadomość o tym, że następnego dnia już wylatuje nie była dla mnie czymś wesołym.
- Angie, przepraszam cię. Naprawdę chciałbym zostać dłużej, ale nie mogę. Muszę wracać. Czeka na mnie praca, obowiązki... Sama chyba to rozumiesz.
- Tak, tak... Naprawdę doceniam to, że tu teraz jesteś. Tylko... - urwałam.
- Tylko co?
- Tylko nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam. Na co dzień, jakoś nie przeszkadza mi to, że żyję w związku na odległość, ale gdy przychodzi taki moment, że się zamyślę, to potrafię się nawet rozpłakać z tęsknoty. - mówiłam ściskając jego rękę coraz mocniej. - I wiem, że nie powinnam była ci tego mówić, bo to przecież ja namówiłam cię do tego wyjazdu, ale muszę powiedzieć ci to, co leży mi na sercu. Kocham cię, a kilometry, które nas dzielą nie sprawią, że moje uczucia się zmienią. Gorzej z moją psychiką...
- Niestety, jest już za późno, abym mógł się wycofać... - zaczął. - Ale pomyśl, że całe wakacje spędzę tutaj z wami. Później jeszcze tylko jeden rok szkolny i wrócę do Buenos Aires już na stałe. I już nigdy was nie opuszczę.
- Wiem, wiem... - wciągnęłam głośno powietrze.
- **Uśmiechnij się w końcu. Mamy taki piękny dzień. No co jest? Nie rób takiej miny. - próbował mnie rozweselić.
- Jakiej? - zapytałam.
- Takich oczek... - odpowiedział. - Te oczka...
- Jakie?
- Śliczne**. - rzucił. - Nie bądź smutna. Wykorzystajmy ten czas póki jesteśmy razem. Zaraz wrócę do Europy i będziemy żałować, że go nie wykorzystaliśmy.
- Jak tam w ogóle jest? - zainteresowałam się. - Jak hiszpańskie Studio? Bardzo różni się od naszego?
- Nie. Prawie w ogóle. - odpowiedział. - Uczy tam nawet taka ładna nauczycielka. Ma na imię Annie i wydaje mi się, że wpadłem jej w oko... - przerwałam mu szturchając go pięścią w żebro. - Ale uświadomiłem ją już dawno, że moje serce należy do kobiety zamieszkującej Argentynę. Biedaczka się załamała, bo przecież po tej planecie chodzi nie wiele takich ideałów jak ja. Takich bystrych, inteligentnych...
- Skromnych... - dodałam śmiejąc się.
- Dokładnie. - przytaknął.
- Głupol. - rzuciłam.
- Coś ty powiedziała?
- Nie, nic... - odparłam.
- Mów, albo...
- Albo?
- Albo zagilgoczę cię na śmierć! - powiedział łaskocząc mnie po brzuchu.
Zaczęłam się głośno śmiać i wiercić. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś mnie łaskotał, ale tym razem byłam w stanie mu to wybaczyć. Nagle zaczął kropić deszcz, który z każdą chwilą zamieniał się w coraz to większą ulewę. Nie przeszkadzało nam to aż do pewnego momentu, gdy poczuliśmy, że cali już kompletnie przemknęliśmy.
- Chyba pora wrócić już do domu. - stwierdził mój mąż.
- Chyba tak. - przytaknęłam.
Wstaliśmy oboje z ławki i trzymając się za ręce zaczęliśmy biec w stronę naszego mieszkania. Znaleźliśmy się w nim kilka minut później. Gdy zamknęłam za sobą drzwi oparłam się o nie i zrobiłam kilka głębokich wdechów, gdyż naprawdę zmęczyłam się naszym biegiem. Pablo podparł ręce na kolanach i również próbował wyregulować swój oddech. Kiedy mi się to udało zaczęłam się śmiać. Zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Tak po prostu. Tak po prostu było mi do śmiechu. Wtedy on energicznie się wyprostował i podszedł do mnie obejmując moją twarz w swoje dłonie. Odgarnął mi z policzków mokre włosy, a z pod oczu krople deszczu. Zbliżył swoje usta do moich i pocałował mnie. Myślałam, że rozpłynę się z zachwytu. Tak dawno nie czułam jego warg na moich i tak bardzo za tym tęskniłam. Przycisnął mnie delikatnie do drzwi. Rozpływałam się w ich smaku. Zaczęliśmy składać sobie pocałunki coraz szybciej. A on, zapewne nieświadomie, coraz mocniej przyciskał mnie do wejścia, ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało. Nagle wydawało mi się, że ktoś jakby próbował otworzyć drzwi. W pierwszej chwili to zignorowałam, ale później pomyślałam, że to może być moja córka. Gdy za drugim razem poczułam pod plecami, że ktoś pcha drzwi w celu dostania się do środka przestałam odwzajemniać pocałunki i szturchnęłam Pabla w ramię.
- Martina chce wejść. - szepnęłam mu na ucho.
- W takim razie na trzy biegniemy do salonu. - zarządził. - Raz... dwa... trzy!  - odliczył i zaczęliśmy biec w stronę pierwszych drzwi po lewo.
Można powiedzieć, że udało nam się to, gdyż nasza córka nas nie zauważyła. Dopiero, gdy weszła wgłąb domu razem ze swoim chłopakiem poinformowała nas o popsutych drzwiach.
- Cześć mamo! - krzyknęła. - Już wróciłam! Jestem z Tomem! Drzwi się chyba... - nie dokończyła zdania, gdyż ujrzała mnie i swojego tatę siedzących na kanapie w pokoju przed telewizorem. - Tata! - ucieszyła się i podbiegła do niego, aby się z nim przytulić. - Co ty tutaj robisz? Miałeś przylecieć dopiero w lipcu.
- Tak, ale postanowiłem zrobić wam małą niespodziankę na Walentynki. - uśmiechnął się.
- To świetnie. Na ile przyjechałeś?
- Tylko na kilka godzin. Jutro o dwunastej mam samolot.
- Szkoda... - mruknęła nastolatka pod nosem. - Ale super, że w ogóle jesteś.
- Dzień dobry. - przywitał się Tom.
- Cześć. - odpowiedział Galindo. - Dawno cię nie widziałem. - podszedł do niego bliżej. - Pamiętaj, że jak jeszcze raz zranisz moją córkę to nie zobaczymy się już więcej, jasne?
- Ocz-cz-czywiście... - wybełkotał przerażony chłopak.
- Pewnie zamierzacie spędzić resztę dnia sami, zgadłam? - spytała Martina.
- Zależy, a dlaczego pytasz? - rzuciłam w odpowiedzi.
- Bo skoro tata jutro wraca do Hiszpanii, to może zjedlibyśmy razem kolację? I pośpiewali sobie? Co wy na to?
- Ja bardzo chętnie. - odparłam.
- Ja również.
- I ja.
- W takim razie bierzmy się do gotowania. - zarządziła moja córka.
Całą resztę wieczoru spędziliśmy w rodzinnej atmosferze. Kto powiedział, że Walentynki są tylko dla zakochanych? Jak się okazało to również idealny dzień do spędzenia go razem z rodziną. Na kolację przygotowałyśmy z Martiną spaghetti, a gdy skończyliśmy jeść posiłek chwyciliśmy instrumenty i zaczęliśmy grać jak i śpiewać. Odczuwałam szczęście. Bezgraniczne szczęście. Od dawna nie widziałam siebie takiej wesołej. Gdy skończyliśmy nastolatka poszła odprowadzić swojego chłopaka kawałek do domu, a ja wraz z mężem sprzątaliśmy po jedzeniu.
- To był naprawdę udany dzień. - uniosłam lekko kąciki ust. - Jeszcze raz muszę ci podziękować za to, że przyleciałeś. Sprawiłeś mi tym naprawdę ogromną radość.
- Cieszę się, że będąc przy kimś mogę sprawić, że na twarzy wymaluje mu się uśmiech. - odpowiedział. - A tak na serio, też się cieszę, że w końcu się zobaczyliśmy. Mimo, że rozmawiamy ze sobą codziennie przez telefon, czy internet, to spotkanie cię na żywo jest jednak najlepsze. Tęskniłem za tym.
- Ja również. - odparłam kładąc mu rękę na ramieniu. - Bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też. - powiedział chwytając moją dłoń i położył ją sobie na piersi. - Jesteś dla mnie wszystkim...

* - takie małe wyjaśnienie. Kiedy w Polsce jest zima, w Argentynie jest lato ;)
** - cytat Pabla i Angie z któregoś tam odcinka V1.
Hejka! Jak Wam się podoba jednorazówka walentynkowa? Mam nadzieję, że jest znośna ;)
Przepraszam, że jest taka krótka, ale muszę się przyznać, że wzięłam się za nią dopiero dzisiaj, bo w tygodniu przez szkołę nie miałam zbytnio czasu, a jak na złość w piątek się przeziębiłam i cały wczorajszy dzień zdychałam w łóżku.
Całe szczęście, dzisiaj poczułam się nieco lepiej i coś tam napisałam :)

Do zobaczenia! :*
bloggerka

Ciekawostka: Tytuł jednorazówki w oryginale brzmi: "I'm missing more than just your body" i jest to fragment piosenki Justina Biebera - "Sorry".

niedziela, 7 lutego 2016

Sezon 3 - Rozdział 84 - Wyniki testu ojcostwa

Cześć wszystkim!
Zapraszam na nowy rozdział! <3
Wróciłam do domu. Czułam się już nieco lepiej, ale mimo to nie najlepiej. Jednak chciałam wrócić do pracy jak najszybciej. Nie miałam ochoty siedzieć i nic nie robić. Niestety, nie było mi to dane. Lekarz zarządził, że mam wziąć przynajmniej dwa dni urlopu, natomiast mój mąż zamienił to na cały tydzień. Jak zwykle przesadzał.
- Pablo, już czuję się dobrze. Pójdę do Studia. - nalegałam, gdy on szykował się do wyjścia.
- Nie ma mowy kochanie. - odpowiedział. - Nie robię ci tego na złość. Po prostu chcę, żebyś wyzdrowiała i dobrze się czuła. Będzie lepiej jeśli posiedzisz jeszcze trochę w domu niż, żebyś wróciła wcześniej do pracy i trafiła przez to do szpitala.
- Masz rację... - mruknęłam w odpowiedzi. - Ale gdy skończy mi się urlop to wracam, jasne? Niczego mi nie przedłużasz.
- Dobrze, dobrze... - zaśmiał się. - Idę. Do zobaczenia. - pocałował mnie.
- Cześć. - odparłam. - Miłej pracy. - rzuciłam nim wyszedł.
I stało się. Znowu zostałam sama. Martina była już od godziny w szkole razem z Matyldą i Lucasem, którzy przedłużyli swój pobyt tutaj o tydzień. Cieszę się, że postanowili zostać jeszcze trochę, ale dobijało mnie to, że zrobili to właśnie z powodu mojego pobytu w szpitalu. Nauczyciel tańca cały czas czuł się winny temu, że straciłam przytomność i nawet pomimo moich przekonań, że od jakiegoś czasu byłam już chora, obwiniał siebie. Denerwowało mnie to. Usiadłam przy stole w kuchni i dopijałam kawę. Zerknęłam za okno i zamyśliłam się. Tak właściwie nie pamiętam o czym wtedy myślałam. Najzwyczajniej odleciałam do innego świata. Po paru, a może parunastu minutach wróciłam i opróżniłam kubek. Wstawiłam go do zlewu i nie wiedziałam co mogę dalej ze sobą zrobić. Weszłam do salonu i stanęłam przed szafką, w której znajdowały się wszystkie dokumenty. Otworzyłam ją i usiadłam na przeciwko. Stwierdziłam, że skoro i tak nie mam nic ciekawego do roboty to może najwyższy czas, aby zrobić w nich porządek. Wyrzuciłam z niej wszystkie papiery i zaczęłam je po kolei przeglądać. To co było już stare i niepotrzebne kładłam z boku, a to co było jeszcze ważne odkładałam z powrotem do szafki. Nagle dokopałam się do koperty, która przykuła moją uwagę, gdyż miała specyficzny kolor. Coś pomiędzy jasnozielonym, a niebieskim. Otworzyłam ją i zobaczyłam starą, już zżółkniałą, kartkę złożoną na pół. Otworzyłam ją i nie musiałam czytać jej treści, aby przypomnieć sobie co to jest. Był to list miłosny. Pierwszy, który dostałam w życiu. Oczywiście łatwo się domyślić, że jego nadawcą był Pablo. Zaczęłam powoli wodzić wzrokiem po literach, które były napisane z ogromną starannością.

Angie!
Chciałbym Ci powiedzieć, że bardzo mi na Tobie zależy.
Wiem, że Ty również odwzajemniasz moje uczucia.
Jesteś pierwszą osobą, dla której postanowiłem się zmienić.
Mam nadzieję, że to docenisz i mi zaufasz.
                                                                                         Pablo

Nie był on bardzo romantyczny, ani jakiś wybitny, ale mieliśmy wtedy po naście lat i byliśmy w sobie zauroczeni. Z resztą byłam jego pierwszą prawdziwą miłością, tak jak on moją. Byliśmy amatorami w miłości. Ale to nie ważne. Uśmiechnęłam się. Ta kartka była cudowną pamiątką. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Tyle lat minęło, a my nadal jesteśmy razem. Niby niemożliwe, ale jednak. Przez chwilę myślałam o naszym związku. Tyle się wydarzyło. Było tyle złych rzeczy, które miały miejsce, a nie powinny go mieć, ale mimo to przetrwaliśmy je. Razem. Westchnęłam cicho i wróciłam do pracy. Kilka minut później znalazłam kolejny list, lecz ten był już bardziej profesjonalny, gdyż powstał czternaście lat później od poprzedniego.

Najdroższa!
Zmieniłaś tak wiele w moim życiu.
Każdą godzinę, minutę, sekundę poświęcam na myśleniu o Tobie.
Nie wiem, jak to się stało, ale uzależniłem się od Ciebie.
Stałaś się czymś, bez czego sobie nie poradzę.
Niedługo będziemy już na zawsze razem,
gdyż bycie osobno nie ma najmniejszego sensu.
                                                                Zawsze oddany Tobie
                                                                            Pablo

Ten list różnił się od poprzedniego również charakterem pisma. Na wcześniejszym było widać, że wkładał dużo wysiłku w to, aby było ono staranne, a na tym nie, gdyż kaligraficzne pisanie przychodziło mu z wielką łatwością. Oby dwie kartki wzięłam na bok. Pomyślałam, że będę musiała schować je gdzieś u siebie, aby ponownie nie zaginęły. Zaraz po tym wróciłam do mojego zajęcia. Nie spodziewałam się, że odnajdę tam aż tyle wartościowych rzeczy. Kilka kolejnych listów,
stara bransoletka mojej siostry i pięć zaginionych klasówek ze Studia. Przypomniałam sobie, że mam gdzieś pudło z większością listów, które dostałam od mojego męża. Pomyślałam, że gdy tylko skończę to, czym byłam zajęta, to pójdę i poszukam go gdzieś na strychu. Kończyłam już powoli segregację, gdy nagle zobaczyłam kolejną kopertę. Tym razem była ona zwyczajna, ale nie wiedząc dlaczego, zwróciłam na nią uwagę. Miałam ją otworzyć, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Krzyknęłam, że już idę, wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i nieco się zdziwiłam, gdyż stał w nich Lucas.
- Coś się stało? - spytałam, gdy zobaczyłam jaki jest zdyszany.
- Za... za... zapomniałem... te... czki... - wydusił.
- Chodź, usiądź na moment, bo nieźle jesteś zdyszany. - przepuściłam go w drzwiach.
- Nie mogę... Dzieciaki na mnie... czekają... - wziął głęboki wdech.
- Usiądź spokojnie. Zadzwonię do Pabla, załatwi zastępstwo. I tak byś już nie zdążył. Usiądź spokojnie, napij się, odsapnij i tam wrócisz. Trzymaj. - podałam mu wodę i szklankę. - A ja pójdę zadzwonić.
Poszłam na górę do sypialni i sięgnęłam telefon z mojej szafki nocnej. Wybrałam numer Pabla i zadzwoniłam do niego schodząc po schodach. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Halo, Angie? Coś się dzieje? - zapytał. - Poczułaś się gorzej?
- Nie, nie o mnie chodzi. - odparłam. - O Lucasa chodzi. Znalazłbyś za niego zastępstwo?
- Po co? Przecież jest w Studio.
- Nie jest. - zaprzeczyłam. - Zapomniał jakiejś teczki i wracał po nią biegiem do domu, a teraz już nie zdąży z powrotem. - powiedziałam wchodząc do kuchni. - Znajdziesz za niego jakieś zastępstwo?
- Znajdę. - odpowiedział.
- Dziękuję. W takim razie do zobaczenia.
- Angie. - usłyszałam nim się rozłączyłam.
- Tak? - spytałam.
- Jakbyś się źle czuła zadzwoń, dobrze? - poprosił.
- Dobrze. Obiecuję ci, że jeśli coś będzie nie tak to zadzwonię. - uśmiechnęłam się.
- W takim razie trzymam cię za słowo. - odparł nieco poważnym głosem. - Kocham cię. Cześć.
- Ja ciebie też. - odrzekłam i rozłączyłam się.
- I co? Nie będzie zbyt dużego problemu? Znajdzie kogoś za mnie? - zapytał Lucas, gdy oderwałam telefon od ucha.
- Umówiłam się z nim, że ogarniesz się trochę i przyjdziesz na następną lekcję.
- Dziękuję ci bardzo. - ucieszył się. - Pewnie okropnie śmierdzę.
- Troszeczkę. - rzuciłam cicho. - Ale nie przejmuj się. Weź na spokojnie prysznic, a ja przygotuję ci coś do przekąszenia.
- Przed chwilą jadłem śniadanie. - powiedział.
- Ale spaliłeś je całe podczas biegu tutaj. - stwierdziłam. - Wiem, że zawsze mówiłam, że od nas do Studia jest nieduża odległość, ale ja nie potrafiłabym całej przebiec nie zatrzymując się. Gratuluję wytrzymałości. Teraz idź się myć, bo nie zdążysz.
- Racja. Zaraz wracam. - przytaknął i poszedł do łazienki.
Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej kilka produktów, które miałam wykorzystać do przygotowania mojemu przyjacielowi kanapek. Posmarowałam trzy kromki chleba masłem i nałożyłam na nie wszystko to, co wyciągnęłam z lodówki. Następnie położyłam je obok siebie na talerzyku i jedyne co mi pozostało, to czekanie, aż Lucas wróci z łazienki. Nagle sobie przypomniałam, że zanim on wrócił do domu, byłam zajęta przeglądaniem starych dokumentów i segregowaniem ich. Zdecydowałam, że wrócę do tego dopóki mój chwilowy lokator nie skończy się kąpać. Przypomniałam sobie o kopercie, która niby była zwykła, ale coś sprawiło, że przykuła moją uwagę. Ponownie usiadłam na podłodze pomiędzy resztką tych wszystkich dokumentów i zaczęłam je przeglądać, lecz nie mogłam znaleźć tego, na czym mi w tamtym momencie zależało. Nagle usłyszałam, że drzwi od łazienki się otwierają i wychodzi z niej Polak, ale zignorowałam to, bo byłam zbyt zajęta poszukiwaniem białej koperty.
- Angie... - usłyszałam po dłuższej chwili ciszy.
- Zrobiłam ci kanapki. Stoją na stole w kuchni. Zaraz do ciebie przyjdę, tylko znajdę taką jedną rzecz... - odpowiedziałam nie odwracając się nawet w jego stronę.
- Tego szukasz? - spytał.
Dopiero w tamtym momencie zerknęłam na niego kątem oka. Trzymał w ręku moją zgubę, której zawartość trzymał w drugiej dłoni.
- Tak! Dokładnie! - powiedziałam podchodząc do niego. - Czy ty... patrzyłeś co jest w środku? - zapytałam nieśmiało.
- Wiem, że nie powinienem, ale tak. Przepraszam. Zżarła mnie ciekawość.
- Pewnie to nic ważnego i nie masz za co przepraszać. - powiedziałam. - Nie wiem, co tam jest.
- Mylisz się. - rzucił. - Jeśli nie wiesz, to lepiej tam zajrzyj.
Kartka znajdująca się wcześniej w kopercie była już z niej wyjęta, więc musiałam ją tylko otworzyć. Gdy to zrobiłam od razu energicznie zgięłam ją z powrotem na pół.
- Nie mogę na to patrzeć. Nie mogę tego czytać. - odpowiedziałam.
- Dlaczego? Przecież to jest coś, o czym wiecie.
- Obiecałam, że nie będę.
W moich myślach pojawił się obraz nagłówka, który przeczytałam. Był on napisany drukowanymi, wielkimi i pogrubionymi literami na samej górze.
WYNIKI TESTU OJCOSTWA - MARTINA GALINDO
- Nie wiesz kto jest jej ojcem? - spytał cicho.
- Wiem... - spuściłam wzrok w dół.
- W takim razie po co ci to?
- To jest bardzo delikatna sprawa. - odparłam. - Kilka błędów i pomyłek z przeszłości.
- Przecież mówiłaś, że jesteście ze sobą od czternastego roku życia.
- Bo tak jest. Rzadko kiedy wspominam o tym, że było parę przerw i zdrad w naszym związku... - dodałam niepewnie. - Z resztą nie mamy teraz na to czasu. Chodźmy do kuchni, zjesz. - poprosiłam.
- Mamy dwadzieścia minut. - powiedział zerkając na zegarek. - Opowiesz mi przy stole.
Weszliśmy do kuchni i usiedliśmy na przeciwko siebie. Lucas zjadał z apetytem kanapki zrobione przeze mnie, a ja nieśmiało patrzyłam za okno.
- Wiesz kto mógłby być jej ojcem jeśli nie Pablo? Czy to może być ktoś zupełnie przypadkowy? - zaczął.
- Wiem. Aż tak nie szalałam. - odpowiedziałam.
- A Pablo? Wie o tym, czy jest pewny tego, że jest jej biologicznym tatą?
- Wie...
- Dlaczego powiedziałaś, że obiecałaś, że tego nie przeczytasz? I komu to obiecałaś?
- Umówiliśmy się z Pablem, że tego nie przeczytamy. Nie potrzebne jest nam to do szczęścia. I tak nie wywróciłoby to naszym światem, więc nie widzimy sensu robienia tego. A tak swoją drogą, to nie wiem, co to tu robi. Myślałam, że wszelkie kopie tego zostały spalone, ale widocznie się pomyliłam.
- Skoro sama twierdzisz, że nic by to nie zmieniło, to nie sądzisz, że warto byłoby się dowiedzieć?
- Czasami mam ochotę wiedzieć. Tak dla zaspokojenia własnej potrzeby, ale przecież obiecałam, a obietnicy złamać nie mogę.
- Wydaje mi się, że złamanie tej obietnicy za wiele by nie zmieniło. Po za tym, może twój mąż również tego chce.
- Chce. Mówił mi o tym. - rzuciłam.
- No więc właśnie. Jak dla mnie powinniście to przeczytać, ale to jest tylko i wyłącznie wasza decyzja, więc nie mam tutaj za wiele do gadania. - odrzekł. - Zastanów się nad tym dobrze. - powiedział wstając od stołu. - Muszę już lecieć. Przemyśl to. Cześć.
I zostawił mnie samą, pogrążoną w myślach. Z jednej strony chciałabym mieć pewność, że to Pablo jest jej ojcem, bo cały czas coś mi tak podpowiadało. Chciałam, żeby był pewny, że to właśnie on jest tatą, a nie German, ale z drugiej strony... jeśli okazałoby się, że jednak jest nim mój szwagier... Mogłoby zmienić się w naszym życiu naprawdę wiele mimo, że wszyscy mówimy, że jest to bez znaczenia. Kopertę trzymałam cały czas w rękach dopóki nie położyłam jej na stole i nie zaczęłam się w nią wpatrywać. Nagle złapałam ją gwałtownie w obie dłonie i już miałam przedrzeć ją na pół, ale nie potrafiłam. Była zbyt ważna, tym bardziej, że była ona najprawdopodobniej ostatnia. Wyjęłam z niej kartkę, ale była zgięta, więc nie widziałam zbyt wiele. Widziałam tylko niewyraźne literki, które się przez nią przebiły. Pomyślałam nagle o mojej córce. Wyobraziłam sobie jej sylwetkę od stóp aż po sam czubek głowy. Nagle przypomniały mi się słowa Germana - "Jest ona bardzo podobna do Violetty. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazała się moją córką.". W tym jednym zdaniu było tyle prawdy. Wstałam. Poszłam do salonu. Podniosłam z półki zdjęcie w ramce i wróciłam do kuchni. Postawiłam je przed sobą przyglądając mu się dokładnie. Były na nim przedstawione dwie osoby. Martina wraz z Pablem. Zdjęcie zostało wykonane rok wcześniej na wakacjach. Byliśmy wtedy nad jeziorem. Przedstawiało ono sytuację, gdy oboje siedzieli na dużej bujanej huśtawce owinięci w ręczniki. Dziewczyna miała mokre włosy, co sugerowało, że przed chwilą wyszli z wody. Przyglądałam im się na zmianę i coraz bardziej panikowałam, gdy nie mogłam dostrzec żadnego podobieństwa w wyglądzie. Odwróciłam je w drugą stronę tak, żebym go nie widziała i próbowałam się uspokoić. "Przecież z wyglądu może być podobna do mnie. Niekoniecznie do niego.". Przypomniałam sobie te wszystkie momenty, w których Galindo i moja córka świetnie się ze sobą dogadywali i rozumieli. To był bardzo dobry argument, ale niestety, nie dawał mi on pewności co do ojcostwa nastolatki. Zezłościłam się na Lucasa, który podsunął mi pomysł, abym się nad tym wszystkim po zastanawiała. Przecież było już dobrze. Wszyscy przestaliśmy o tym myśleć i mówić, nawet German, a nagle pojawił się on, namieszał mi w głowie i zostawił samą ze wszelkimi przemyśleniami. Ale przecież nie mogłam być na niego zła z tego powodu. Nie znał wszystkich szczegółów dotyczących tej sprawy. Mimo to uważałam, że w jakimś stopniu ma rację. Powinniśmy w końcu poznać prawdę, a nie ciągnąć to w nieskończoność. Złapałam kartkę w ręce i otworzyłam ją. Zaczęłam powoli czytać. Każde przeczytane słowo powtarzałam w myśli trzy razy, aby jak najpóźniej dość do wyniku testu. Jednak kiedyś musiałam do niego dojść i stało się to chwilę później. Nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam... Nagle usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, a po chwili je zamyka.
- To ja! - usłyszałam męski głos, lecz nie byłam w stanie rozpoznać, kto jest jego posiadaczem.
Wstałam od stołu i pobiegłam w stronę mężczyzny, który właśnie wszedł do domu. Rzuciłam mu się w ramiona, nie zwracając uwagi na to, kim on był. Po prostu musiałam się do kogoś przytulić.
- Najdroższa, stało się coś złego? - dzięki tym słowom zrozumiałam, że był to mój mąż. - Pogorszyło ci się? Źle się czujesz?
- Nie... - wymruczałam przez łzy.
- Lucas? Czy on... coś ci zrobił?
Nie chciałam zrzucać na niego winy. Powinnam wziąć za to pełną odpowiedzialność, bo w końcu otworzyłam tę kopertę zupełnie z własnej woli i nie mogłam go o nic obwiniać.
- Pablo... - odsunęłam się nieco od niego. - Przeczytałam wyniki ojcostwa Martiny.
- Jak? Przecież ich już nie ma. Był jeden oryginał oraz jedna kopia i wszystko zostało spalone.
- Widocznie nie. Znalazłam jeszcze jedną kopię w dokumentach.
- Angeles, przecież obiecaliśmy sobie, że nigdy tego nie zrobimy. - powiedział dotykając moich policzków.
- Wiem, przepraszam... - odparłam ze smutkiem. - Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, ale mimo to coś nakłoniło mnie do tego. - udawałam, że to jest tylko i wyłącznie moja decyzja i nikt mnie w niej nie pomagał. - Przepraszam, bardzo cię przepraszam.
- W takim razie, teraz moja kolej, aby przyznać ci się do czegoś... - zaczął. - Wiem, kto jest biologicznym ojcem Martiny. Pamiętasz, gdy German powiedział, że przywiozłem mu wyniki? Nie mogłem się powstrzymać, przeczytałem je w samochodzie. Nie chciałem ci mówić, bo źle się z tym czułem, ale skoro ty to zrobiłaś, to ja też muszę być z tobą całkowicie szczery. - odparł. - I pamiętaj, że mimo, iż nie jestem jej biologicznym tatą to i tak bardzo ją kocham, a geny nie są mi potrzebne do bycia jej ojcem. - dodał.
- Co ty za bzdury opowiadasz? - zaskoczył mnie. - Przecież testy wskazały ciebie, nie Germana, jako ojca.
- Nie, w kopercie, którą ja mu wiozłem pisało, że to on nim jest, nie ja.
- Poczekaj. - wróciłam do kuchni i wzięłam kartkę ze stołu. - Widzisz? "Pablo Galindo, prawdopodobieństwo bycia ojcem dziecka: 99,9%".
- Przysięgam, że na wynikach, które oddałem twojemu szwagrowi, pisało to samo tylko, zamiast mojego nazwisko było tam jego.
- To co z tym robimy? - spytałam.
- Nic. Zostawimy to tak jak jest i nie kombinujmy już bardziej.
- Coś musimy zrobić. - stwierdziłam. - German jest przecież przekonany, że to on jest ojcem Martiny, a tak być nie może. Trzeba go uświadomić w tym, że coś musiało zostać podrobione.
- Z tym masz rację. Jak tylko się z nim spotkamy powiemy mu o tym. - rzekł mój mąż.
- Nawet nie wiesz, jak się już cieszyłam... - odparłam. - Znaczy, chodzi mi o to, że byłam już na sto procent pewna, że to ty jesteś jej tatą. I że German, jak mu się będzie nudzić, nie będzie miał się do czego przyczepić.
- Oj tam, przynajmniej będzie tak jak zawsze. Nic się nie zmieni. - powiedział obejmując mnie ręką.
- Po za tym wiem, że Martina jest twoją córką. To się czuje, naprawdę. - dodałam. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział całując mnie w głowę.

Dzień dobry/Dobry wieczór! (w zależności kiedy to czytacie ;D)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i, że nie macie mi za złe, że znowu pojawił się tak późno :)

Do zobaczenia niebawem! :*
bloggerka