Cześć wszystkim!
Rozdział 98.
Miłej lektury! ;)
Obudziłam się. Z tego, co się orientowałam była wczesna godzina. Słońce delikatnie przebijało się przez materiał namiotu. Wyciągnęłam rękę w celu odnalezienia telefonu. Po chwili znalazłam go pod poduszką. Nacisnęłam guzik blokady i jasne światło ekranu nieco mnie poraziło. Spojrzałam na zegarek. Była 5:57. W domu nigdy nie potrafiłabym wstać o tak wczesnej porze. Teraz jednak spałam na dworze, na świeżym powietrzu. Pomimo tego, że była jeszcze wczesna godzina ja już czułam się odprężona i wypoczęta. Odłożyłam komórkę na swoje miejsce i powoli wysuwałam się z uścisku mojego męża nie chcąc go obudzić. Jednak nie do końca mi się to udało. Pablo obudził się po moich dwóch ruchach.Rozdział 98.
Miłej lektury! ;)
- Dzień dobry kochanie, a dokąd to się wybierasz? - przywitał się.
- Idę się przejść. Nie chciałam cię obudzić. - powiedziałam.
- Nie wiem, czy mogę cię puścić. Jeszcze jakieś dzikie zwierzę cię napadnie i co wtedy zrobię? Będę rozpaczał do końca życia, że pozwoliłem ci wtedy wyjść.
- Och, już nie przesadzaj. - posłałam mu głupowaty uśmiech. - Jeśli coś by mi się działo obiecuję, że będę krzyczeć.
- Obiecujesz? - spytał.
- Obiecuję. - powtórzyłam, a on wtedy nieco się ode mnie odsunął.
Usiadłam i rozpięłam wejście do namiotu, po czym z niego wypełzałam i zamknęłam je za sobą. Dopiero, kiedy stanęłam na dwóch nogach poczułam, że w środku, pod kołdrą było cieplej. No, ale cóż. Nie było tam aż tak bardzo zimno. Pobiegłam na boso do samochodu, w którym zostawiliśmy nasze rzeczy. Odnalazłam swoją torbę i wyciągnęłam z niej potrzebne mi ubrania. Przebrałam się na szybko w aucie. Kiedy skończyłam, zaczęłam żałować, iż nie wzięłam ze sobą telefonu, bo nie mogłam sprawdzić godziny. Nie chciałam wrócić do namiotu, żeby nie obudzić Pabla, a tym bardziej nie chciałam wchodzić do domku, żeby przypadkiem Martina, albo Tom się nie przebudzili. Przez dłuższy moment siedziałam w pojeździe i zastanawiałam się, co mogę zrobić. Wpadłam na pomysł, który z początku wydawał mi się odrobinę głupi, ale ta myśl po chwili przepadła. Sięgnęłam gitarę z bagażnika, ściągnęłam buty i ruszyłam.w stronę plaży. Słońce zaczynało coraz mocniej świecić. Piasek pod moimi stopami był podmywany przez wodę. Szłam uśmiechnięta przed siebie. Tak naprawdę, nie wiedziałam dokąd zmierzam. Po prostu chciałam odejść na tyle daleko, żeby nikt mnie nie słyszał, ani nie widział. Chciałam przez parę chwil posiedzieć sama ze sobą. Kilka minut później obejrzałam się za siebie. Nie widziałam nikogo, ani niczego. Samochód zniknął, domek zniknął. Namiot również. Mimo to, nadal wydawało mi się, że jestem ciągle za blisko. Przeszłam jeszcze kawałek i usiadłam po turecku na piasku. Złapałam kilka głębszych wdechów i wyciągnęłam instrument z pokrowca. Szarpnęłam za każdą strunę po kolei. Nie był roztrojony. Popatrzyłam się przed siebie. Otaczała mnie naprawdę piękna okolica. Na lewo była plaża, na prawo była plaża... Przede mną woda, a za mną pola... Złapałam akord i zaczęłam grać. Na razie grałam samą melodię, nie myśląc o tym, do jakiej piosenki ona należy. Dopiero po paru sekundach zaczęłam śpiewać, lecz także do pewnego czasu bezmyślnie. Nie skupiałam się na słowach. Dopiero, gdy usłyszałam, że ktoś się do mnie dołączył, dotarło do mnie to, co śpiewam. Była to piosenka "Ahí estare", a przyłączył się do mnie mój mąż. Kiedy rozpoznałam go po głosie starałam na tyle obrócić głowę, aby go zobaczyć. Nie udało mi się to. Po sekundzie stwierdziłam, że to bez sensu i z powrotem patrzyłam przed siebie, bo wiedziałam, że i tak zaraz do mnie podejdzie.
- Ahí estare...
- Siempre a tu lado...
- Ahí estare. - zakończyłam piosenkę ostatnim akordem.
- Mam ogromny sentyment do tej piosenki. - zaczął. - Ma ona naprawdę dobry tekst, tak samo jak przesłanie. Nietrudno ją zagrać, dlatego może to zrobić każdy przeciętny gitarzysta lub pianista. Nie trzeba mieć również nie wiadomo jak wybitnego głosu, aby dobrze ją zaśpiewać. Pochodzi z mojej młodości, a do tej pory powstają jej covery. No i przede wszystkim najważniejsze, ona jest nasza. Tą piosenkę wykonaliśmy razem po raz pierwszy. Graliśmy ją razem już kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset razy, lecz żaden z nich nie utknął mi w pamięci tak, jak tamten. - powiedział siadając obok mnie.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam nieco zdziwiona zmieniając nieumyślnie temat. - Przecież miałeś spać w namiocie.
- Tak, ale jakoś tak... Coś podpowiadało mi, żebym za tobą poszedł. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Nie. - odrzekłam. - Po prostu nieco mnie zaskoczyłeś.
- Uwielbiam cię zaskakiwać. - stwierdził. - Lubię widzieć, kiedy jesteś szczęśliwa. Lubię, gdy w twoich oczach widać małą iskrę, która sprawia, że całe oczy ci się świecą. Lubię, gdy policzki ci się rumienią, a kąciki ust unoszą się ku górze. Lubię słyszeć twój śmiech. A gdy potrafię zrobić coś, że to wszystko się dzieje cieszę się tym.
Nie miałam pojęcia, co mogę mu odpowiedzieć. To co przed chwilą mi powiedział wydawało mi się tak piękne, a ja nie chciałam popsuć tej chwili niepotrzebnymi słowami. Wyciągnęłam ręce w jego stronę i mocno go do siebie przytuliłam. Wydawał się być nieco zdziwiony moim zachowaniem, lecz po chwili je odwzajemnił.
- Jesteś cudowny. - szepnęłam.
Pablo pocałował mnie w czoło, a następnie wziął ode mnie gitarę. Zaczął grać melodię do "Nuestro camino". Śpiewałam patrząc mu w oczy. Gdy piosenka się skończyła mój mąż zagrał jeszcze drugą... i trzecią... i czwartą... i tak dalej. Nim się obejrzałam na dworze zrobiło się bardzo ciepło. Prawdopodobnie dochodziło już południe. Martina z Tomem zapewne już nie spali i trzeba było do nich wracać. Schowaliśmy instrument do pokrowca i zaczęliśmy otrzepywać się z piasku.
- Ale gorąco... - mruknęłam.
- Nie dziwię się, skoro założyłaś dżinsy. - powiedział.
- Jak wstałam było o wiele zimniej niż teraz. Myślałam, że zdążę wrócić zanim zrobi się ciepło.
- Jak chcesz, mogę pomóc ci się ochłodzić. - zaproponował.
- Oj bardzo chętnie. Nie mam pojęcia jak chcesz to zrobić, ale tak. Zaraz się roztopię.
Dopiero, gdy to powiedziałam dotarło do mnie, jak ogromny błąd popełniłam. Pablo rzucił gitarę na piasek i wziął mnie na ręce. Biegł ze mną w stronę jeziora.
- Nie! Nie Pablito, proszę! Nie w ubraniach! - krzyczałam. - Postaw mnie! Postaw mnie, proszę!
Dosłownie milimetr przed wodą zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Postawię cię pod jednym warunkiem. - zapowiedział.
- Jakim?
- Ściągniesz z siebie te nieszczęsne dżinsy oraz bluzkę i wskoczysz ze mną do wody.
- W życiu! - odparłam.
- Zawsze możesz zdjąć z siebie coś więcej.
- Pablo! - szturchnęłam go w ramię.
- No to jak robimy? Mam z tobą teraz wejść, czy zrobisz to sama?
- Sama, tylko proszę cię, postaw mnie w końcu.
- Na pewno?
- Na pewno. - odpowiedziałam.
Mój mąż postawił mnie na ziemi i ściągnął z siebie koszulkę. Gdy tylko poczułam piasek pod stopami zaczęłam uciekać, ale przez to, że powierzchnia pod moimi nogami nie była ubita kilka razy prawie się przewróciłam. Niestety, jak się okazało, Galindo biegał szybciej ode mnie. Poczułam jak łapie mnie za nadgarstek, a następnie przyciąga do siebie i bierze na ręce. Zaczął ponownie iść w stronę brzegu. Tym razem mimo moich próśb nie zatrzymał się. Wszedł do wody i gdy dosięgała mu ona do pasa zaczął opuszczać mnie tak, abym się zamoczyła.
- Pablito, proszę. - powiedziałam całkiem poważnie. - Odstaw mnie z powrotem na piasek.
- Nie. Obiecałaś mi coś i nie dotrzymałaś słowa. Teraz musisz ponieść tego konsekwencje.
- A możemy to załatwić w jakikolwiek inny sposób? Nie wrzucaj mnie.
- Niestety, nie. To jest jedyna metoda. - rzucił i wypuścił mnie z uścisku.
Nagle, w jednej chwili, poczułam zimną wodę na całym ciele. Nie ukrywam, było to przyjemne, nawet bardzo. Od kilkudziesięciu minut było mi okropnie gorąco, a teraz, gdy poczułam na sobie to zimno zrobiło mi się lepiej. Poczułam dno pod nogami i się od niego odepchnęłam. Gdy wynurzyłam głowę złapałam kilka głębszych wdechów i przetarłam oczy, po czym je otworzyłam. Mój mąż kilkadziesiąt centymetrów uśmiechając się szyderczo.
- Jak mogłeś?! - krzyknęłam zdenerwowana i chlapnęłam w niego wodą z całej siły.
- Spokojnie, nie tak agresywnie kochanie. - rzucił podpływając do mnie.
- Moje ubranie jest teraz całe mokre!
- W takim razie rozbierz się i powieś je na drzewie. Niedługo powinno wyschnąć.
- Jeszcze czego... - mruknęłam.
- Dlaczego się wściekasz? Przecież chciałaś, żebym pomógł ci się ochłodzić. I chyba to zrobiłem. Nie jest ci chłodniej?
- Jest, ale nie chodziło mi o coś takiego!
- Angie, uspokój się. Przecież nic się nie stało.
- Nic się nie stało? - powtórzyłam. - Jestem cała przemoczona i nie mam już żadnych ubrań na przebranie! To się stało!
Pablo ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi się w oczy. Nie czekając długo pocałował mnie. Nagle cała złość na niego zniknęła. Rozpłynęła się nie wiadomo gdzie.
- Jesteś okropny... - mruknęłam, gdy odsunął się nieco ode mnie.
- Dlaczego? - spytał śmiejąc się.
- Bo doskonale wiesz, że nie potrafiłabym się na ciebie długo gniewać. Tym bardziej po buziaku. Znasz moje słabe strony i to wykorzystujesz.
- Hah... - zaśmiał się cicho. - To co? Popływasz teraz trochę ze mną?
- A mam inne wyjście? - rzuciłam jakby od niechcenia.
Zaczęliśmy bawić się w wodzie. Chlapaliśmy, udawaliśmy, że się topimy, robiliśmy konkursy, kto dłużej wstrzyma oddech... Ponownie czas minął mi strasznie szybko. Dopiero gdy zaczęło mi się robić odrobinę zimno rozejrzałam się i zauważyłam, że słońce zaczęło jakiś czas temu zachodzić. Dopłynęłam do brzegu, na którym leżał nasz instrument i ubrania mojego męża.
- Ściągnij to z siebie. - powiedział podchodząc do mnie. - I załóż to. - podał mi swoją koszulkę.
- Ekm, chyba mam mały problem. - zaczęłam. - Nie mogę ściągnąć spodni.
- A mówiłem ci, żebyś nie pływała w dżinsach? Ale ty jak zwykle musiałaś wiedzieć lepiej. - westchnął podchodząc do mnie.
Mój mąż pomógł mi uporać się z tym problemem. Kiedy miałam już na sobie jego bluzkę on wziął gitarę na plecy, a moje przemoczone ubrania zawinął wokół gryfu instrumentu, tak żeby nie musiał ich nieść w ręku. Następnie złapał mnie za dłoń i zaczęliśmy wracać. Dotarliśmy na miejsce szybko. Na ławce siedział Tom z gitarą, a w okół samochodu kręciła się nasza córka, która, gdy tylko nas zobaczyła, od razu do nas podbiegła.
- Mamo! Tato! Gdzie wy byliście? Martwiłam się o was. Nie było was cały dzień. - pytała. - I dlaczego masz na sobie koszulkę taty, a twoje ubrania są mokre i wiszą na pokrowcu?
- Wybraliśmy się rano na spacer. Taki trochę bardzo daleki i dlatego tyle nas nie było. A z tymi ubraniami to był taki wypadek, że wpadłam do jeziora. Nic wielkiego. - uśmiechnęłam się. - Ale widzę, że jeszcze żyjecie, czyli nic złego się nie stało, gdy nas nie było?
- Nie, wszystko było w porządku. Tom skoczył do sklepu i kupił nam coś na kolację.
- To świetnie, jestem strasznie głodny. - powiedział Pablo.
- W takim razie chodźcie. Mieliśmy zaraz rozpalać ognisko.
Poszliśmy za Martiną. Kiedy znaleźliśmy się pod domkiem, ruszyłam do samochodu w celu znalezienia jakiś ubrań. Niestety, okazało się, że miałam rację. Nie miałam nic do przebrania oprócz piżamy. Stwierdziłam, że mogę się już w nią przebrać, bo i tak nikt mnie tutaj nie widzi. Założyłam ją na siebie i wróciłam do wszystkich. Moja córka razem ze swoim ojcem przygotowywali posiłek na tarasie, a nastolatek nadal siedział w tym samym miejscu i szarpał struny instrumentu. Skierowałam się w jego stronę. Usiadłam obok niego, lecz ten nie zwrócił na mnie uwagi. Grał nieznaną mi dotąd melodię.
- To twoje? - spytałam.
- Tak. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie i w końcu mogę to przenieść na papier. - odpowiedział. - Podoba ci się?
- Jasne. Jest świetne. Zagraj jeszcze raz.
Chłopak wykonał moją prośbę. Kiedy skończył uśmiechnęłam się do niego, lecz po jego minie widziałam, że mu humor nie sprzyja.
- Coś się stało? - zapytałam niepewnie.
- Nie, wszystko jest w porządku.
- Przecież widzę, że coś nie gra. - zaczęłam. - Powiesz mi o co chodzi?
- Yhm... - westchnął. - Mam pewien problem...
- Angie! Tom! Kolacja! - krzyknął Pablo, przez co przeszkodził nastolatkowi w mówieniu.
- Porozmawiamy o tym później, a teraz chodź. - odparłam wstając.
Były chłopak mojej córki chwycił gitarę i ruszył razem ze mną w stronę ogniska. Zajęliśmy wolne miejsca i zaczęliśmy jeść. Posiłek bardzo mi smakował. Może to dlatego, że byłam bardzo głodna, ale może też dlatego, że był przyrządzony w wyborny sposób. Co chwila spoglądałam na nastolatków, gdyż wydawali mi się podejrzani. Coś musiało między nimi zajść, tylko nie wiedziałam co. Miałam wrażenie, że atmosfera jest odrobinę napięta.
- Co robiliście jak nas nie było? - zapytałam.
- Nic. - rzuciła w odpowiedzi moja córka.
- Nic? Jak to nic? Przecież musieliście coś robić. - stwierdził mój mąż.
- Ja komponowałem, a Martina kręciła się w około. - odparł Tom.
- Dla jasności, sprzątałam. - dorzuciła młoda Galindo.
Po jej słowach rozmowa się urwała. Gdy skończyliśmy jeść kolację dziewczyna udała się do domu, gdyż stwierdziła, że jest już bardzo zmęczona. Jaquez mruknął coś pod nosem i przeprosił nas, gdyż stwierdził, że boli go głowa. Zostaliśmy sami we dwoje. Ogień się już prawie wypalił. Świeciły się jeszcze ostatnie iskierki.
- Coś musiało się stać. - powiedziałam przerywając ciszę.
- O tym samym pomyślałem. - rzucił. - Spróbuję z nimi pogadać. Może czegoś się dowiem.
- A według mnie nie powinniśmy się wtrącać. - stwierdziłam. - To ich problem i oni muszą się sami z nim uporać. Chyba, że poprosili by nas o pomoc.
- Ja mam odmienne zdanie. - zapewnił.
- No cóż, zrobisz to, co będziesz uważał za słuszne. - stwierdziłam. - A teraz wybacz, ale ja również czuję się już zmęczona. Wstałam wcześnie rano i chciałabym to odespać.
- Jasne. Idź się już połóż. Ja wygaszę to zupełnie, żeby przypadkiem się nie rozpaliło, przebiorę się i przyjdę do ciebie.
Ruszyłam w stronę namiotu i gdy tylko się w nim znalazłam owinęłam się śpiworem chcąc zasnąć, lecz jak na złość kompletnie mi to nie wychodziło. W momencie, kiedy moja głowa miała kontakt z poduszką rozbudziłam się, a myśl o tym, że przed chwilą byłam zmęczona zniknęła. Wydawało mi się, że całą wieczność musiałam czekać na swojego męża. Gdy w końcu się pojawił niezmiernie się ucieszyłam, bo nie miałam ochoty siedzieć w takiej ciszy. Kiedy tylko się położył odwróciłam się w jego stronę.
- Pablo... - szepnęłam.
- Myślałem, że śpisz. - powiedział zerkając na mnie.
- Nie śpię. Nie mogę zasnąć. - rzuciłam. - Dziękuję ci za dzisiaj. Wiem, że byłam zła, że wrzuciłeś mnie do tej wody, ale tak serio to świetnie się bawiłam.
- Cieszę się, że ci się podobało. - jego kąciki ust delikatnie się uniosły.
- Wiesz co mnie martwi? To, że został nam tylko tydzień. Wiem, że nie wyjeżdżasz na zawsze i że będziemy ze sobą w kontakcie, ale to nie będzie to samo. Przez telefon nie będę mogła cię przytulić i nacieszyć się twoim ciepłem... - wzięłam głębszy wdech. - Zdaję sobie sprawę z tego, że sama się w to wszystko wpakowałam, bo to ja namówiłam cię na ten wyjazd, ale wiem, że było warto. W końcu spełnisz swoje marzenia. Może niedokładnie w taki sposób, jak chciałeś, ale chociaż w połowie.
- Nie wiem, czy wiesz, ale od parudziesięciu lat, to ty byłaś, jesteś i będziesz moim największym marzeniem. - odparł. - Ale masz trochę racji. Wiem, że wyjazd może być dla nas ciężki, ale dla mnie praca w Hiszpanii jest wspaniałą okazją. Dziękuję, że mnie do tego namówiłaś.
- Dla ludzi, których się kocha, chce się jak najlepiej. - rzuciłam, a on przytulił mnie do siebie.
Po kilku minutach zasnęłam.
Dzień dobry! Jak tam wam życie mija? Mam szczerą nadzieję, że dobrze ;)
I co mogę tutaj jeszcze napisać? Pisanie, że zostały tylko dwa rozdziały do setki jest bez sensu, bo wydaje mi się, że większość z Was potrafi to sama policzyć, ale mimo to, zrobię to i oznajmię wszem i wobec, że do końca pozostało już bardzo niewiele. Teraz nasuwa się pytanie - powinnam się śmiać czy raczej płakać? Bo jak na chwilę obecną mam dość mieszane uczucia :')
Do zobaczenia! ;*
bloggerka
Ps. Ponad 90 tysięcy wyświetleń! Wow, dziękuję. To jest coś niesamowitego ♥
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńJeszcze dwa rozdziały i koniec ale ten czas szybko leci.
Majka<3
Prawda? :')
Usuń