Hejka wszystkim!
Zapraszam na nowy rozdział.
Miłego czytania! :D
Od chwili odkąd moja córka wyszła ze szpitala minęło półtora tygodnia. Byłam okropnie z tego powodu szczęśliwa. Gdy wróciła do domu atmosfera zrobiła się weselsza. Uśmiech nawet przez sekundę nie schodził mi z twarzy. Mówiła, że czuje się dobrze i również tak wyglądała. Co prawda, nie mogła jeszcze wrócić do Studia i musiała się nieco ograniczać, lecz mimo to wszyscy byliśmy dobrej myśli. Skoro przeżyła wypadek, dwie ciężkie operacje, stan krytyczny i masę leków, które musiała połykać to obecnie była w naprawdę świetnej sytuacji. Co do jej stosunków z Tomem nie było już tak kolorowo.Zapraszam na nowy rozdział.
Miłego czytania! :D
Nie pogodzili się tak, jak myślałam ja, jak i Pablo. Pomimo tego nie mieli ze sobą bardzo złego kontaktu. Potrafili rozmawiać i prawie w ogóle się nie kłócili, a nawet jeśli to robili to wtedy, kiedy my byliśmy od nich daleko.
- Mamo, kiedy będę mogła wrócić do szkoły? - zapytała przy śniadaniu.
- Leo mówi, że najwcześniej za pół miesiąca. Musi być pewny, że wszystko jest z tobą dobrze.
Na jej twarzy wymalował się smutek. Nie zdziwiło mnie to. Wiedziałam, że zależało jej na tym, żeby jak najszybciej wrócić do zwykłego trybu życia. Nagle do pomieszczenia wszedł mój mąż posyłając mi uśmiech. Doskonale wiedziałam co ma na myśli.
- Mamy dla was małą niespodziankę... - zaczął. - Rozmawialiśmy z lekarzem na pewien temat. Wpadliśmy na pomysł, ale nie chcieliśmy wam o nim mówić dopóki nie zostałby on zatwierdzony przez doktora.
- O co chodzi tato? - dopytywała nastolatka. - Możesz w końcu powiedzieć?
- Otóż w ten weekend wyjeżdżamy. - powiedział. - Co prawda, niedaleko, bo tylko nad jezioro mojego ojca, ale zawsze coś.
- Naprawdę? - ucieszyła się. - Na całe trzy dni? My wszyscy?
- Tak. - odparłam.
- Ja też? - zapytał nieśmiało Jaquez.
- Ty również. Chyba, że nie chcesz. Nie będziemy cię do niczego zmuszać. - rzucił Galindo.
- Nie. Bardzo chętnie pojadę. - zapewniał chłopak.
- W takim razie świetnie! - cieszyła się Martina. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Tak bardzo wam dziękuję!
Nasza córka była tym wyjazdem okropnie podekscytowana. Pewnie to dlatego, że nareszcie mogła się ruszyć z domu. Ja osobiście nie byłam zbytnio do tego przekonana. Dochodziłam do wniosku, że skoro nie może jeszcze wrócić do Studia powinna zostać w domu. No, ale mój mąż się uparł, a z nim naprawdę nie warto się kłócić. Lecz kiedy poinformowaliśmy ją o tym kompletnie zmieniłam zdanie. Była szczęśliwa, a jeśli mogłam tym sprawić jej radość to również ja ogromnie się z tego cieszyłam.
- O której wyjeżdżamy? Z rana, prawda? Muszę iść się zaraz spakować. Tylko, gdzie jest moja torba? A gdzie będzie spał Tom? Przecież w domku są tylko dwa łózka. Jedno wasze, a drugie moje. Na dodatek, moje jest jednoosobowe...
- Spokojnie kochanie. - przerwał jej jej ojciec. - My z mamą będziemy spali pod namiotem, a wy będziecie mieli wtedy o dwa miejsca więcej.
- Pod namiotem? - spytała pełna nadziei.
- Niestety córciu, ale ty musisz spać w środku. Tam będzie cieplej, a ty nie możesz pod żadnym pozorem się przeziębić.
- Tato, przecież jest lato. Na dworze jest powyżej trzydziestu stopni, w nocy nie schodzi poniżej dwudziestu pięciu. Musiałabym... Tak właściwie nie wiem, co musiałabym zrobić, żeby się rozchorować. - powiedziała. - A do wody chociaż będę mogła wejść?
- Lepiej nie. - odparłam.
- Wiesz, że nie robimy ci tego na złość. - wtrącił Galindo. - Po prostu nie chcemy, żebyś była chora.
- Tak, tak... rozumiem... - posmutniała. - No, ale przynajmniej w końcu się ruszę z domu.
- Dokładnie. - próbowałam ją pocieszyć. - Obiecuję, że jeśli w pełni już wyzdrowiejesz wybierzemy się tam ponownie i wtedy będziesz mogła robić wszystko, na co tylko będziesz miała ochotę.
- Trzymam cię za słowo mamo. - uśmiechnęła się. - A teraz wybaczcie, ale muszę iść się pakować.
- Przecież jedziemy dopiero jutro. - zdziwił się Tom.
- Ale później nie zdążę! - krzyknęła będąc już na schodach.
- Ona tak zawsze? - spytał nastolatek.
- Ym, tak. - odpowiedział mój mąż. - Wyjedziemy jutro po południu, jak tylko wrócisz ze szkoły, więc najlepiej byłoby, gdybyś spakował już dzisiaj rzeczy, które nie będą ci w ciągu dnia potrzebne, a rano dopakujesz resztę i naszykujesz nam swój bagaż.
- Jasne. - przytaknął. - Nie będę chyba potrzebował tam zbyt wielu rzeczy. - stwierdził wstając od stołu. - Muszę już iść, bo inaczej się spóźnię. Cześć. - rzucił wychodząc.
Zostaliśmy w pomieszczeniu sami. Ja kończyłam jeść śniadanie, a Pablo dopijał ostatnie łyki kawy ze swojego kubka.
- Cieszę się, że Leo zgodził się na ten wyjazd. - zaczęłam. - Mimo, że od początku byłam tego przeciwniczką, to teraz jednak się cieszę, że jedziemy. Spędzimy trochę czasu razem.
- Widzisz? Ja zawsze mam doskonałe pomysły. - uśmiechnął się.
- Och, tak. Wybacz, ale zapomniałam. - zaśmiałam się. - Ale wracając. Dobrze, że tam jedziemy. Dawno nas tam nie było. Ciekawa jestem, jak bardzo ten teren jest teraz zaniedbany.
- Czy będziesz bardzo zdziwiona, jeśli ci powiem, że wcale? - spytał.
- Tak. Będę nawet bardzo zdziwiona. - odpowiedziałam. - Przecież to niemożliwe. Od wieków nikt się tam nie pojawił. No chyba, że ja o czymś nie wiem.
- Ekm, no tak się składa, że widocznie ci nie powiedziałem... - stwierdził. - Mój ojciec wynajmuje tam jakąś ekipę ogrodników, którym płaci, a oni o to dbają. Nie pojawiają się tam często, bo tak raz na miesiąc, góra dwa. - odrzekł. - Nie mówiłem ci, bo stwierdziłem, że to w sumie nie jest nic ważnego i nie musisz o tym wiedzieć.
- Naprawdę? To takie trochę... dziwne? Nie, nie jest dziwne. Brakuje mi słowa, żeby to określić. - powiedziałam. - Przynajmniej jak tam przyjedziemy to będziemy mieli pewność, że jesteśmy na działce wypoczynkowej, a nie w dżungli pełnej różnych roślin i zwierząt.
- No widzisz? Są tego jakieś plusy. - uśmiechnął się. - Powinienem ci jeszcze coś powiedzieć.
- Czy to coś bardzo złego? - spytałam po zobaczeniu jego smutnego wyrazu twarzy.
- Nie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zdecydowałem, że od poniedziałku wracam do pracy.
- Opłaca ci się? Przecież za półtora tygodnia wyjeżdżasz do Europy.
- Tak, właśnie dlatego chcę wrócić. Nie chciałbym wyjechać bez pożegnania. Chciałbym jeszcze z nimi odrobinę popracować, bo mimo, że wiem, iż tam również będę miał tak zdolnych uczniów to będzie mi brakowało tych naszych.
- W takim razie ja też wrócę. - odparłam.
- Wiesz, że jeśli nie chcesz, to nie musisz? Jeśli wolisz, możesz zostać tutaj w domu razem z naszą córką.
- No tak, ale chciałabym jeszcze popracować trochę z naszym obecnym dyrektorem zanim wyjedzie on do Hiszpanii. - rzuciłam mu uśmiech. - Słabo go znam, ale wiem, że nie znajdą nawet w połowie tak dobrego w tym zawodzie człowieka na jego miejsce.
- Oj, żebyś się tylko nie zdziwiła. - zaśmiał się. - Pomożesz mi z tymi naczyniami?
- Oczywiście. - odpowiedziałam zbierając talerze ze stołu.
Następnego dnia Martina od rana nie mogła się doczekać wyjazdu. Cały czas próbowała się czymś zająć, lecz mimo to czas okropnie jej się dłużył, a czynności, które robiła szybko się nudziły. Ja natomiast miałam na odwrót. Mimo, że chciałam zdążyć ze wszystkim, co miałam tamtego dnia do zrobienia, nie udawało mi się to. Co chwila zerkałam na zegarek i coraz bardziej się martwiłam, gdy uświadamiałam sobie, co jeszcze mnie czeka. Gdy w końcu Tom wrócił ze Studia moja córka wbiegła na górę, żeby mnie o tym poinformować.
- Mamo, mamo! Tom już jest! Za ile jedziemy?
- Pewnie za kilkanaście minut. - odpowiedziałam. - Pytałaś tatę?
- Powiedział, że to zależy od ciebie.
- W takim razie skończę pisać mail'a do Lucasa i możemy jechać.
- Tylko się pośpiesz. - poprosiła.
- Dobrze, zaraz zejdę na dół. Możecie w tym czasie zanieść bagaże do samochodu.
- One są już tam od dawna. - zapewniła mnie.
Skończyłam wiadomość słowami: "Buziaki, Angie" i zamknęłam laptop. Odłączyłam telefon z ładowarką od kontaktu i włożyłam do kieszeni. Gdy pojawiłam się na dole chwyciłam jeszcze do ręki jabłko i ruszyłam do garażu, gdyż jak się okazało, wszyscy byli już w aucie gotowi do wyjazdu. Wsiadłam do pojazdu i gdy tylko zapięłam pasy ruszyliśmy w drogę. Mijała nam ona bardzo przyjemnie. Śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się... Poczułam wtedy, jak bardzo mi tego wszystkiego brakowało przez ostatnie kilka miesięcy.
- Mamo, znasz kogoś takiego jak Maksymilian Ponte? - spytała nastolatka.
Musiałam przez chwilę przeskanować swoją bibliotekę nazwisk ludzi jakich znałam zanim odpowiedziałam jej na to pytanie.
- Tak, kochanie. Skąd to pytanie?
- Dał mi follow i jest jakimś zweryfikowanym kontem. Ma ponad osiemset tysięcy obserwujących, a ja go nawet nie kojarzę. Kto to jest?
- Przyjaciel Violetty. Był z nią w jednej grupie w Studio.
- Chwila... - mruknęła patrząc się w telefon. - Jest producentem muzycznym?!
- Z tego co kojarzę, to tak. Wydał chyba wszystkie płyty Violi i Francesci.
- Napisał do mnie wiadomość! - krzyknęła uradowana.
- Co napisał? - zapytał Pablo.
- "Jak tam?". - zacytowała. - On mnie zna?
- Można tak powiedzieć. Urodziłaś się, kiedy on był w ostatniej klasie, więc może cię kojarzyć.
- Oh mío Dios! - cieszyła się.
Niecałą godzinę później dojechaliśmy na miejsce. Mój mąż miał rację. Wszystko było zadbane. Trawa została skoszona, żywopłot przycięty, a w domku było nawet odkurzone. Wnieśliśmy wszystkie rzeczy do środka. Pierwsze co zrobiłam to poszłam się przebrać, bo w dżinsach było mi nieco za gorąco. Żadne z nas nie wzięło kostiumów kąpielowych, aby Martinie nie zrobiło się przykro, że ona nie może się kapać. Założyłam krótkie spodenki i bluzkę na ramiączka, a następnie wyszłam z łazienki i zaczęłam szukać reszty mojej rodziny. Znalazłam ich na pomoście nad wodą. Siedzieli obok siebie trzymając spuszczone z niego nogi.
- Co robimy? - zapytałam siadając obok mojego męża.
- Tom pomyślał, że moglibyśmy przejść się na spacer wzdłuż brzegu, a później rozpalić ognisko i trochę pośpiewać.
- Mamy gitarę? - spytałam.
- Tak. Przywieźliśmy jedną, a z tego co pamiętam, w domku była druga.
Jeszcze przez chwilę żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. Dopiero po paru minutach Martina wstała i powiedziała, żebyśmy już szli, bo niedługo zrobi się ciemno. Tak też zrobiliśmy. Ściągnęliśmy buty, które zostawiliśmy przy samochodzie i ruszyliśmy w drogę. Ja z moim mężem szliśmy z tyłu trzymając się za ręce, a nastolatki szły przed nami rozmawiając o czymś mało ważnym. Jednak po jakimś czasie zdecydowali się, że to nas puszczą przodem. Nie mogłam ich już wtedy zbytnio obserwować, ale i tak nie zamierzałam tego robić, gdyż byłam zajęta rozmową z Galindo.
- Cieszę się, że tutaj jesteśmy.
- Ja również. Chciałem spędzić razem z wami kilka chwil zanim wyjadę.
- Chyba nigdy nie przestanę cię podziwiać. - uśmiechnęłam się.
- Mamo, to prawda, że rodzice Toma zgodzili się, żeby został u nas do końca roku szkolnego? - przerwała mi nagle moja córka.
- Tak. Stwierdzili, że nie ma sensu, żeby kilka miesięcy przed jego końcem zmieniał szkołę. - odpowiedziałam.
- To świetnie! - ucieszyła się i z tego co zauważyłam, rzuciła mu się na szyję.
Około godziny dziewiątej wróciliśmy z powrotem na nasz pomost. Każdy z nas wziął swoją parę butów i ruszyliśmy do ogniska. Pablo razem z byłym chłopakiem naszej córki rozpalili ogień, a my przygotowałyśmy przekąski. Następnie usiedliśmy wszyscy dookoła i smażyliśmy sobie kiełbaski. Niestety, miałam pecha i swoją okropnie przypaliłam, ale i tak była pyszna. Po zjedzonym posiłku sięgnęliśmy instrumenty i muzykowaliśmy dopóki nie zachciało nam się spać. Gdy stwierdziliśmy, że potrzebujemy już snu ruszyliśmy do łóżek. Martina do naszego, Tom do Martiny, a ja z Galindo do namiotu. Przebrałam się w piżamę w namiocie, gdy mój mąż gasił resztki ognia. Kiedy do mnie przyszedł leżałam już gotowa do snu.
- Coś czuję, że dzisiaj w nocy ktoś tutaj się zejdzie. - oznajmił wchodząc do środka.
- Sądzisz, że porozmawiają ze sobą i wrócą do siebie? - spytałam.
- Nie do końca o taki sposób mi chodziło, ale jesteś blisko.
- Pablo, chyba nie myślisz, że oni...
- Owszem, myślę. - przerwał mi.
- Jesteś okropny. - powiedziałam. - Przecież oni są ze sobą skłóceni.
- Skłóceni? Jeśli myślisz, że ich relacja tak wygląda, to niestety muszę cię zmartwić, ale nie masz racji. - stwierdził. - Naprawdę tego nie widzisz?
- Widzę, ale znam naszą córkę i wiem, że ona nie byłaby w stanie tego zrobić.
- Jesteś pewna? - zapytał.
- Tak. Nie. Nie wiem. - odparłam. - Dobrze, może masz trochę racji. A z resztą skończmy ten temat. To nie nasza sprawa, co oni tam robią.
- Wiesz co ci powiem? - spytał. - Uwielbiam to jak udajesz, że w ogóle cię coś nie obchodzi, a tak naprawdę na myśl o tym nie możesz usiedzieć w miejscu.
- A wiesz co ja ci powiem? Że jesteś potworny. - powiedziałam zaciągając śpiwór na twarz i obracając się plecami do niego.
- Angie, daj spokój. Tak tylko żartowałem. Nie myślę tak na serio. - mówił przysuwając się do mnie.
Tak naprawdę nie byłam na niego obrażona, ale stwierdziłam, że nie będę się do niego odzywać. Chciałam mu w ten sposób pokazać, że denerwuje mnie jego takie zachowanie. Kiedy położył na moim brzuchu swoją dłoń energicznie złapałam ją swoją ręką i odsunęłam od siebie jak najdalej mogłam.
- Kochanie, nie gniewaj się, proszę. - szepnął.
Dopiero wtedy zauważyłam, że on na poważnie się tym przejął, lecz mimo to byłam stanowcza i nadal z nim nie rozmawiałam.
- Angeles.. - mruknął mi na ucho.
Miałam nadzieję, że zaraz mi da spokój i będę mogła zasnąć, lecz się pomyliłam. Przytulił się do mnie, a ja zaczęłam próbować wyrwać się z jego uścisku, ale nie potrafiłam. Bardzo mocno mnie trzymał. Miał o wiele więcej siły ode mnie.
- Nigdzie mi nie uciekniesz. - usłyszałam.
Obróciłam niepewnie twarz w jego stronę, a on od razu mnie pocałował. Nasze usta topiły się we wspólnych pocałunkach.
Przez chwilę byłam nieco zdziwiona, ale nie mogłam się temu oprzeć i zaczęłam je odwzajemniać. Jego dłoń powędrowała wzdłuż mojego ciała w górę aż do mojej twarzy, gdzie zetknęła się z policzkiem, na którym już została. Po dłuższej chwili obrócił się w taki sposób, że był nade mną. Miałam wrażenie, że całuje mnie z jeszcze większą namiętnością niż wcześniej. Nagle rozłączył nasze wargi i spojrzał na mnie.
- Już wszystko gra? - zapytał.
Nie odpowiedziałam nic. Leżałam wpatrzona w jego oczy. Nie chciałam, żeby mógł z mojej twarzy odczytać jakąkolwiek emocję. Starałam się nie uśmiechać, ale czułam, że nie za bardzo mi to wychodzi. Przygryzłam dolną wargę, a on się zaśmiał.
- Co? - rzuciłam.
- Nic. Znam cię. - odparł. - I doskonale wiem, że wcale nie byłaś na mnie zła.
Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale wiedziałam co. Najzwyczajniej w świecie odwróciłam wzrok spoglądając na jego śpiwór. Wtem on ponownie delikatnie musnął moje usta swoimi.
- Kocham cię... - wyszeptał tak cicho, że prawie tego nie usłyszałam.
Cześć i czołem! Co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że się podobał ^_^
Niestety, nie udało mi się wstawić w tym tygodniu dwóch rozdziałów, ale wierzę, że mi to wybaczycie. Tak samo, jak to, że dzisiejszy rozdział pojawił się tak późno :D
Jeśli są tutaj jacyś trzecioklasiści chciałabym życzyć Wam powodzenia na egzaminach. Jeśli chociaż trochę uważaliście na lekcjach będzie dobrze, zobaczycie. Trzymam za was kciuki ;)
Do następnego! ;*
bloggerka
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńKejla <3
Wow, jak szybko skomentowane :D
UsuńDziękuję ślicznie, cieszę się, że się podobał <3
Nie bój się nie wchodzę tutaj co minutę, może co dwie 😁
Usuń♥♥♥
UsuńDziękuje:)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział
Majka<3
Nie ma za co ;*
UsuńDzięki, cieszę się, że się podobał ^_^