Święta się jeszcze nie skończyły,
a więc ja zapraszam Was
na świąteczną jednorazówkę! :D
Święta... Jedni je kochają, inni - wręcz przeciwnie - nienawidzą ich. Ale dlaczego, to chyba nigdy tego nie zrozumiem... Co prawda, nie przepadam za tym świętem, ale żeby tak od razu go nienawidzić? Pewnie jesteście ciekawi, dlaczego ja nie lubię tego święta. Będąc dzieckiem, wydawało mi się ono wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Chyba nie trudno się domyślić, że działo się to za sprawą jednej, magicznej osoby - Świętego Mikołaja. Ta nadzieja, że kiedyś go zobaczę i, że to on właśnie przynosi prezenty... Ach, jak ja za tym tęsknię... Lecz niestety, z wiekiem ta radość przepada... Ubieranie choinki, wyszukiwanie pierwszej gwiazdy na niebie, czy nawet tradycyjny obiad z rodziną przestają cieszyć. Najlepszy okres świąt, jaki ja przeżywałam, był gdy miałam od siedmiu do jedenastu lat... Wtedy najwięcej mogłam zrobić, najbardziej we wszystko wierzyłam... A teraz? Sama muszę kupować prezenty i gdy nieraz widzę ich cenę potrafię się nieźle przestraszyć. Chociaż święta, gdy Martina była mała, też były całkiem niezłe. Widziałam, że cieszy się z tego wszystkiego, tak jak ja, gdy byłam w jej wieku... Teraz to wszystko minęło... Mimo, iż bardzo chcę, aby chociaż ta magia i euforia wróciły, to nic się nie da zrobić...Tego roczne święta mieliśmy spędzić inaczej. Od kiedy Martina jest na świecie spędzaliśmy je tylko w czwórkę: ja, Pablo, ona i mój tata. Parę lat później Antonio zmarł, więc robiliśmy to tylko w trójkę. Lecz tym razem miało się to odbyć w trochę inny sposób. Mieliśmy się spotkać bardzo dużą grupą. Ja z Pablem wraz z naszą córką, Violetta z Diego razem z Facundo, German z Olgą i Priscillą w związku z tym, Ludmiła z Federico. Byłam bardzo ciekawa, jak to może wyglądać. Oczywiście całą kolację przygotowywała Olga wraz z Priscillą, gdyż to właśnie w domu Casttio odbywało się święto. Ja zaproponowałam, że mogę pomóc. Ciężko było do tego nakłonić Olgitę, gdyż "nie chcę, abym się przemęczała", ale w końcu namówiłam ją do tego, aby dała mi chociaż zrobić jakieś małe przystawki.
Wstałam rano, przed godziną dziewiątą i zaczęłam przygotowywać dla nas ubrania. Wyprasowałam Pablowi koszulę, przygotowałam dla Martiny czerwoną sukienkę, odnalazłam swoje wyjściowe buty. Gdy skończyłam to robić, moja córka zeszła na dół. Co mnie zdziwiło była ubrana i uczesana, co się nigdy nie zdarza. Zawsze siedzi w piżamie do godziny trzeciej w południe.
- Hej, mamo! Mogę ci jakoś pomóc?
- W przygotowaniach do Wigilii?
- Tak.
- Wiesz, co... - zaczęłam się zastanawiać. - Tata poszedł odebrać prezenty, więc jak je przyniesie, będziesz mogła je zacząć pakować.
- O, tak! Bardzo chętnie. Jak wróci, to mnie zawołaj, dobrze?
- Oczywiście. - nagle usłyszałyśmy, że samochód podjeżdża pod nasz dom. - Chyba jednak nie będę musiała. Chodź, pomożemy mu, bo trochę tego ma.
Wyszłyśmy na dwór i pomagałyśmy Pablowi zanieść paczki do domu. Niektóre były leciutkie, a inne nieco cięższe. Było ich naprawdę sporawo, gdyż miało być nas na Wigilii osiem, włącznie z nami. Co prawda, niektórzy mają większą rodzinę, ale dla nas, co powtarzam już któryś raz, to nowość, gdyż spędzaliśmy święta tylko w trójkę. Gdy skończyliśmy przenosić paczki, postawiliśmy je w salonie. Dałam Martinie trzy rolki papieru ozdobnego i pudełko gwiazdek samoprzylepnych. Rzecz jasna, prezent dla niej schowaliśmy, bo przecież nie mogła go zobaczyć. Nim się uwinęliśmy, zobaczyliśmy, że dochodzi już godzina, o której mieliśmy się spotkać w domu Casttio, więc szybko się przebraliśmy, ja z Martiną zrobiłyśmy szybki makijaż, a w tym czasie Pablo pakował rzeczy do samochodu. Po tym wyszliśmy i jechaliśmy na Wigilię.
- Hej, witajcie! Nareszcie przyszliście! - przywitała nas Priscilla.
- Cześć. - weszliśmy do środka.
- Martinka, jak ty wyrosłaś! A jak wyładniałaś! - oczywiście, nie obyło się bez tego tekstu.
- Yyy... Dziękuję bardzo. - odpowiedziała z uśmiechem moja córka.
Ściągnęliśmy buty. Pablo z Martiną rozstawiali prezenty pod choinką, a ja weszłam do kuchni, aby zostawić Oldze przygotowane przeze mnie potrawy.
- O dzięki Angie. - zaczęłam rozpakowywać torbę. - Ale wiesz... Byłam pewna, że zapomnisz, więc ja też ugotowałam to wszystko... - dlaczego mnie to nie dziwiło? - No trudno, będzie więcej, to się bardziej najecie.
- Tak, tak Olguś... - uśmiechnęłam się.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Znowu towarzyszka Germana podeszła do drzwi i otworzyła je. Okazało się, że tym razem była to Violetta, Diego i Facundo. Tym razem syn mojej siostrzenicy nasłuchał się jaki jest już duży. Z tego co usłyszałam, mąż Violi miał wstawić walizki do byłego pokoju Violi, bo przyjechali oni na całe święta, natomiast Violetta przyszła do kuchni, aby zapytać się, czy nie potrzebna jest przypadkiem jej pomoc.
- Angie, hej! - podbiegła i mnie przytuliła.
- Hej, kochana! Jak wam minęła podróż?
- Nie było najgorzej. No, ale wiesz... święta... Tłumy ludzi, musisz się wszędzie przepychać...
- No tak... Ale jakoś przeżyliście?
- Tak. - uśmiechnęła się.
- Mamo, wujek German prosił nas, abyśmy nakryli do stołu... - do pomieszczenia weszła moja córka. - O, cześć ciociu.
- Witaj, Martina! - przytuliły się. - Jak tam ci się z Tomem układa?
- Normalnie.
- Normalnie?
- No tak, a jak ma być?
- Yyy...
- Nie, no ciociu, jest wspaniale. Nawet planowaliśmy razem spędzić w święta, ale stwierdziliśmy, że to jeszcze za wcześnie.
- Dobra, później sobie porozmawiacie. Chodźmy, nakryjemy do stołu. - zaczęłam sięgać talerze z szafki.
Nie minęło parę minut, a na białym obrusie znalazła się biała zastawa, a pod nią sianko. Zapaliliśmy na choince lampki i zaczęliśmy się dzielić opłatkiem. Wbrew pozorom, lubię ten moment, gdyż mam wtedy okazję powiedzieć parę miłych słów innym i usłyszeć coś miłego. Gdy skończyliśmy, usiedliśmy wszyscy do stołu i zaczęliśmy się zajadać. W Polsce, tradycyjną potrawą jest karp, natomiast u nas, w Argentynie zajadamy się pieczonym jagnięciem, za którym wprost przepadam! Jem go tylko w ten jeden dzień w roku, dlatego zawsze się nim najbardziej zajadam. Próbuję także innych potraw, bo trzeba spróbować wszystkiego, ale to najbardziej lubię. Po zjedzonej kolacji wzięliśmy się za prezenty, bo co to by były za święta bez tego jakże istotnego i zarazem jednego z najlepszych,
elementu. Za rozdawanie ich wzięła się Martina razem z Facundo, gdyż oni są najmłodsi i naszym zdaniem, to właśnie im się należało. Ja i Pablo dostaliśmy między innymi jakieś słodycze, kawę i inne pierdoły. Najbardziej zaskoczył nas ogromny witraż z naszymi rodzinnymi zdjęciami. Były tam foty z niedawna, ale również takie z dalekiej przeszłości, na przykład moje pierwsze zdjęcie z Violettą, kiedy ją w końcu odnalazłam, albo z mojego ślubu z Pablem. Cały witraż miał rozmiary ogromnego telewizora. Stwierdziliśmy, że powiesimy sobie go w sypialni. German z Priscillą dostali podobne rzeczy, oprócz wyklejanki, ale za to dostali również sporawe zdjęcie rodzinne w ramce, które również sobie powieszą nad łóżkiem. Sam German natomiast dostał solową płytę Marii. Największym prezentem otrzymanym przez Violettę i Diego była płyta DVD, która była natychmiast odtworzona. Okazało się, że znajdował się na niej jeden film zmontowany z fragmentów ich koncertów, teledysków, filmów prywatnych oraz zdjęć. Jak dla mnie to było bardzo urocze. Facundo jest jeszcze dzieckiem, w związku z czym dostał zabawki. Moja córka dostała nowego smartphone i laptopa, aczkolwiek pod choinką została jeszcze jedna paczka.
- Prezent dla... Martiny. - przeczytał chłopczyk.
Największa paczka dla mojej córki została na samym końcu. Dziewczyna nieco zdziwiona podeszła do Facundo i wzięła od niego prezent. Nie spodziewała się jeszcze prezentów, bo w pewnym sensie, to właśnie ona dostała najwięcej. Wróciła na miejsce i ściągnęła z niego papier ozdobny. Ku jej oczom ukazało się pudło. Na początku nie za bardzo mogła sobie poradzić z taśmą, którą było pozaklejane, ale wzięła noża i poszło jej to z większą łatwością. Jej mina była niesamowita, gdy zobaczyła tam gitarę. Dokładnie taka, o jakiej zawsze marzyła. Niebieska, z ciekawymi wzorkami u dołu i czarnymi brzegami. Jej dotychczasowy instrument był już nieco zniszczony. W komplecie dostała jeszcze pokrowiec, stroik, trzy różnokolorowe kostki i dwie pary strun.
- Łał... Mamo, tato, dziękuję! - rzuciła się na nas.
- Córciu... Nie chcę cię martwic, ale to nie od nas... - odparł Pablo.
- Jak to? W takim razie... od kogo?
Pierwsze co, zerknęłam na moją siostrzenice, lecz ona zaprzeczyła. W takim razie... czyżby German?
- Nie, ale wiem czyja to sprawka. - uśmiechnął się tajemniczo. - Zajrzyj do kieszeni w pokrowcu.
- Nic tutaj nie ma... A nie, jednak...
"Wiem, że to właśnie o niej marzyłaś.
Mam nadzieję, że Ci się spodobała.
Kocham Cię :*
Ps. Pozdrów wujka Germana ;)"
- Jejku... To od Toma... - zobaczyłam jak jedna łza spływa jej po policzku. - Kurczę, a ja mu nic nie dałam... Mam dla niego prezent, ale myślałam, że wymienimy się nimi, jak się spotkamy...- Nie martw się, on się na pewno nie gniewa. - odparłam.
- Może masz rację. Czy tylko ja mam już ochotę na deser? - zapytała nagle.
- Nie! Do kuchni! - krzyknął Facundo.
Nagle wszyscy zlecieli się do owego pomieszczenia. Zostałam sama z Pablem, gdyż ja chciałam stanąć przy lustrze, aby poprawić fryzurę, a mój mąż nagle stanął za mną, objął mnie i obrócił w swoją stronę.
- Spójrz w górę najdroższa. - podniosłam wzrok, ku moim oczom ukazała się jemioła. - Feliz Navidad, kochanie.
- Feliz Navidad...
Nasze usta zaczęły się powoli zbliżać do siebie.
- Angie, czy wiesz może... - usłyszałam Germana i spojrzałam się w jego stronę. - Ojjj... Przepraszam... - wycofał się z powrotem do kuchni.
- Na czym to stanęliśmy? - zapytałam z uśmiechem.
- Hmm... Już pamiętam. - zbliżyliśmy się do siebie ponownie.
Nasze usta dotknęły się. Gdy zakończyliśmy pocałunek stykaliśmy się nosami i czołami.
- Te amo mucho...
- Angie! Pablo! Chodźcie na deser! - usłyszeliśmy krzyk Olgi.
- Już idziemy! - odkrzyknął mój mąż.
Pablito złapał mnie za rękę i razem podeszliśmy do stołu.
Hejka! :*
Może odrobinę ta jednorazówka spóźniona, ale grunt, że jest :D.
Miała się pojawić wczoraj, ale ja uwielbiam robić wszystko na ostatnią chwilę, więc... ;).
Mam nadzieję, że się Wam spodobała :).
Tak napomknę jeszcze, że czytałam odrobinę o świętach w Argentynie,
ale to naprawdę nie było za dużo, więc polskie tradycje są poprzeplatane z tymi latynoamerykańskimi.
FELIZ NAVIDAD!
Wiem, że są to spóźnione życzenia, ale lepiej późno niż wcale, nieprawdaż?
Tak więc, mam nadzieję, że karp smakował, Mikołaj był bogaty
i, że najedliście się tyle, że nie mogliście się ruszyć z kanapy :D.
W takim razie pozostaje mi tylko życzyć Wam, abyście cieszyli się
z tych dwóch dni, które nam pozostały, radości z prezentów
i, aby nie przybyły Wam zbędne kilogramy po wczorajszej Wigilii ;).
I oczywiście ŚNIEGU! <3
Ale tego to też sobie życzę :P.
Wesołych świąt! ;*
bloggerka
Bardzo dziekuje ze te piekne zyczenia choc jak sama napisalas spoznione. Rowniex mam nadzieje ze twoja wigilia i wszystkich ktorzy czytaja twojego bloga byla wspaniala i ze wszyscy cieszyli sie z prezentow
OdpowiedzUsuńKejla
P.S. 24 12.99 sie urodzilam :) Po prostu nie wytrzymalabym chyba nie moc tego napisac :)
Dzięki :).
UsuńW takim razie kolejne spóźnione życzenia, ale i tak wszystkiego najlepszego! :D
No w takim razie bardzo ci dziekuje :)
OdpowiedzUsuńKejla <3
Nie ma za co :)
UsuńCześć kochana! Mam nadzieję że mnie pamiętasz. ;)
OdpowiedzUsuńMuszę ci tyle opowiedzieć,ale teraz chcę cię przeprosić za moją nieobecność.
Wiedz że każdego dnia byłam tu i czytałam twoje cudowne dzieło.
Już się nie mogę doczekać kiedy pogadamy.
Odezwij się.
Twoja Annie ;*
Jeju, Ania, to ty jeszcze żyjesz?! :D
UsuńNo pewnie, że Cię pamiętam :).
Nawet nie wiesz, jak się cieszę.
No, musimy niedługo pogadać, tylko kiedy?
Jak coś to śmiało pisz, gdy zobaczysz, że jestem dostępna. ;)