sobota, 27 lutego 2016

Sezon 3 - Rozdział 86 - Może odejść w każdej chwili...

Dzień dobry!
Miłego czytania! :)
- Uspokoiłaś się już nieco? - zapytał po chwili Lucas.
- Tak. Wydaje mi się, że tak.
- W takim razie zamówię taksówkę i pojedziemy razem do Martiny. - powiedział.
- Wydaje mi się, że to nie najlepszy pomysł, żeby zostawiać Pabla tutaj samego...
- Masz rację, ale chyba lepiej go też tam teraz nie zabierać. Niech śpi. Może jak się obudzi będzie można jakoś nawiązać z nim kontakt.
- To co w takim razie robimy? - spytałam.
- Pojedź sama. Ja tu zostanę jakby twój mąż się obudził.
- Nie będzie to dla ciebie żaden problem? - zapytałam nieśmiało. - Bo wiesz...
- Angie, daj spokój. - przerwał mi. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Przyjaciele są po to, żeby sobie na wzajem pomagać. - stwierdził. - Zamówić ci taksówkę?
- Nie, pojadę swoim samochodem.
- Wiesz, sądzę, że powinnaś jednak nie prowadzić...
- Lucas, dam radę. Dzięki. - zapewniłam go. - A jak nie, to będę dzwoniła do mojego szwagra.
- No dobrze. Zadzwoń do mnie jak tylko się czegoś dowiesz.
- Jasne. - przytaknęłam zakładając buty. - Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - odparłam dając mu buziaka w policzek. - Do zobaczenia. - rzuciłam wychodząc przez drzwi.
Wsiadłam do auta i wyjechałam z garażu. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech, a następnie ruszyłam w drogę. Do szpitala jechało się zaledwie kilkanaście minut, więc nim zdążyłam się psychicznie przygotować do tego, czego mogę się tam dowiedzieć, zdążyłam już znaleźć miejsce na parkingu. Wysiadłam z pojazdu, sięgnęłam torebkę z siedzenia pasażera i zamknęłam samochód. Zaczęłam iść w stronę budynku w miarę spokojnie, lecz gdy znalazłam się już w środku, obleciał mnie lekki atak paniki. Lekki? Powinnam była powiedzieć raczej, że OGROMNY. Nie miałam pojęcia dokąd mam iść. Wtedy przypomniałam sobie, że mój przyjaciel mówił coś o operacji. Pamiętałam doskonale, że blok operacyjny znajdował się na pierwszym piętrze. Podbiegłam do windy i wcisnęłam guzik, lecz po sekundzie stwierdziłam, że o wiele lepszym pomysłem będzie bieg schodami. Tak też zrobiłam. Rzuciłam się w ich stronę i kilka chwil później znalazłam się na piętrze. Szybko rozejrzałam się po korytarzu. Po mojej lewej stronie znajdowała się rejestracja. Podbiegłam do niej z nadzieją, że tam się czegoś dowiem. Stanęłam w kolejce. Przede mną stało trzech mężczyzn: dwóch w starszym wieku i jeden w moim, ewentualnie niewiele młodszy. Wykorzystałam ten moment, aby się odrobinę uspokoić. Cała się trzęsłam, a z oczu płynęły mi łzy. Teraz naprawdę wyglądałam jak matka, której córka miała wypadek. Jednak nie miałam żalu do Lucasa, że najpierw zdecydował się zabrać mnie i mojego męża do domu. Potrzebowałam tamtej rozmowy. Kto wie, może gdyby nie ona nie miałabym w żadnym stopniu trzeźwego umysłu. Przetarłam oczy kilka razy, a następnie wyciągnęłam z torby chusteczkę i wysmarkałam w nią nos. Kiedy to zrobiłam nadeszła moja kolej.
- Dzień dobry, nazywam się Angeles Galindo. Jestem matką Martiny Galindo, którą przywieziono tutaj jakiś czas temu. Podobno była operowana. Chciałabym się dowiedzieć gdzie teraz jest i jaki jest jej stan zdrowia. - gdy skończyłam mówić, byłam bardzo zdziwiona, że potrafiłam to powiedzieć tak opanowanym tonem.
- Sekundkę... - rzuciła pielęgniarka wpisując coś w komputer. - Pani córka jest jeszcze na bloku operacyjnym. Proszę iść do końca korytarza, a następnie w lewo i zaczekać przed drzwiami. Operacja powinna się niedługo zakończyć, więc lekarz niebawem powinien do pani wyjść.
- Dziękuję. - odparłam i pobiegłam we wskazaną mi stronę.
Gdy znalazłam się przed drzwiami wskazanej sali usiadłam na jednym z wielu wolnych krzeseł i oparłam głowę o ścianę. Przymknęłam oczy. Ponownie zaczęły płynąć mi z nich łzy. "Dlaczego to wszystko musi się dziać? Dlaczego to ja zamiast niej nie mogę tam walczyć o życie? Dlaczego musiała wpaść pod samochód? Dlaczego...?". Siedziałabym tak dalej i użalała się nad sobą, gdyby nie odgłos otwieranych drzwi. Szybko skoczyłam na nogi. Zobaczyłam lekarza (a może to był pielęgniarz?), który właśnie wybiegał zza drzwi.
- Przepraszam, co z moją...?
Zignorował mnie. Pobiegł w prawo znikając za ścianą. Zdenerwowałam się, ale jednocześnie byłam przerażona. Bo co jeśli miał on poważny powód, żeby stamtąd wybiec? Może moja córka potrzebowała kolejnych litrów krwi? Albo nowych organów? Usiadłam z powrotem na krzesło i wyciągnęłam z kieszeni telefon. Wybrałam numer Lucasa. Odebrał po dwóch sygnałach.
- I co? Co z Martiną? - spytał.
- Nie wiem jeszcze zbyt wiele. - odpowiedziałam. - Na razie trwa operacja, a ja czekam na lekarz, aby czegokolwiek się dowiedzieć. - powiedziałam. - Musiałam do ciebie zadzwonić, bo inaczej bym kompletnie zwariowała. Co z Pablem? Wstał już?
- Można tak powiedzieć.
- To znaczy?
- Zszedł na dół, zrobił sobie herbatę, a następnie wrócił na górę. Próbowałem z nim porozmawiać, nawiązać jakiś kontakt, lecz zupełnie nieskutecznie. Albo idealnie udawało mu się mnie ignorować, albo...
- ... albo jest jeszcze gorzej, niż sądziliśmy... - dokończyłam za niego.
- Angie, zobaczysz będzie dobrze. Na razie masz pod górkę, ale niedługo będzie już tylko lepiej. Musisz się trzymać i za żadną cenę nie możesz się poddać, rozumiesz? Nie walczysz po to, żeby przegrać, pamiętaj.
- Boję się... - odparłam. - Boję się, że sobie nie poradzę. Ty wyjeżdżasz, a ja zostanę z tym wszystkim sama.
- Nie zostaniesz sama. Kiedy będziesz potrzebować zawsze będziesz mogła do mnie zadzwonić, napisać czy cokolwiek będziesz chciała. Będę zawsze gotowy, żeby ci pomóc.
- Dziękuję. - odrzekłam, a na mojej twarzy pomimo fatalnego nastroju wymalował się delikatny uśmiech.
Nagle drzwi od sali operacyjnej otworzyły się i wyjechała z nich moja córka na łóżku w towarzystwie trzech pielęgniarek. Za nimi pojawił się lekarz. Energicznie się podniosłam.
- Muszę kończyć. - rzuciłam mojemu przyjacielowi, a następnie rozłączyłam się.
Nie wiedziałam co mam robić. Czy pobiec za szpitalnym łóżku, na którym leżała Martina, czy podejść do lekarza i wypytać się go o wszystko? To drugie wydawało mi się bardziej rozsądne, więc tak też zrobiłam. Podeszłam do doktora. Na moje szczęście okazało się, że jednym z lekarzy, którzy operowali moją córeczkę był Leo.
- Co z nią? - pytałam, a na mojej twarzy ponownie pojawił się strumień łez. - Będzie żyła? Powiedź, że ona przeżyje.
- Angie, uspokój się proszę.
- Uspokój się?! Człowieku, moja córka ledwo trzyma się przy życiu! Jak mam się uspokoić?! - wrzasnęłam. - Przepraszam... Jestem zdenerwowana, nie wiem co się dzieje... Mów.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo dokładnie. - zaczął. - Masz rację. W przypadku Martiny granica między życiem, a śmiercią jest bardzo nikła. Podczas operacji straciła wiele krwi przez co nie mogliśmy zrobić wszystkiego, co było konieczne. Poleży teraz na OIOMie do czasu, aż jej stan się nieco poprawi i będziemy mogli wszystko dokończyć.
- A ma jakieś szanse na przeżycie? - spytałam.
- Szanse ma. Ale muszę być z tobą zupełnie szczery, więc muszę ci to powiedzieć. - przestraszyłam się. - Na chwilę obecną jest większe prawdopodobieństwo zgonu niż przeżycia. Może odejść w każdej chwili.
Te słowa sprawiły, że się załamałam. Zaczęłam płakać. Leo objął mnie ręką i przyciągnął do siebie tak, żebym mogła szlochać mu w ramię. Tak też zrobiłam. Przytuliłam się do niego i pozwoliłam łzą płynąć. Gdy mój szloch nieco ucichł, lekarz mruknął mi na ucho kilka słów.
- Pamiętaj, że musisz być teraz silna. Zadzwoń po Pabla i idźcie do niej.
Wtedy odsunęłam się nieco od niego i spojrzałam na niego ze smutkiem.
- Pablo, nie może tutaj być... - szepnęłam. - On widział to wszystko i... i...
- W takim razie idź sama. - przerwał mi, bo wiedział, że nie chcę o tym rozmawiać. - Nie będziesz mogła u niej zbyt długo dzisiaj siedzieć. Wejdź tam na piętnaście minut i wróć do domu. Wyśpij się, pobądź z mężem i wróć rano.
- A co jeśli w czasie, gdy mnie nie będzie ona...?
- Jakby się cokolwiek działo od razu po ciebie zadzwonię. - zapewnił patrząc mi w oczy. - Obiecuję.
- Dobrze. - zgodziłam się i już miałam iść w stronę sali, w której miała ona leżeć, gdy nagle przypomniałam sobie, że muszę mu jeszcze powiedzieć coś bardzo ważnego. - Dziękuję Leo. - odparłam, a on mrugnął w odpowiedzi.
Zaczęłam iść w stronę, którą wskazał mi znajomy i bez problemów znalazłam tam moją córkę. Założyłam na siebie odpowiednie ubranie i weszłam do jej sali. Przeraziłam się widząc to, jak wyglądała. Z resztą każda matka by się chyba tego przestraszyła. Ze wszystkich części jej ciała wystawały jakieś rury czy igły, a ona leżała z zamkniętymi oczami pogrążona w głębokim śnie. Podeszłam do niej bliżej. Usiadłam na krzesełku, które stało obok łóżka, cały czas przyglądając się jej uważnie.
- Kochanie, pamiętaj, że musisz walczyć... - mruknęłam. - Nawet jeśli to będzie bardzo bolało, to z czasem zobaczysz, że było warto. Pamiętaj, że my wszyscy bardzo cię kochamy. Ja, tata... Tom... - wymruczałam nim z policzków zaczęły spływać mi ponownie łzy.
Delikatnie przejechałam palcem po jej dłoni tak, aby nie daj Boże dotknąć jakiegoś sprzętu, gdyż bałam się, że zaraz coś może zacząć pikać. Nie wytrzymałam tam zbyt długo. Chwilę później stamtąd wybiegłam. Zbiegłam po schodach w dół, a następnie pobiegłam w stronę samochodu. Chciałam go otworzyć i usiąść w środku, lecz nie mogłam trafić kluczem do drzwi. Rzuciłam nim o ziemię po czym usiadłam opierając się o auto. Schowałam głowę w kolanach i zaczęłam płakać. Nie powstrzymywałam łez, nie powstrzymywałam szlochu... Miałam dość bycia bezsilną. Chciałam to wszystko z siebie wyrzucić, a najlepszym sposobem na to był płacz. Nie wiem ile tam siedziałam. Może kilkanaście minut, a może i nawet kilka godzin. I pewnie, gdyby nie osoba, która do mnie podeszła, nadal bym się tam nad sobą użalała.
- Angie... - usłyszałam. - Wszystko w porządku?
Podniosłam głowę. Przede mną stał Tom, który trzymał ręce w kieszeni, a oczy miał całe zaczerwienione.
- Tak, tak, wszystko w porzą... - urwałam. - Nie będę cię okłamywać. Jest okropnie. Gorzej być nie może. Martina ledwo żyje. W każdej chwili może umrzeć, a ja nie mogę nic zrobić, żeby jej pomóc...
- Chciałbym cię pocieszyć, ale nie potrafię. - powiedział siadając obok. - Ja też nie mam się zbyt dobrze.
- Zależy ci na niej. - stwierdziłam.
- Tak. Najbardziej na świecie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie przeżyła...
- Mogę ci zadać jedno pytanie? - spytałam przecierając oczy.
- Tak, jasne.
- Skoro ją kochasz, dlaczego z nią zerwałeś? Nie zamierzam się teraz bawić w Pabla, nie bój się. Po prostu... męczy mnie to.
- Miałaś kiedyś tak, że gdy byłaś w związku zakochałaś się w kimś innym? - zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi z mojej strony. - Ja tak miałem. Znaczy, przynajmniej mi się tak wydawało. Myślałem o Matyldzie przez cały czas. Sądziłem, że to miłość, ale pomyliłem się. Zauważyłem to, gdy było już za późno, gdy ją już straciłem. Zauroczyłem się w niej i tyle, ale przecież nie mogłem cofnąć czasu, żeby to naprawić. Przez to, że poczułem coś do Matyldy, stwierdziłem, że lepiej będzie jeśli zerwiemy, bo nie chciałem jej ranić. Teraz muszę za to zapłacić. - powiedział wpatrując się w przestrzeń przed nami. - Ale nadal ją kocham. Nawet jeśli ona nie będzie już kochała mnie, ja nadal będę chciał dla niej jak najlepiej.
- Moja córka ma niebywałe szczęście. I wiem, że mówię to w niewłaściwym momencie, ale tak jest. Ma szczęście, że ma cię przy sobie. - stwierdziłam spoglądając na niego.
- Mogę do niej iść? - zapytał.
- Nie można tam wchodzić. Musi odpoczywać i przygotować się do następnej operacji.
- No tak... - mruknął. - W takim razie chyba sobie tutaj jeszcze posiedzę. Nie chcę wracać do domu i tłumaczyć tego wszystkiego moim rodzicom.
- Powiem ci, że mi też się nie za bardzo chce wracać do domu, ale chyba muszę. Pablo mnie potrzebuje.
- Właśnie, co się z nim stało? Gdy przyjechała karetka i odciągnęli go od Martiny uciekł do swojego gabinetu i nie wychodził z niego w ogóle. Nikogo tam nie wpuszczał.
- Pablo ma małe problemy. Nie potrafi... nie potrafi przyjąć do siebie wiadomości, że jego malutkiej córeczce dzieje się coś złego. Jeszcze fakt, że to widział, wcale nie jest dobry.
- Jasne, wszystko rozumiem. - odpowiedział. - A co ze Studiem?
Nosz kurczę. Kolejny problem na mojej głowie. Od początku mówiłam przecież, że sobie nie poradzę.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem... - odparłam zakłopotana. - Pewnie zajęcia będą dalej normalnie prowadzone. Zobaczę. Nie myślałam jeszcze o tym.
- Dobrze. W takim razie, ja będę leciał.
- Nie miałeś tutaj sobie jeszcze posiedzieć? - zapytałam zdziwiona.
- Miałem, ale przecież jak będziesz wyjeżdżała to nie będzie zbytnio bezpieczne. Usiądę kawałek dalej.
- W takim razie cześć. - pożegnałam się.
- Do widzenia. - rzucił i zniknął za innymi samochodami.
Podniosłam kluczyki z ziemi i tym razem trafiłam w drzwi. Otworzyłam je i wsiadłam do auta, a chwilę później odjechałam. Rozmowa z Tomem nieco poprawiła mi humor. Przynajmniej nie płakałam już jak dziecko. Kiedy dojechałam, zaparkowałam w garażu i weszłam do domu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież miałam zadzwonić do Lucasa, gdy będzie coś wiadomo. Mało, że tak nagle się rozłączyłam, to jeszcze tego nie zrobiłam. No świetnie. No po prostu kurna świetnie.
- Już jestem! - krzyknęłam, gdy weszłam do salonu.
Nieco podskoczyłam, gdy zobaczyłam, że na kanapie siedzi mój przyjaciel i ogląda wyłączoną telewizję.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Tak... Dlaczego pytasz? - rzucił z lekkim uśmiechem.
- Bo nawet nie włączyłeś telewizora.
- Zamyśliłem się. - odpowiedział.
- Co z moim mężem? - spytałam. - Pokazywał się jeszcze na dole po tym, jak się rozłączyliśmy?
- Nie. Cały czas siedzi na górze, w waszej sypialni. Proponuję, żebyś poszła to sprawdzić.
- Mam wrażenie, że to jest bardzo dobry pomysł. - przytaknęłam i zaczęłam wchodzić po schodach.
Weszłam na piętro, a następnie do sypialni. Ku mojemu zaskoczeniu nie zastałam tam mojego męża. Znaczy, przynajmniej tak mi się wydawało. Musiałam się dokładniej rozejrzeć, aby go dostrzec. Stał oparty o ścianę za zasłoną i wpatrywał się w przestrzeń za oknem. Ponownie.
- Pablo...? - mruknęłam. - Kochanie... to ja... - powiedziałam podchodząc bliżej.
Nie reagował. Odsunęłam kawałek materiału, aby wpuścić do pomieszczenia nieco światła słonecznego, gdyż było tam bardzo ciemno. Złapałam swojego męża za rękę i poprowadziłam go do łóżka. Delikatnie go popchnęłam tak, żeby na nim usiadł. Następnie zajęłam miejsce obok niego. Złapałam go za ręce i patrzyłam mu cały czas w oczy.
- Pablito, to ja, Angie. Słyszysz mnie?
Nic. Cisza.
- Kochanie, powiedz coś. Wiem, że nie możesz wymazać z pamięci tego okropnego obrazu, ale daj mi znak, że dociera do ciebie to co mówię.
Znowu żadnej odpowiedzi.
- Nie zostawiaj mnie samej... - mruknęłam. - Nie teraz... Nie teraz kiedy cię potrzebuję...
Ponownie nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał. Wtedy byłam już pewna, że jestem na przegranej pozycji, ale mimo to nie starałam się załamać. Wzięłam sobie głęboko do serca słowa Lucasa, który powiedział, że "walczę po to, żeby wygrać, a nie przegrać". Oby miał rację.

Cześć! Jak podobał Wam się rozdział? Pożyję jeszcze trochę, czy mam już uciekać? Hue, hue :'D
Mam nadzieję, że pomimo to był w miarę znośny ;)
Myślicie, że Martina przeżyje? A Pablo odzyska kontakt z otoczeniem? Jak na obecną chwilę to wiem tylko ja i nie zamierzam Wam w tak dużym stopniu spoilerować :P

Do zobaczenia niebawem! :*
bloggerka

4 komentarze:

Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)