poniedziałek, 28 września 2015

Jednorazówka - La primera reunion (2 LATA BLOGA!!!)

Jednorazówka z okazji
2 LAT BLOGA!!! :D
Sama nie wierzę w to, że to tak szybko zleciało :')
Rutyna. Tym słowem określiłabym swoje życie. Rutyna. Codziennie dzieje się to samo. Wstaję rano, aby naszykować się do szkoły. Idę do toalety, ubieram się, czeszę, ścielę łóżko, a następnie wybieram się do kuchni, gdzie czeka na mnie mama ze śniadaniem, które jem razem z nią. Można powiedzieć, że w naszym ogromnym domu mieszkamy tylko we dwie. Mam jeszcze siostrę i tatę, ale nie powiedziałabym, że oni tutaj zamieszkują. Moja siostra, Maria, trzy lata temu wyszła za mąż i urodziła córkę. Oprócz tego jest światowej sławy piosenkarką i co dwa miesiące wyjeżdża w trasę koncertową po Ameryce i Europie. To chyba normalne, że mieszka razem ze swoim mężem kilka ulic ode mnie, albo w hotelach w różnych miastach i krajach. A mój tata? Codziennie wczesnym porankiem, gdy czasami jeszcze słońca nie widać, opuszcza budynek i idzie do pracy. Wraca późno w nocy, gdy ja od kilku godzin już śpię. Przesiaduje tutaj tylko przez pięć godzin dziennie, więc nie nazwałabym tego mieszkaniem, a raczej spędzaniem tutaj wolnego czasu. Nie mam mu tego za złe, bo to nie jest jego wina, ale często mi go brakuje. Niestety taką ma pracę, a gdy w końcu udaje nam się chwilę porozmawiać nie chcę mu tego wypominać. Zazwyczaj przy śniadaniu rozmawiam z mamą o moich zajęciach. Jakie danego dnia mam lekcje, o której będę z powrotem, czy mam jakiś ważny test. Wtedy ona opowiada mi również o swojej pracy, którą z resztą bardzo lubi i naprawdę rzadko na nią narzeka. Codziennie dzieje się w niej coś ciekawego. Cieszy mnie również to, że ona pracuje w godzinach, kiedy ja jestem poza domem, więc ma dla mnie o wiele więcej czasu niż tata. Gdy się już rozgada na jakiś temat, ja potrafię się na tyle zasłuchać, aby strac poczucie czasu, jednak jeszcze nigdy się nie spóźniłam. Mam do szkoły dziesięć minut piechotą, więc nie wiele czasu zajmuje mi droga. Wchodzę do Studia zazwyczaj piętnaście minut przed rozpoczęciem pierwszych zajęć. Wchodzę wtedy do sali, zajmuję swoje miejsce, wyciągam z torby potrzebne mi partytury i czekam. Mija parę minut i w klasie pojawiają już się pierwsze osoby, z którymi zaczynam rozmawiać o rzeczach, które tak naprawdę mnie nie interesują, ale jednak robię to dla podtrzymania z nimi dobrych kontaktów. Nie mam wrogów. A raczej, tak mi się wydaje. Dla większości ludzi jestem obojętna. Są tacy, którzy lubią mnie bardziej niż drudzy, ale nie spotkałam się jeszcze z kimś, kto by za mną nie przepadał. Mam jedną przyjaciółkę, ale ona nie chodzi ze mną do szkoły. Ona poszła do zwykłego gimnazjum, a ja jednak wybrałam Studio. Nie wspomniałam jeszcze, że jest to szkoła muzyczna. Jeśli ktoś chciałby przestudiować mój plan lekcji od razu zauważyłby, że nie pojawiają się tam takie przedmioty, jak matematyka, angielski czy hiszpański. Zamiast nich jest tam między innymi śpiew, taniec, czy gra na instrumentach przez co muszę mieć indywidualne nauczanie w domu, ale nawet to lubię. W swojej szkole przynajmniej mogę rozwijać swoje pasje i zdobywać wiedzę, która przyda mi się w zawodzie, który będę w przyszłości wykonywać. Jeszcze nie wiem, co to będzie, ale wiem, że na pewno będzie to powiązane z muzyką. Gdy kończę tutaj zajęcia, wracam do domu i po paru minutach zaczynam swoje prywatne lekcje. Nie są one bardzo męczące, a niektóre są nawet przyjemne. Kiedy się zakończą razem z mamą, która zazwyczaj wraca w środku moich zajęć domowych, jemy obiad, odrabiam lekcję i wychodzę odwiedzić moją siostrę. Jak wspominałam wcześniej, mieszka blisko, więc również nie mam większego problemu z dotarciem tam. Zawsze witam się z wszystkimi mieszkańcami tej ogromnej willi, a reszta zależy od pogody. Jeśli jest ładnie, wychodzimy na spacer razem z jej małą córką, a jeśli jest zimno i deszczowo zostajemy u niej i rozmawiamy pijąc herbatę, albo pieczemy ciasto. Akurat tamtego dnia było ciepło. Słońce świeciło mocno, a na niebie nie było ani jednej chmurki.
- Dzień dobry, German. - przywitałam mojego szwagra, gdy otworzył mi drzwi.
- Cześć mała. Co tam? - odrzekł wpuszczając mnie do środka.
German był partnerem mojej siostry od paru dobrych lat, jak i od dwóch ojcem Violetty, jej córki. Nawet go lubiłam, ale denerwowało mnie w nim to, że zawsze traktował mnie jak dziecko. Co prawda, nie byłam dorosła, ale nie było też pomiędzy nami zbyt dużej różnicy wieku.
- Nic. Wszystko dobrze. - odpowiedziałam.
- Cześć Angie! - krzyknęła z radością Maria, gdy mnie zobaczyła. - Dzisiaj jesteś o siedem minut wcześniej niż ostatnio. - powiedziała podchodząc do mnie z małą Violettą na rękach.
- Specjalnie pośpieszyłam się z pracą domową, bo miałam dzisiaj jej naprawdę dużo. - pochwaliłam się. - Wyjdziemy dzisiaj? Jest bardzo ciepło.
- Jasne. Może pójdziemy na lody? - zaproponowała. - Do tej budki w parku.
- Tej niedaleko fontanny? - ucieszyłam się, a ona w odpowiedzi kiwnęła głową. - One są tam wyborne! Szczególnie te miętowe.
- W takim razie dzisiaj zjemy miętowe. - uśmiechnęła się moja siostra sadząc Violę na wózku. - Przypilnowałabyś jej przez chwilę? Pójdę jeszcze do łazienki.
- Oczywiście. - przytaknęłam, nim Maria zdążyła zniknąć za drzwiami.
Podeszłam bliżej do fioletowego wózka mającego cztery kółka i spojrzałam na moją siostrzenicę. Pomiędzy nami było dwanaście lat różnicy.
- Cześć Vilu, przepraszam, że dopiero teraz się z tobą witam. - powiedziałam.
- Cejść Angie. Ja też przeplasam, ale tatuś mi mówił, że jak dolośli lozmawiają, to się im nie przeszadza.
- Co dzisiaj robiłaś z mamusią?
- Dzisiaj sobie śpiewałyśmy i tańczyłyśmy, wiesz?
- Tak?
- Tak! - powtórzyła. -  Moja mamusia bardzo ładnie śpiewa.
W tamtym momencie usłyszałam jakieś głosy dochodzące z kuchni. Pomyślałam, że to Olga i Ramallo, czyli domowa gosposia i prawa ręka mojego szwagra, którzy pewnie jak zawsze się kłócili. Zrobiłam dwa kroki w tył, aby ich zobaczyć przez drzwi i się z nimi przywitać, ale pomyliłam się. Stała tam Maria i rozmawiała ze swoim mężem.
- Nie każ mi dzisiaj na siebie długo czekać, dobrze kochanie? - poprosił.
- A czy kiedyś ci kazałam? Za dwie godziny będziemy z powrotem. Wiesz, że to jest moja siostra i powinnam spędzać z nią dużo czasu. Tym bardziej teraz, kiedy jest w nowej szkole, ojciec cały czas pracuje, a ona nadal nie za bardzo chce mi wybaczyć to, że się wyprowadziłam.
- Jesteś naprawdę dobrą starszą siostrą. - stwierdził podchodząc do niej bliżej.
- Dziękuję. Staram się jak mogę. - odparła nim ich wargi się ze sobą stopiły.
Odkąd tylko pamiętam zazdrościłam jej takiego kochanego partnera jak jej obecny. Widać, że obojgu bardzo zależało na ich drugiej połówce. Troszczyli się o siebie i dbali. Ja... ja nie miałam chłopaka. I tak właściwie, to nikt mi się nie podobał, ale od pewnego czasu zaczęło mi to przeszkadzać. Gdy zwierzyłam się z tego siostrze powiedziała, że niedługo napotkam tego swojego jedynego i, że mam się nie obawiać, iż tak może się nie stać, bo tak będzie. Takiej wersji wolałam się trzymać, bo podtrzymywała mnie na duchu.
- To co? Idziemy? - zapytała mama Violetty wchodząc do pomieszczenia, w którym razem z jej córką właśnie się znajdowałyśmy.
- Tak, chodźmy. - odparłam rzucając jeszcze panu Casttio przez drzwi szybkie "cześć".
Szłyśmy powoli, wzdłuż chodnika. Cały czas towarzyszyły nam śmiechy malutkiej Violi. Moja siostrzenica była cudownym dzieckiem. Codziennie była uśmiechnięta, chętna do poznawania świata, pełna energii. Nigdy nie marudziła i rzadko kiedy płakała. Jednak, ponieważ była to już późna pora dnia, gdy dotarłyśmy do parku Violetta zdążyła zasnąć ściskając w ręku swój mały, fioletowo-różowy kocyk, który dostała od swojego dziadka.
- Jak tam w domu? Tata zaczął w końcu wracać wcześniej z pracy? - spytała Maria.
- Nie, a miał? - odparłam krótko.
- Rozmawiałam z nim tydzień temu i powiedział, że porozmawia z szefem.
- W takim razie bezskutecznie. Dzięki, że chociaż próbowałaś. - uśmiechnęłam się smutno. - Dopilnuj, żeby Violetcie nigdy nie zabrakło taty. - powiedziałam zerkając na małego aniołka w wózku. - Mojego mi czasem aż za bardzo brakuje... - dodałam.
- Oj, rozchmurz się. - poprosiła przytulając mnie do siebie. - Jeśli zaraz na twojej twarzy nie wymaluje się uśmiech, to możesz się tylko obejść smakiem dzisiejszych miętowych lodów.
Wykonałam posłusznie polecenie. Wtuliłam się w moją siostrę i nagle usłyszałam dźwięki gitary. Zostałam wypuszczona z uścisku. Zaczęłam rozglądać się za instrumentem, ale nie musiałam daleko ani długo szukać. Na ławce, dwie alejki dalej siedział chłopak i grał przygrywkę doskonale znanej mi piosenki. Zerknęłam na Marię. Z uśmiechem kiwnęła głową, a ja doskonale wiedziałam, o co jej chodzi. Odwróciłam się i powoli zaczęłam podchodzić do ławki na której siedział nieznany mi nastolatek. Z każdym krokiem ukazywało się przede mną coraz więcej szczegółów z jego wyglądu. Miał ciemne, krótkie włosy, nieduże usta jak i nos. Mimo, że siedział widziałam, że jest wysoki i wysportowany. Po drodze zdążyłam się jeszcze wsłuchać  w jego melodyjny głos, który idealnie pasował do wybranego przez niego utworu. "Moje serce bezustannie szuka gwiazdy, gdzieś wysoko nad morzem... Jeśli możesz oświetlić mi drogę do ciebie możliwe, że cię odnajdę"*. Podeszłam do niego już na tyle blisko, aby mnie zobaczył. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął. Od tamtego momentu śpiewał patrząc tylko na mnie. Czułam, że się rumienię. "Każdego ranka myślę o twoim głosie i momencie, kiedy będę mógł cię zobaczyć. Jeśli życie zakocha się w naszej pasji, pewnego dnia może nas połączyć..."* Nie odrywając od niego wzroku przyłączyłam się do niego. Miałam wrażenie, że nasze głosy idealnie do siebie pasowały. Nagle świat dookoła przestał istnieć. Byliśmy jedynie my, we dwoje. "Tylko powiedz mi gdzie, a będę tam. W moich ramionach zadbam o ciebie. Jak rozłączyć dusze nierozłączne?  I marzyć o pocałunku bez końca?"* Mimo, że dopiero go zobaczyłam, to przez wspólny śpiew zdążyłam go doskonale poznać. Odnosiłam wrażenie, że wiem już o nim wszystko."Powiedz mi jeśli jest coś, co mógłbym zrobić, aby ukrywać cię i wewnątrz być. Wiem co się dzieje. Już niedługo moja i twoja połowa się odnajdą - 
i to nie przez przypadek...."*. Pomiędzy zakończeniem piosenki, a jakimkolwiek odzewem z naszej strony minęła dłuższa chwila. On siedział, a ja stałam i oboje bez ruchu wpatrywaliśmy się w siebie unosząc nasze kąciki ust wysoko do góry. Jednak w końcu to on wykonał pierwszy krok.
- Masz niebiański głos. - stwierdził odkładając gitarę obok siebie.
- Dziękuję. - odpowiedziałam nieśmiało. - Wybacz, ale muszę już lecieć. Siostra na mnie czeka. - zerknęłam na Marię. - Dzięki za wspólne śpiewanie. Kiedy będę nagrywała duet damsko-męski na pewno się do ciebie zgłoszę.  - powiedziałam powoli odchodząc.
- Zaczekaj. - odparł chwytając mnie za rękę. - Powiedz mi chociaż czy jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Tu mitad y mi mitad, muy pronto ya se encontraran, no por casualidad*. - odrzekłam wpatrując mu się w oczy, a następnie odeszłam.
Czy to nadal będzie rutyna?

* - fragmenty "Ahi estare".

I jak Wam się podoba? Wiem, że jak na taką specjalną okazję nie jest za długa, ale doskonale wiecie, że szkoła każdego w jakimś stopniu ogranicza (np. mnie w bardzo dużym :/).


Po pierwsze, ogromnie chciałabym Wam podziękować za te wspólne dwa lata, które zleciały mi naprawdę w szybkim tempie. To było coś naprawdę wspaniałego. Móc pisać i wiedzieć, że ktoś to czyta ♥.
Po drugie, nie sposób nie podziękować za prawie 70 000 wyświetleń i 1450 komentarzy. Nigdy się tego nie spodziewałam, naprawdę. To dla mnie ogromne wyróżnienie i motywacja do dalszego pisania ♥.
I po trzecie - 2 LATA! JEJ! Nie wierzę, że tyle wytrwałam. Zazwyczaj zmieniałam hobby tak co 2-3 miesiące, a teraz bum! 2 lata! ♥

Jeszcze raz ogromne dzięki! ♥
bloggerka

piątek, 25 września 2015

Sezon 3 - Rozdział 58 - Uwielbiam sprawiać ci takie niespodzianki

Wraz z początkiem weekendu
nowy rozdział!
Serdecznie zapraszam! :)
- Kochanie, robisz coś dzisiaj? - zapytał mnie pewnej soboty mój mąż.
- Tak. - powiedziałam zerkając w kalendarz. - Muszę iść zrobić zakupy, sprawdzić klasówki, ugotować obiad i posprzątać. No jeszcze zawieść Martinę do Germana. - odpowiedziałam. - A co?
- Miałem nadzieję, że gdzieś we dwoje wyskoczymy, ale skoro jesteś taka zajęta, to przełożymy to na inny weekend.
- Porządek i klasówki nie uciekną, a Martina może iść z Tomem do pizzerii, więc jednak mam wolny dzień. - odparłam z uśmiechem. - Za ile wychodzimy?
Pablo zaśmiał się cicho. Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Mówiłem kiedyś jak bardzo cię uwielbiam, najdroższa? - mruknął mi na ucho. - Za pół godziny na dole, dobrze?
- Dobrze. - odpowiedziałam i ruszyłam na górę, aby się przygotować.
Weszłam do łazienki i usiadłam przed lustrem. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie mam bladego pojęcia co mogę na siebie założyć, ani w jaki sposób mogę się pomalować. Nie wiedziałam dokąd idziemy, w związku z czym nie wiedziałam jak mam wyglądać. Nie opłacało się pytać mojego ukochanego, ponieważ on i tak by mi nie powiedział. "Skoro wychodzimy po południu, to pewnie nie muszę ubierać się bardziej elegancko." - pomyślałam. Zazwyczaj, gdy wychodziliśmy wieczorem była to kolacja w drogiej restauracji, bądź wyjście na spektakl do teatru, czyli miejsca, w których musiałam wyglądać naprawdę dobrze. Natomiast wcześniejsze randki, były to spacery, kino, czy też pływanie łódką po jeziorze. Rozpuściłam włosy i rozczesałam je szczotką. Miałam je już tak zostawić, ale po chwili zmieniłam zdanie i uczesałam sobie wysokiego kucyka. Przemyłam twarz wodą po czym pomalowałam rzęsy jak i usta. Wyjęłam z uszu kolczyki, które miałam tam dotychczas i zamieniłam je na najnowszą parę jaką miałam. Dostałam je od mojej córki z okazji Dnia Matki. Wyszłam z toalety i ruszyłam ku naszej sypialni. Stanęłam przy swojej szafce z biżuterią i zaczęłam szukać naszyjnika, który był prezentem od mojego męża na piętnastą rocznicę ślubu. Długo nie mogłam go znaleźć. Zaczynałam się już powoli denerwować i dałam sobie spokój. Podeszłam do szafy i zaczęłam szukać przewiewnej bluzki, która byłaby odpowiednia na tę okazję. Szybko się zdecydowałam i przebrałam się. Zeszłam na dół w nadziei, że Pablo już tam na mnie czeka. Nie pomyliłam się. Jak zawsze był gotowy przede mną. Zauważyłam również, że najprawdopodobniej ubrałam się stosownie do miejsca, w które mieliśmy iść, bowiem mój towarzysz nie miał na sobie wykwintnego garnituru, a zwykłą koszulę i dżinsy.
- Zdawało mi się, czy tego szukałaś? - zapytał zapinając mi na szyi naszyjnik.
- Skąd wiedziałeś? - spytałam z niewielkim zdziwieniem.
- Hah... - zaśmiał się tak, jakbym zadała pytanie, na które doskonale znałam odpowiedź. - Idziemy?
- Oczywiście. - powiedziałam łapiąc go za rękę. - Może zdradzisz mi teraz, dokąd idziemy?
- Nie. Jeszcze nie. - odpowiedział tajemniczo.

Po pewnym czasie droga przestała mi się wydawać znajoma. Szliśmy lasem, który co prawda nie był gęsto zarośnięty, aczkolwiek samej ciężko byłoby mi się w nim odnaleźć. Przestraszyłam się nieco, kiedy mój mąż chciał założyć mi na oczy chustę. Nie chciałam się zbytnio na to zgodzić.
- Proszę, nie psuj sobie niespodzianki. - ładnie poprosił.
Zgodziłam się. Zawiązał mi materiał na głowię i nie widziałam zupełnie nic. Złapał mnie mocno za rękę tak, żebym się przypadkiem nie przewróciła. Myślałam, że zrobię tylko parę kroków i już będziemy na miejscu, jednak się pomyliłam. Minął dobry kwadrans nim stanęliśmy. Mimo to, chodzenie z Pablem w ciemno wydawało mi się całkiem przyjemne.
- Możesz już otworzyć oczy. - powiedział ściągając mi z powiek materiałową chusteczkę.
Ujrzałam niewielką polanę zarośniętą dookoła wysokimi krzakami z wysokim drzewem na środku. Zerknęłam w górę, aby upewnić się, że byłam właśnie w miejscu, w którym myślałam, że jestem. Nie pomyliłam się.
- Jak? - to było jedyne słowo, które udało mi się wymówić.
- Nie pytaj, tylko wejdź na górę. - odpowiedział uśmiechając się.
- Przecież to jest już stare, nawet bardzo. Zarwie się pode mną.
- Nie zarwie.
- A jeśli się zarwie?
- Angie, zaufaj. - poprosił.
- Przecież ufam. - weszłam na pierwszy szczebel drabiny i dopiero wtedy zrozumiałam. - Wyremontowałeś to, prawda? - nie uzyskałam odpowiedzi, ale doskonale wiedziałam, że miałam rację.
Weszłam na górę, a zaraz za mną znalazł się tam mój mąż.  Znajdowaliśmy się nad niewielką polaną, na której środku rosło drzewo. Nie było to zwykłe drzewo, gdyż na nim został zbudowany mój domek, gdy miałam siedem lat. To w nim spędziłam większą część mojej podstawówki. Nigdy nie wracałam ze szkoły prosto do domu, lecz tutaj. Wchodziłam na górę, siadałam przy stoliku, nalewałam sobie soku owocowego do szklanki i brałam się za odrabianie pracy domowej, a gdy ją skończyłam w ruch szły moje lalki i misie, które tam przynosiłam i zawsze zapominałam ich zabrać. Moi rodzice dziwili się, że nikt mi ich nigdy nie ukradł. To miejsce było niczym zamek z jakiegoś filmu Disneya. Rozejrzałam się . Prawie nic nie zostało zmienione. Wszystko stało na swoim miejscu, po za faktem, że zostało tutaj posprzątane. Nawet zachowano stary wygląd. Obeszłam wszystko dookoła. Z każdym krokiem coraz bardziej cieszyłam się, że tutaj jestem. Czułam się tak, jakbym wróciła do tamtych czasów. Wyjrzałam przez okno, przy którym często siadałam i wyglądałam mojego księcia z bajki.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Mój książę właśnie był tutaj ze mną i podziwiał jak z zachwytem przypominam sobie dzieciństwo.
- Wiedziałam, że jesteś czarodziejem, ale nie spodziewałam się, że potrafisz zrobić coś tak niebywałego.
- Uwielbiam sprawiać ci takie niespodzianki i patrzeć jak się z nich cieszysz. - powiedział
całując mnie w czoło.
- Chodź, przedstawię ci moich przyjaciół. - odparłam zaciągając go do skrzynki z zabawkami.
Usiadłam na podłodze i wyciągnęłam z niej pierwszego pluszaka. Był to niebieski słoń z pomarańczową kokardą na głowie. Pamiętam, że dzieci w przedszkolu zawsze się śmiały z tej mojej zabawki, ale prawda jest taka, że to ją zawsze kochałam najmocniej. Była inna. Wyróżniała się z tłumu. Zupełnie jak ja. Może dlatego tak bardzo ją lubiłam?

Po paru godzinach leżeliśmy we dwoje na niewielkim materacu, który służył mi za łóżko, kiedy miałam ochotę się tam przespać w ciągu dnia. W okół nas leżała masa przytulanek, które musiałam koniecznie obejrzeć. Opierając głowę o jego ramię, wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, co tego dnia się wydarzyło. Byłam naprawdę szczęśliwa. Nie wiedziałam, że powrót do przeszłości może być taki zabawny.
- Musimy tutaj kiedyś zabrać Martinę. - stwierdził mój mąż. - Na pewno będzie mile zaskoczona.
- Dziękuję za tak cudowny prezent. - powiedziałam. - To jest coś niesamowitego.
- Cieszę się, że ci się podoba. - ucieszył się. - Wiesz co, Angie? - zaczął mój mąż. - Momentami mam wrażenie, że nie byłem dobrym ojcem. Cały czas stawiałem Studio na pierwszym miejscu. Siedziałem w pracy do późna nie przejmując się tym, że w domu czeka na mnie moja mała córeczka, która nim się obejrzę dorośnie. Założę się, że w niektórych chwilach bardzo jej mnie brakowało.
- Nie możesz tak mówić. - odparłam stanowczo. - To, że nie raz zostawałeś po godzinach najczęściej nie było zależne od ciebie. Musiałeś pracować za nas dwoje, bo ja często wracałam do domu wcześniej. Byłeś, a raczej jesteś naprawdę cudownym tatą. Mój wychodził z domu o piątej rano, a wracał o dziesiątej w nocy przez co wszystko go omijało. A ciebie nie. Pomagałeś stawiać Martinie pierwsze kroki, na własne uszy usłyszałeś jej pierwsze słowo. Spójrz jeszcze na twojego ojca. W ogóle go nie obchodziłeś. On się tobą zupełnie nie przejmował. A ty w przeciwieństwie do niego przebywałeś ze swoją córką, gdy była mała. Powinieneś się z tego cieszyć i być dumny.
- Pewnie, jak zawsze masz rację. - uśmiechnął się. - Powinienem ci się do czegoś przyznać. Od paru miesięcy mam wrażenie, że nasze dziecko niebawem nas opuści. Wiem, że tak się niedługo stanie, ale okropnie się tego boję. Bardzo ją kocham i nie chcę się stać dla niej kimś niepotrzebnym.
- Nie staniesz się. - starałam się go pocieszyć. - Co prawda nie będziesz musiał zawozić jej już do koleżanek, przygotowywać jej codziennie śniadań, czy pomagać w odrabianiu pracy domowej, ale zawsze będziesz dla niej tak samo ważny jak teraz.
Pablo zaśmiał się cicho.
- Co cię niby tak śmieszy? - zapytałam nieco obrażona
- Właśnie sobie przypomniałem jeden z najlepszych dni mojego życia. - spojrzał na mnie. - Ten dzień, gdy siedemnaście lat temu dowiedziałem się, że będę tatą... I co z tego, że zakomunikował mi to rozwścieczony German, który miał ochotę rozszarpać mnie na strzępy? I, że chwilę potem miałem całą zakrwawioną twarz, zostałem wepchnięty do fontanny, a następnie wylądowałem w szpitalu? To było jedyne, co tak naprawdę utrzymywało mnie wtedy jeszcze w nadziei, że kiedyś będę szczęśliwy. Nie musiałem długo czekać. - powiedział. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile zmieniłaś w moim życiu. - Cieszę się, potoczyło się ono w taki, a nie inny sposób.
Nim zdążyłam się uśmiechnąć jego wargi połączyły się z moimi w wspólnym pocałunku.
Poczułam się tak, jakbyśmy unieśli się w powietrze i tańczyli gdzieś pomiędzy gwiazdami, tam gdzie  nie ma nikogo. Cała przestrzeń była tylko nasza. W tle grała muzyka, a on patrzył na mnie tak, jak zawsze. Jakby poza mną nic innego nie istniało.
- Kocham cię, najdroższa. - szepnął, gdy nasze usta oddaliły się od siebie.
- To niebywałe, że pomimo tylu krzywd, które sobie na wzajem wyrządziliśmy nadal potrafimy się chociażby do siebie uśmiechać.
- To co wielkie i piękne rodzi się przez cierpienie*. - odparł i przysunął mnie do siebie bliżej.

* - autor: ks. Jerzy Popiełuszko.

Podobało się? Pangie, Pangie i Pangie <3. Z Pablita taki romantyk *.*
Muszę teraz nadrobić trochę ich miłosnych scenek, bo przez tę kłótnie nic się nie pojawiało :D.

Widzimy się już w poniedziałek! ;*
bloggerka

niedziela, 20 września 2015

Sezon - Rozdział 57 - Na ciebie potrafię patrzeć bez końca

Cześć!
Tak, jak wspomniałam wcześniej
wstawiam już drugi rozdział w tym tygodniu.
Zapraszam! :)
- Jak wam idzie "Ven y canta"? - spytałam podchodząc do keyboardu. - Słyszałam, że Gregorio zdecydował się wczoraj zmienić układ.
- Tak.
- Zupełnie nie rozumiemy, dlaczego to zrobił. Chyba chce nas pogrążyć.
- Może ta choreografia jest lepsza? - zapytałam.
- Tamta też była dobra.
- Mnie się bardziej podobała ta stara. - odpowiadali po kolei uczniowie.
- Nie martwcie się. Będzie dobrze. Wyjdzie wam rewelacyjnie. Z resztą jak zawsze. - zapewniałam ich.
- A co jeśli on znowu ją zmieni? Dzień przed pokazem?
- Nie zrobi tego, bo nie może. Jeśli jednak coś by się działo, to mówcie. Pablo z nim porozmawia.
Wtedy do sali wszedł wspomniany chwilę wcześniej przeze mnie dyrektor Studia. Poprosił, abym poświęciła mu chwilę. Zadałam dzieciakom ćwiczenie i gdy się nim zajęli, zgodnie z prośbą wyszłam na korytarz.
- Czy to jest naprawdę takie pilne, że musiałam wyjść z zajęć? - spytałam.
- Wolę to z tobą załatwić póki o tym pamiętam... - zaczął. - Rozdasz to dzisiaj we wszystkich grupach, w których masz zajęcia. - podał mi do ręki niewielkie kartki.
- Co to jest? - spytałam zerkając na jedną z nich.
- Ankiety dotyczące sposobu nauczania w naszej szkole oraz atmosfery panującej tutaj.
Rzuciłam okiem na pytania znajdujące się w nich. "Czy nauczyłeś/nauczyłaś się już w Studio tego, na czym ci najbardziej zależało?", "Czujesz się tutaj bezpiecznie?", "Potrafiłbyś/Potrafiłabyś nazwać to miejsce swoim drugim domem?". Wszystkie pytania wydawały mi się całkowicie normalne, aczkolwiek pojawiło się jedno, które przykuło moją uwagę i nieco mnie zdziwiło.
- "Czy jesteś zadowolony z obecnego dyrektora?". Skąd to pytanie? - zdziwiłam się.
- Nie chciałem cię tym martwić, ale od jakiegoś czasu przychodzą do mnie uwagi ze strony rodziców, że ich dzieci narzekają na mnie. Słyszałem, że nie podoba im się mój tok nauczania, że ich zdaniem się wywyższam i w ogóle nie troszczę się o Studio.
- Co? Przecież to wszystko jest jak wyssane z palca. W naszej szkole nigdy nie było i nie będzie lepszego dyrektora niż ty.
- Zawsze wydawało mi się, że uczniowie mnie lubią. Oczywiście zdarzały się pojedyncze wyjątki, ale nigdy aż tyle. - powiedział. - Z resztą nie ważne. Wracaj już na lekcje. Później przekażesz mi wypełnione ankiety.
- O której kończysz? - zaczął już odchodzić, ale zdążyłam zadać mu pytanie.
- Miałem za godzinę, ale muszę czekać aż wszystkie zajęcia się skończą, żebym mógł jeszcze dzisiaj dostać wszystkie kartki z powrotem. Czyli pewnie będę w domu około piątej.- odpowiedział. - A ty?
- Mam jeszcze dwie lekcje, ale poczekam na ciebie.
- Naprawdę? - wyglądał na ucieszonego. - Wiesz, że nie musisz?
- Wiem, ale chcę. Po za tym wypełniłeś wszystkie papiery i wszystko już pozałatwiałeś, więc pewnie siedziałbyś i czytał rozwiązane ankiety, a ja chętnie ci w tym pomogę.
- Skąd wiedziałaś?
- Jestem twoją żoną. To normalne, że wiem takie rzeczy. - uśmiechnęłam się. - To cześć. Widzimy się za dwie godziny. - odparłam całując go w policzek.
Mój mąż odpowiedział mi na buziaka swoim uśmiechem i poszedł dalej rozdawać nauczycielom kartki, a ja wróciłam do klasy.
- Dzieciaki, Pablo chciał, abym rozdała wam te ankiety i abyście wypełnili je, ale szczerze. Są one anonimowe, więc nikt się nie dowie, jak odpowiadał poszczególnie każdy z was. - powiedziałam rozdając je. - I jeszcze raz proszę, żebyście odpowiadali szczerze. Nie są długie, więc pięć minut powinno wam wystarczyć. - stwierdziłam podając ostatnią kartkę.
Kiedy wszyscy z grupy oddali mi arkusze wróciliśmy do piosenki "Ven y canta". Zaczęliśmy ją ponownie ćwiczyć, ale uważam, że nie było takiej konieczności, gdyż wychodziła im naprawdę dobrze. Po skończonych zajęciach podeszła do mnie Martina, aby oznajmić mi, że dzisiaj będzie w domu późno, bo po próbie u Germana miała jeszcze próbę w Studio i musiała się spotkać z Paulą, aby dokończyć z nią pewien projekt na lekcje u Beto.
- Dobrze, tylko nie zamęcz mi się na śmierć. - poprosiłam.
- Postaram się. - odparła, a następnie opuściła klasę.
Stwierdziłam, że ja tutaj zostanę, gdyż za pięć minut miałam kolejne zajęcia w tej samej sali. Ustawiłam krzesła po wcześniejszej grupie i sprzątnęłam zbędne partytury, które leżały na podłodze. Nim się obejrzałam zadzwonił dzwonek i w klasie pojawiła się kolejna grupka dzieciaków. Po przywitaniu się z nimi rozdałam im ankiety, a następnie przeszłam do tematu lekcji.

- I jak tam ci idzie? - spytałam wchodząc do gabinetu dyrektora. - Dużo już przejrzałeś?
- Niewiele, bo trzydzieści, a zostało mi jeszcze osiemdziesiąt plus te, które przyniesie Beto, Gregorio i te od ciebie.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz skończyć przeglądać tego do jutra. - odparłam siadając na przeciwko mojego męża.
- Nie. - zaśmiał się cicho.
- Z czego się śmiejesz? Ja wiem, że ty byłbyś do tego zdolny. - uśmiechnęłam się. - Umówmy się, że jak ostatni nauczyciel je przyniesie to wtedy kończymy, dobrze?
- Okej. - odpowiedział podając mi do ręki kartkę i długopis. - Zapisuj tutaj wyniki. Tylko tak, jak ja. - pokazał mi jego kawałek papieru. - Wtedy łatwiej będzie wprowadzić je do komputera i system sam je za nas przeliczy.
Wzięłam do ręki pierwszą z brzegu ankietę i zaczęłam ją czytać. W odpowiedniej rubryce tabeli zaczęłam kolejno wpisywać "tak, tak, nie, tak, nie, tak". "To będzie banalne." - pomyślałam odkładając ją i biorąc następną. Praca ta rzeczywiście była szybka i prosta, lecz po przejrzeniu dwudziestu sond zaczęła robić się już nudna i uciążliwa.
- Nie obrazisz się, jeśli zrobię sobie przerwę? - spytałam wstając z krzesła, aby się nieco rozruszać. - Odrobinę boli mnie już kręgosłup.
- Wiesz, że się chyba nawet do ciebie przyłączę? - powiedział odkładając długopis na bok. - Jak ci minął dzisiejszy dzień? - zapytał.
- Świetnie. Miałam dzisiaj same przyjemne tematy i zajęcia mijały mi bardzo szybko. - odparłam opierając się o biurko. - A tobie?
- Też dobrze. Wiesz, że nasza córka zaczęła pisać piosenkę?
- Serio? - zdziwiłam się. - Nie wiedziałam. Nie wiesz o czym?
- Pewnie o Tomie. - odpowiedział. - Słyszałem tylko urywki. Nawet nie potrafię ci ich zanucić, ale wywnioskowałem z nich, że to o nim.
- Nie uważasz, że oni trochę przypominają nas? - spytałam nieśmiało.
- A co masz konkretniej na myśli?
- Tak właściwie, to sama nie wiem, ale gdy na nich patrzę to widzę nas w młodości. Szczególnie wtedy, gdy idą korytarzem trzymając się za ręce, on dla niej śpiewa, czy przy obiedzie.
- Myślisz, że...?
- Nie wiem, ale życzę im z całego serca, aby byli razem jak najdłużej. - przerwałam mu. - Masz może ochotę na kawę?
- Bardzo chętnie, pod warunkiem, że pozwolisz mi ją zrobić.
- No dobrze. - odpowiedziałam z uśmiechem. - I tak to ci lepiej wychodzi.
- W takim razie zaraz będę. - powiedział wstając z krzesła, a następnie wychodząc przez drzwi.
Wyprostowałam się i podeszłam do okna. Było z niego doskonale widać cały szkolny plac, który znajdował się na dworze. Zazwyczaj w czasie zajęć panowały tam pustki, a zapełniał się on dopiero na przerwach. Wtedy działo się tam dosłownie wszystko. Dzieciaki śpiewały, tańczyły, grały na instrumentach, rozmawiały czy komponowały. Nim zdążyłam się dobrze rozejrzeć Pablo wrócił do pokoju z dwoma kubkami kawy, lecz nawet wtedy nie odwróciłam się. Stałam wpatrzona we wcześniej wspomniane przeze mnie miejsce.
- Co tam ciekawego oglądasz? - spytał mój mąż podchodząc do mnie bliżej. - Chyba nie powiesz mi, że przyglądasz się kłótni Any i Tomasa.
- Co? - zerknęłam w miejsce które przed chwilą wskazał. - Nie. Po prostu oglądałam to miejsce.
- Rozumiem, też tak czasami mam. Gdy mi się coś podoba potrafię na to patrzeć cały czas. Na przykład na ciebie potrafię patrzeć bez końca. - odparł kładąc dłoń na moim policzku.
- Pablo, nie tutaj... nie w Studio... - mruknęłam cicho.
- Przecież nikt nas tu nie widzi... - powiedział nim złączył swoje wargi z moimi.
Jakoś nigdy nie pokazywaliśmy w szkole tego, że jesteśmy małżeństwem. Nie całowaliśmy się, obejmowaliśmy czy chodziliśmy za rękę. Zdarzały się sporadyczne przypadki, ale bardzo rzadko i zazwyczaj w miejscach, gdzie było mało dzieciaków. Nie dlatego, że wstydziliśmy się siebie na wzajem, ale dlatego, że mieliśmy w sobie jeszcze odrobinę przyzwoitości. Mimo to, wszyscy doskonale wiedzieli, że jesteśmy ze sobą już od bardzo dawna. Zaraz po ślubie dostawaliśmy nawet od uczniów gratulacje co było dla nas jednocześnie miłe, ale również nieprzyjemne, gdyż nie chcieliśmy upubliczniać naszego życia prywatnego. Kochałam go i wszyscy dookoła o tym wiedzieli, ale przecież nie musieli tego oglądać. Ale mimo to, każdemu czasem zdarza się nie przestrzegać zasad, które sam sobie wyznaczył. Właśnie byłam w Studio i całowałam się z nim tak namiętnie, jak zawsze. Mimo, że nie powinnam. Ale i tak czułam się z tym
doskonale.
- Kocham cię. - szepnęłam, gdy nasz pocałunek się zakończył.
- Ja ciebie również. - chwytając mnie za dłonie. - To co? Wracamy do pracy?
- A mamy inne wyjście? - spytałam siadając przy biurku. - Kiedy przyjdą ostatnie ankiety?
- Gregorio i Beto kończą za godzinę, więc mamy jeszcze sporo czasu. - odpowiedział, gdy usiadł na przeciwko mnie.
- Czyli czeka nas jeszcze dużo pracy. - podsumowałam.
- Z tobą każda praca jest przyjemnością. - powiedział, a później oboje wróciliśmy do pisania.

I jak Wam się podoba? Myślę, że nie jest zły ^_^
Cały przyszły tydzień mam już zawalony testami i kartkówkami, ale mimo to mam nadzieję, że uda mi się wstawić chociażby coś krótkiego :).
A tak w ogóle, to ma ktoś z Was jeszcze dla moich rozdziałów trochę czasu?
Jeśli tak to niezmiernie mi miło i dziękuję <3.

Do następnego!
bloggerka

wtorek, 15 września 2015

Sezon 3 - Rozdział 56 - Musisz być z niej bardzo dumna

Dobry wieczór!
Rozdział 56 aż się prosi, aby go przeczytać ;).
Od jakiegoś czasu w naszym domu panowała naprawdę napięta atmosfera. Mojej córce zależało, aby Pablo zgodził się przygrywać jej na pianinie, aczkolwiek on pozostawał nieugięty. Wszyscy próbowaliśmy go do tego namówić. Ja, Edward, German, Tom, a nawet Gregorio wraz z Beto. Nie wspominając o samej Martinie. Jednak on nadal się nie zgadzał. Przynajmniej mój szwagier się zgodził. Moja córka chodziła do niego codziennie po zajęciach w Studio i ćwiczyli. Chciała, aby wyszło im to perfekcyjnie. Któregoś razu postanowiłam wybrać się tam razem z nią. Chciałam zobaczyć jak im idzie. Zadzwoniłyśmy do drzwi. Chwilę później otworzył nam German, który był ubrany na czarno. To przez żałobę. Co prawda, ona go nie obowiązywała, bo Olga była dla niego tylko gosposią, aczkolwiek on był kulturalnym człowiekiem i zastosował się do pewnych nakazów. Po za tym, tak naprawdę była dla niego kimś ważniejszym. Mąż mojej zmarłej siostry był nieco zdziwiony, gdy ujrzał mnie obok mojej córki.
- Cześć. - przywitał się. - Zapraszam do środka. - przepuścił nas w drzwiach.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że wprosiłam się na waszą próbę. - uśmiechnęłam się. - Chciałam was posłuchać i ewentualnie pomóc, ale myślę, że to drugie będzie zbędne.
- No jasne, że nie. Ocena takiej specjalistki jak ty na pewno nam się przyda. - odwzajemnił uśmiech. - To co? Zaczynamy do razu?
- Oczywiście. - odpowiedziała Martina odkładając torebkę i stając obok pianina. - Nie musimy robić rozgrzewki. Jestem właśnie po lekcji ze śpiewu, więc obejdzie się bez tego. - powiedziała. - Od razu zagramy całość?
Mój szwagier przytaknął jej w odpowiedzi po czym usiadł przy instrumencie i zaczął grać przygrywkę. Moja córka przymknęła oczy i zaczęła delikatnie śpiewać."Jest pewne, że słyszałeś mnie, jak mówiłam ci o tym, co możesz zrobić... o magii, którą ma śpiew i o byciu tym, kim chcesz być. Już nie ważne, co mogłoby się stać tylko to, co masz zrobić, kolor, którego użyjesz do malowania, to co myślisz i pędzel."* Wysłuchałam całej piosenki do końca z ogromną przyjemnością. Moja córka miała naprawdę cudowny głos, a gdy wczuwała się w to, o czym mówi piosenka, śpiewanie wychodziło jej jeszcze lepiej. Akurat wybrała sobie utwór, który miał piękne przesłanie. "Wiem, że istnieją elfy i wróżki i, że próbowanie jest lepsze niż nic. Nie zatrzymuj się, nie masz niczego. Wzleć wyżej i zobacz."* Kiedy skończyła zaczęłam jej bić brawo.
- Jak ci się podobało? - spytała otwierając oczy.
- To było cudowne. - odpowiedziałam. - Naprawdę. Nie trzeba wprowadzać żadnych poprawek. Było idealnie.
- A co z moim graniem na pianinie? - zapytał German.
- Również wyszło ci świetnie. - powiedziałam z uśmiechem podchodząc do nich. - Zobaczycie, uda wam się wygrać ten kasting.
- Przecież sami doskonale o tym wiemy, nie Martina? - rzucił mój szwagier ze śmiechem.
- Zobaczysz mamo, z takim pianistą to niedługo propozycje z Hollywood zaczną do mnie same przychodzić. - zażartowała nastolatka.
Mojej córce nagle zadzwonił telefon. Przeprosiła nas i poszła odebrać. Okazało się, że musi wrócić do Studio, ponieważ Gregorio zarządził jakieś krótkie spotkanie grupy występującej z piosenką "Ven y canta" na dniach otwartych. Zaproponowałam, że z nią pójdę, aczkolwiek podziękowała za ową propozycję. Tak więc, zostałam u Germana czekając aż ona wróci na próbę.
- Jeśli mogę zapytać, na jakie zebranie poszła Martina?
- Razem ze swoją grupą będzie występowała na dniach otwartych w naszej szkole. Prezentują między innymi nasz hymn, a sam doskonale wiesz, że dużo osób przychodzi wtedy do Studio, więc wszystko musi być szczegółowo dopracowane.
- To ona ma teraz wiele na głowie. Kasting, promocja szkoły, próby, zajęcia, prace domowe... Daje jakoś radę?
- A ma inne wyjście? Sama się tego wszystkiego podjęła i wiedziała z czym to się wiąże.
- Musisz być z niej bardzo dumna.
- I jestem. Ona jest naprawdę cudowną dziewczyną.
- Przypomina mi Violettę. Nie tylko z wyglądu, czy z głosu. Również z charakteru. Mają wiele wspólnych cech.
- Zgodzę się z tobą. Są do siebie podobne jak dwie krople wody. - westchnęłam. - Tak w ogóle to nie zdążyłam ci jeszcze podziękować za to, że zgodziłeś się jej pomóc na kastingu.
- Nie ma sprawy. Dla mnie to czysta przyjemność. - odpowiedział.
- Zupełnie nie wiem dlaczego Pablo nie chciał się zgodzić. Zachowywał się tak, jakby bał się sceny, albo pianina. Kompletnie go nie rozumiem.
- A jak zareagował, gdy dowiedział się, że ja pomogę Martinie? Nie zdenerwował się?
- Właśnie nie. Kiwnął głową i stwierdził, że to dobrze.
- To rzeczywiście dziwne. W normalnych okolicznościach od razu powiedziałby, że jednak się zgadza.
Znalezione obrazy dla zapytania angie y german- Dokładnie. - przytaknęłam. - Mam wrażenie, że on nie chce, aby ona brała udział w tym kastingu.
- Może boi się, że jak przyjmą ją do tego musicalu, to nie będzie chciała potem brać udziału w przedstawieniach Studio?
- Prawie myślałam o tym samym. - powiedziałam. - Myślę, że on się boi, że jak Martina opuści Studio, aby zająć się teatrem, bo będzie się tam dobrze czuła i będzie chciała zajmować się tym na co dzień, to że nie minie dłuższa chwila, nim opuści nasz dom. On po prostu boi się tego, że pewnego dnia ona dorośnie i nie będziemy jej już w ogóle potrzebni.
- To normalne. Też się tego bałem, ale stało się.
- Tak. Nie da rady tego ominąć. - stwierdziłam, gdy nagle otworzyły się drzwi.
- Już jestem. Okropnie was przepraszam za to, że musiałam wyjść, ale Gregorio godzinę temu wymyślił idealny układ dla tej piosenki i praktycznie cała choreografia została zmieniona.
- Jak to? Przecież wasz występ już za tydzień.
- Tak. Moi znajomi są teraz w szkole i ćwiczą z nim ten układ.
- A ty? - zapytał German.
- Powiedziałam, że teraz nie mogę. - odparła.
- A jeśli później nie będziesz umiała tej choreografii? - martwił się. - Nie powinnaś przez nasze próby zaniedbywać innych obowiązków.
- Ale musimy jeszcze dzisiaj poćwiczyć.
- To przyjdziesz jak skończycie tańczyć z Gregorio. - powiedział mój szwagier. - A jeśli będziesz bardzo zmęczona, to daruj już sobie dzisiaj, naprawdę. Skoro mama powiedziała ci, że jest genialnie, to nic się nie stanie, jeśli sobie dzisiaj odpuścimy.
- W takim razie przyjdę później. Na pewno. Nie wiem, o której, ale będę.
- Martina, daj już sobie dzisiaj spokój. - poprosiłam. - Nie wiele ci brakuje, aby paść z przepracowania.
- Właśnie. Pośpiewaj sobie w drodze do Studia i do domu. - uśmiechnął się German.
- No dobrze... Ale jutro posiedzimy piętnaście minut dłużej.
- Okej, ale idź, bo nie zdążysz opanować tego układu. - powiedział mój szwagier.
- To cześć. - rzuciła moja córka i wyszła z budynku.
- W takim razie ja też będę już lecieć. - powiedziałam. - Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
- Ja również. Cześć.
- Cześć. - pożegnałam się i ruszyłam do domu.
Ciekawa byłam, czy ktoś w nim już będzie. Edward dwa dni temu wyjechał na szkolenie, Martina była w Studio, w którym Pablo również mógł się znajdować. Ale nie musiał. Szarpnęłam za klamkę. Było otwarte. Weszłam do środka i krzyknęłam, że już jestem, ale nie dostałam odpowiedzi. Weszłam do salonu i kuchni, ale nikogo tam nie było. Następnie poszłam na górę do mojej sypialni po drodze zaglądając do pokoju Martiny, ale tam również było pusto. Nagle usłyszałam delikatne dźwięki strun gitary. Wyjrzałam przez okno, gdyż wydawało mi się, że dochodzą one z dworu. Nie pomyliłam się. Mój mąż siedział na ławce w ogrodzie i grał. Wyszłam do niego próbując wychwycić co śpiewa. Nie zajęło mi to dużo czasu. Usiadłam obok i wsłuchiwałam się w jego głos. "Dziś mogę umrzeć z miłości. Uratuj moje serce. Zostań ze mną..."**
- Nie wiem, czy wiesz, ale bardzo lubię gdy śpiewasz i grasz. - powiedziałam.
- Zazwyczaj robię to tylko dla ciebie, najdroższa. - stwierdził.
Znalezione obrazy dla zapytania angie-my-diary.blogspot.com- Za co jestem ci ogromnie wdzięczna. - odparłam całując go w policzek. - Nie chcę zaczynać znowu tego tematu, ale...
- Nie. - przerwał mi. - Po prostu nie chcę.
- Przepraszam. - mruknęłam. - Chciałam tylko...
- Ja wiem, co ty chciałaś. Chciałaś poprosić mnie, abym pomyślał nad zmianą decyzji, ale ja jej nie zmienię. German się zgodził, więc niech wystąpi z nim.
Westchnęłam. Nieco posmutniałam, ale miałam nadzieję, że nie było tego widać. Pablo jednak to zauważył. Złapał akord i zaczął grać kolejną piosenkę. "Powiedz mi, czy ty również na mój widok drżysz. Szaleję za tobą, piękna. Powiedz mi, co mam zrobić, abyś mnie kochała. Muszę przyznać, że myślę tylko o tobie."***
- Nie gniewaj się na mnie. To moja decyzja i nikt jej nie zmieni. Nawet dwie najważniejsze kobiety w moim życiu. - odparł odkładając gitarę. - Pamiętasz? Mieliśmy się już więcej nie kłócić. - odrzekł obejmując mnie. - Kocham cię. Zależy mi na tobie.
- Mnie na tobie też, ale nie rozumiem dlaczego nie chcesz pomóc naszej córce.
- Mam swoje powody. - powiedział. - Angie, proszę. Nie wracajmy już do tego tematu.
- No dobrze... - przytaknęłam smutno.

* - fragment "Soy mi mejor momento".
** - refren "Rescata mi corazón".
*** - fragment "Solo pienso en ti".

Hej! Co tam? Jak Wam się podoba rozdział? :)
Wiem, że coraz rzadziej się tutaj cokolwiek pojawia, ale wszyscy doskonale wiemy, jaka jest tego przyczyna ;__;
Nie wspomnę nawet o tym, że wyszło mega krótkie...
Postaram się wstawić 57 jeszcze w tym tygodniu, ale nie obiecuję :/.

Miłego wieczoru! ;*
bloggerka

środa, 9 września 2015

Sezon 3 - Rozdział 55 - Propozycja nie do odrzucenia?

Cześć!
Mam nadzieję, że nie jesteście jeszcze
na tyle zawaleni nauką, aby nie przeczytać rozdziału ;).
Zapraszam <3.
- Angie, nadal bardzo cię kocham i zależy mi na tobie, jak na nikim innym.
- Wiesz, że jestem z Pablem... - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Wiem, ale wystarczy jedno słowo i będziesz z powrotem moja. - położył mi dłoń na policzku. - Najgłupszą rzeczą, jaką zrobiłem w życiu było to, że oddałem cię mojemu bratu. Tak po prostu. Pozwoliłem mu być z tobą szczęśliwym skazując tym samym siebie na wieczne utęsknienie.
Zauważyłam, że jego usta powoli zbliżają się do moich, ale mimo to nie zrobiłam nic, żeby go powstrzymać. Najzwyczajniej pozwoliłam mu się pocałować.
- Angie... Angie... Angeles... Wszystko w porządku? - usłyszałam.
Nie zdążyłam się jeszcze zbyt dobrze przebudzić, aby odpowiedzieć, ale chyba nic mi nie było. W każdym razie nie rozumiałam kompletnie skąd to pytanie. Dopiero po chwili zebrałam się w sobie, aby wydusić jakiekolwiek słowo.
- Tak... - przetarłam oczy.
- Śnił ci się koszmar, zgadłem? - dopiero wtedy rozpoznałam głos mojego męża.
- Nie wiem, nie pamiętam. - odpowiedziałam.
- Od jakiś trzydziestu minut cały czas drżałaś, a przed chwilą wykonałaś gwałtowny ruch. Chyba nie masz mi za złe, że cię obudziłem?
- Nie, nie. Zrobiłeś dobrze. Dziękuję. - odparłam. - Ostatni koszmar miałam w nocy przed twoim wyjazdem. Gdy ciebie nie było nękały mnie one codziennie. Czasami nawet bałam się zasnąć, bo zdarzało się tak, że nie potrafiłam rozróżnić jawy od mojej bujnej wyobraźni, która płatała mi figle w nocy. Dobrze, że już jesteś.
- A co ci się śniło, jeśli mogę zapytać?
- Przyśniło mi się, że... wyjechałeś. Zostawiłeś mnie samą mimo, że próbowałam cię przed tym powstrzymać, a na dodatek nigdy nie przypomniałeś sobie niczego. - odpowiedziałam.
- Na razie się nigdzie nie wybieram, więc nie musisz się o to bać. - powiedział przysuwając się do mnie bliżej. - I nie zmierzam również tracić pamięci.
- W takim razie mogę spać spokojnie. - odparłam wtulając się w niego.
Przymknęłam oczy i zaczęłam już zasypiać, gdy nagle zadzwonił budzik, który przerwał całą sielankę.
- Pośpij sobie jeszcze trochę. - zaproponował mój mąż. - Ja wszystko naszykuję. Obudzę cię za piętnaście minut.
- Dzięki. -  powiedziałam obracając się na drugą stronę.
O dziwo, owe kilka minut okropnie mi się dłużyło. Nie chciałam spoglądać na zegarek, ale miałam wrażenie, że jestem już spóźniona. Leżałam swobodnie bez ruchu, a że była poranna godzina oczy zaczęły mi się przymykać. Gdy moje powieki stały się potwornie ciężkie do sypialni wszedł mój mąż oznajmiając, że najwyższa pora już wstać. Całe szczęście, że lubiłam swoją pracę, ponieważ gdybym za nią nie przepadała, to w ogóle nie zwlekłabym się z łóżka. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz wodą, aby się rozbudzić. Kiedy skończyłam wykonywać poranne czynności zeszłam na dół, a tam czekało już na mnie pięknie przygotowane śniadanie.
- Zaglądałeś do Martiny, żeby sprawdzić czy już wstała? - spytałam podnosząc do ust pierwszą kanapkę.
- Tak. Jest w łazience na dole. Zaraz powinna wyjść.
Dosłownie chwilę po tym zdaniu w kuchni pojawiła się nasza córka ze swoją torbą przełożoną przez ramię, w której zapewne znajdowały się przybory potrzebne jej do Studia. Zjedliśmy śniadanie razem w trójkę, a gdy mieliśmy już wychodzić w przedpokoju pojawił się Edward z zaspaną miną.
- Dokąd idziecie? - zapytał ziewając.
- Do Studia. Idź jeszcze spać. - powiedział Pablo. - A jak nie, to w szafce po lewo jest kawa.
- Dzięki, brat. - powiedział nim opuściliśmy dom.
Piętnaście minut później znaleźliśmy się pod szkołą. Przy wejściu do budynku każdy poszedł w swoją stronę. Martina do swoich znajomych, mój mąż do gabinetu dyrektora, a ja do pokoju nauczycielskiego. Gdy weszłam do środka, okazało się, że nikogo tam nie ma, więc odłożyłam tam tylko swoje rzeczy i ruszyłam do klasy na lekcję.

Dzień minął mi bardzo szybko. Około czwartej po południu byłam już z powrotem. Wróciłam do niego razem z Pablem, ponieważ akurat udało nam się wyjść o tej samej porze, co bardzo rzadko się zdarzało. W domu czekała na nas nasza córka razem z młodszym bratem Galindo i gotowym obiedzie na stole przygotowanym przez ich oboje.
- Sałatkę zrobiłam zupełnie sama. - pochwaliła się Martina. - Chciałam się jeszcze zająć mięsem, ale Edward mnie do niego nie dopuścił.
- Ale nie jest złe, prawda? - wtrącił się wspomniany brat mojego męża.
- Nie. Ogólnie całe danie jest pyszne. - stwierdziłam.
Rozmawialiśmy podczas jedzenia, gdyż naprawdę mieliśmy o czym. Podoba mi się jedzenie w luźnej, rodzinnej atmosferze i moglibyśmy jeść tak częściej.
- Tato, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - zaczęła Martina.
- Słucham.
- Otóż, chciałabym, abyś zaakompaniował mi na moim pewnym występie.
- W jakim sensie? - spytał Pablo.
- W pobliskim teatrze organizowany jest kasting do musicalu. Wysłałam im jakiś czas temu swoje nagranie, które widocznie im się spodobało i przeszłam dalej. Wybrałam już piosenkę i chciałam, abyś był tam ze mną i zagrał ją na pianinie.
- Czekaj, czekaj... Dlaczego ja pierwsze słyszę o jakimkolwiek kastingu poza Studiem?
- Bo kiedy były zapisy, to chwilowo nie miałam ojca, ale mama się zgodziła. - odpowiedziała. - To co? Wchodzisz w to? Będziemy świetnym duetem.
- Absolutnie nie.
- Dlaczego nie? Tato, to naprawdę świetna okazja! Tym bardziej, że to bardzo ważny dla mnie dzień i chciałabym, żebyś przeżył go ze mną.
- Przeżyję stojąc na zewnątrz i trzymając kciuki. - odparł stanowczo. - Dlaczego nie możesz poprosić o to Toma?
- Bo Tom również bierze udział i nie może mi pomóc w moim przesłuchaniu. - powiedziała Martina. - Tatusiu, proszę...
- Nie. Jeszcze popsuję ci cały występ, a później będziesz na mnie zła, że to przeze mnie nie przeszłaś dalej. Po za tym, może tego nie wiesz, ale ja strasznie denerwuję się występami przed samą komisją.
- Ale tam nie będzie tyko komisji. Będzie jeszcze publiczność, bo to jest kasting otwarty, że inni będą mogli go oglądać.
- To tym gorzej. - rzucił mój mąż.
- Tato... Przecież ty świetnie grasz. A nawet jeśli się pomylisz, to nic się nie stanie. Wolałabym się nie dostać, ale być tam z tobą niż dostać, ale bez twojej pomocy.
- Tak, tak, oczywiście. Nie Martina. Poproś kogoś innego o pomoc.
- Ja bardzo chętnie bym ci pomógł, ale będę wtedy na szkoleniu. - powiedział z żalem Edward.
- No widzisz, tato. Zostałeś mi tylko ty.
- A mama?
- Nie jestem mężczyzną. Nie będzie to wtedy tak nastrojowo wyglądać. - odparłam.
- To poproś jakiegoś swojego kolegę z grupy. - zaproponował Pablo.
- Ale to nie jest to samo... Tato...
- Powiedziałem nie. I nie wracajmy już do tego tematu.
Resztę posiłku moja córka i mój mąż spędzili przysłuchując się rozmowie pomiędzy mną a młodszym bratem Galindo. I nie dlatego, że nie dopuściliśmy ich do słowa, tylko dlatego, że byli na siebie obrażeni, a w naszej rodzinie, gdy ma się na jedną osobę focha, to tak naprawdę ma się na wszystkie. Po skończeniu obiadu Martina od razu poszła do siebie, a mężczyźni pomogli poznosić mi naczynia do kuchni i towarzyszyli mi przy ich zmywaniu.
- Dlaczego nie chciałeś się zgodzić? - spytałam. - Przecież nie masz nic do stracenia, a po za tym, ty nigdy nie stresujesz się przed występami, więc ten argument nie był za mocny.
- Dawno nie występowałem, więc pewnie odczuwałbym stres.
- Jasne. Tyle się w życiu na występowałeś, że nawet już pewnie nie pamiętasz co tak dokładnie znaczy to słowo. - rzuciłam.
- Po prostu nie chcę. Nie muszę się wam z niczego tłumaczyć. - odpowiedział.
- Angie, ja pozmywam. Zostaw. - podszedł do mnie Edward. - Z tego, co się orientuję, to miałaś iść na górę i zrobić pranie. - wziął ode mnie płyn do naczyń.
Doskonale wiedziałam o co mu chodziło. Po pierwsze, chciał porozmawiać ze swoim bratem i spróbować go przekonać do zagrania na tym pianinie, a drugie co miał na myśli to, że Martina najprawdopodobniej leży teraz u siebie w pokoju na łóżku i płacze w poduszkę. Wytarłam ręce w ścierkę i poszłam na piętro. Zapukałam delikatnie do drzwi, po czym lekko je uchyliłam. Byłam blisko. Siedziała skulona na swojej kanapie i schowała nogi pomiędzy kolana.
- Nie płacz, córeczko... - poprosiłam siadając obok.
- Dlaczego tata taki jest? Dlaczego nie chce mi pomóc? Przecież jeśli nic go to nie kosztuje... A po za tym ja nie będę na niego zła, jeśli mu coś nie wyjdzie... - powiedziała szlochając. - Dlaczego...?
- Nie przejmuj się. Porozmawiam z nim i spróbuję go do tego przekonać. Mam nadzieję, że mi się to uda, ale na wszelki wypadek pomyśl o kimś, kto mógłby zagrać, jeśli on by się nie zgodził.
- Ale ja na prawdę nie mogę nikogo innego o to poprosić. Nikt nie jest odpowiedni...
Wtem wpadłam na genialny pomysł. Znalazłam dla mojej córki idealnego pianistę, który jednocześnie był najsłabszym punktem mojego męża.
- A wujek German? - zaproponowałam. -  On na pewno się zgodzi, a gra również bardzo dobrze. Przez parę lat był pianistą w Studio, ale zrezygnował. Szkoda, bo ma talent.
- Mówisz? W takim razie, jeśli nie uda ci się taty do jutra przekonać, to do niego zadzwonię. -odparła. - Ale myślisz, że będzie to konieczne?
- Naprawdę nie wiem. Jego zachowanie również mnie zdziwiło tak, jak ciebie. Ja porozmawiam z nim jeszcze wieczorem, a Edward właśnie przeprowadza z nim męsko-ojcowską pogawędkę. Myślę, że jest spora szansa na to, że się uda, ale nie nastawiaj się za bardzo, żeby się później nie rozczarować.
- Tak, wiem. Dziękuję mamo. - przytuliła się do mnie.
- Kocham cię córeczko i chcę dla ciebie jak najlepiej. - powiedziałam. - Może tata po prostu boi się tego, że wychodząc po za progi Studio niedługo również wyjdziesz po za mury tego domu i zupełnie się usamodzielnisz?
- Nie patrzyłam na to z tej strony. Mimo, że mam okazję być na niego obrażona, to jakoś nie umiem.
Nagle przerwało nam pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł Pablo, który usiadł obok nas.
- Martina, chciałbym cię przeprosić. - zwrócił się do córki. - Nie potrzebnie podniosłem głos. Jesteś moją malutką córką i bardzo cię kocham. Nie chcę, żebyśmy byli ze sobą skłóceni.
- To znaczy, że zgadzasz się zagrać?
- Tego nie powiedziałem. Naprawdę nie chcę, abyśmy się znowu o to teraz kłócili. Wybaczysz mi?
- Tobie tato? Zawsze. - odpowiedziała przytulając się do niego.
- A teraz chodźcie na dół, bo Edward przygotował deser i kazał was zawołać. - oznajmił mój mąż.
Nie minęła sekunda, a my znaleźliśmy się już w salonie zajadając się przepyszną galaretką z lodami i owocami.

I jak rozdział? Myślicie, że Pablito w końcu ulegnie i zgodzi się zagrać na występie Martiny?
Miejmy nadzieję, że tak się stanie ;).
Jak tam radzicie sobie w szkole? Ja JESZCZE nie mam tyle nauki. Całe szczęście. Przynajmniej chodzę wyspana ^_^
Jeśli jednak Wy już musicie zarywać noce, to Wam współczuję, bo serio wiem co to znaczy. To jest masakryczne ;___;

Buenas noches! :*
bloggerka

piątek, 4 września 2015

Sezon 3 - Rozdział 54 - Coś, do czego nie chcę wracać

W ten piątkowy wieczór
mam przyjemność zaprosić Was na rozdział 54 ;D.
Następnego dnia nad ranem obudziłam się z nie najlepszym humorem. Nie miałam ochoty w ogóle wstawać z łóżka. Może to była wina wczorajszego wydarzenia? Może pogody, która nie należała do najładniejszych? A może, i tego, i tego? Nie wiem, ale wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych.
- Angeles, może już wstaniemy? Chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia leżąc i patrząc się w sufit?
- Nie. Zamierzam leżeć i patrzeć się na ciebie. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- A czy ja mam w sobie coś wyjątkowego, abyś zerkała na mnie cały dzień? - zaśmiał się.
- Oczywiście, że tak. - odparłam. - Ciemne włosy, które uwielbiam targać robiąc ci tym na złość, brązowe oczy, które potrafią wyrazić więcej niż słowa, dłonie, które, gdy splatają się z moimi, sprawiają, że nie odczuwam strachu, ręce, które często mnie obejmują sprawiając, że jest mi cieplej oraz usta, które gdy łączą się z moimi potrafią sprawić, że zapominam o wszystkim i cała reszta nie ma wtedy znaczenia.
Pablo spojrzał się na mnie po czym delikatnie pocałował. Następnie uśmiechnął się i objął ramieniem. Wtuliłam się w niego i przymknęłam oczy. Chciałam zasnąć, bo wiedziałam, że w tamtym momencie przyśniłby mi się jakiś cudowny sen, aczkolwiek było to niemożliwe, gdyż obudziłam się kilka minut wcześniej. Zaczęły nachodzić mnie wspomnienia. W szczególności te, gdy spędzałam noce samotnie... Ten moment, kiedy mój mąż przyjechał do mnie w środku nocy, ponieważ chciał się ze mną zobaczyć. Wiedział, że śpię, ale mimo to musiał się tutaj pojawić. Chciał się upewnić, że nie dzieje mi się żadna krzywda. Nagle moje rozmyślenie przerwał dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy się na siebie. Ja zerkałam na niego proszącym wzrokiem, aby namówić go to tego, by poszedł otworzyć. Westchnął głośno po czym zsunął z siebie kołdrę i wyszedł z sypialni. Na schodach było słychać jego kroki, a później usłyszałam jeszcze, jak przekręca zamek w drzwiach, by je otworzyć. Obróciłam się na drugi bok, ale chwilę później było słychać, jak mnie woła. Zastanawiałam się, kto mógł stać za drzwiami skoro ja byłam do tego potrzebna. Po szybkiej walce z lenistwem wstałam z łóżka, założyłam kapcie na nogi i zeszłam na dół. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam tam tylko mojego męża.
- Po co mnie wołałeś? - spytałam. - Kto przyszedł?
- Zaraz zobaczysz. - odpowiedział dość nietypowym tonem.
- Coś knujesz, prawda? - kąciki ust lekko mi się uniosły. - Tylko proszę, nie mów, że to ktoś bardzo ważny, bo ja w tym momencie wyglądam jak wyglądam.
- Ty zawsze jesteś piękna. - powiedział przyciągając mnie do siebie.
Nasze usta po raz kolejny miały się ze sobą zetknąć, ale usłyszeliśmy nagle rzekome kaszlnięcie, które miało na celu poinformować nas, że ktoś znajduje się w pomieszczeniu. Odsunęliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w stronę drzwi.
- Edward? Co ty tutaj robisz? - zapytałam. - Cześć. Dawno cię nie widziałam. - przywitałam się.
- Ja was również, dlatego wpadłem was odwiedzić. - odparł. - Jak dobrze jest was widzieć w końcu razem szczęśliwych.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że ja i Pablo stoimy bardzo blisko siebie. On obejmuje mnie ręką, a ja trzymam głowę na jego ramieniu. Energicznie ją podniosłam i odsunęłam się kilka centymetrów od mojego męża. Nie chciałam zmuszać Edwarda do tego, aby na to patrzył. Wiedziałam, co dla niego znaczę i pamiętałam, że jeszcze niedawno to on stał na miejscu swojego brata.
- Słyszałem, że miałeś wypadek. - zwrócił się do Pabla. - Tak to jest jak się wbiega pod samochody. Jak się teraz czujesz? Wszystko już w porządku?
- Powiedzmy... - odpowiedział. - Daruj sobie rolę troskliwego braciszka, bo dobrze wiem, że cię to nie obchodzi. - w pomieszczeniu rozległ się śmiech.
- Ale tak na serio, to jak się masz? Okej?
- Tak. Nic mi nie jest.
- To dobrze. - uśmiechnął się.
- Na ile zostajesz w Buenos Aires? - zapytałam.
- Na dwa dni. Pojutrze mam stąd pociąg do Córdoby i stwierdziłem, że przed wyjazdem was odwiedzę.
- Do Córdoby? Po co tam jedziesz? - zdziwiłam się.
- Na dwutygodniowe szkolenie. - powiedział. - Szef wymyślił sobie, że każdy musi je przejść, żeby nie zostać bezrobotnym.
- A gdzie planujesz mieszkać przez te dwa dni? - zainteresował się Pablo. - Chyba nie powiesz, że w hotelu? Wiesz dobrze, że nasz dom zawsze jest dla ciebie otwarty.
- Tak, tak. Serdecznie wam za to dziękuję, ale jednak wolę raz skorzystać z usług hotelowych.
- Źle ci u nas?
- Nie. Jest naprawdę dobrze.
- To dlaczego wolisz spać tam niż tutaj?
- Nie chcę wam stwarzać dodatkowych problemów.
- Brat, teraz to serio żartujesz. Zostajesz tutaj. Gdzie masz bagaże?
- W samochodzie... - odpowiedział nieśmiało Edward.
- W takim razie my po nie pójdziemy, a ty Angie poszłabyś zerknąć w jakim stanie jest nasz pokój gościnny, dobrze?
- Jasne. - odparłam.
Ruszyłam wzdłuż korytarza i otworzyłam pierwsze drzwi po lewej stornie. Weszłam do pomieszczenia i uchyliłam w nim okno, bo było tam odrobinę duszno. Rozejrzałam się dookoła, ale wszystko leżało tam na swoim miejscu. Praktycznie nikt nie korzystał z tego pokoju, więc dlatego było tam czysto. Podniosłam z grzejnika ścierkę i przetarłam nią po parapecie i dwóch półkach, gdy wtargnęli tam bracia Galindo z trzema walizkami. Wyszłam zostawiając ich tam samych. Weszłam po schodach na górę, aby pójść do łazienki i przebrać się oraz wziąć poranny prysznic. Kiedy rozczesywałam włosy rozległo się pukanie do drzwi.
- Angie, mogę? - po głosie rozpoznałam, że był to Pablo.
- Tak. - odpowiedziałam krótko przekręcając zamek.
Mój mąż wszedł do środka i otworzył półkę. Po przeglądnięciu całej jej zawartości zamknął ją i zerknął do drugiej.
- Nie wiesz, gdzie jest mój szampon go włosów? - zapytał.
- Chyba stoi pod prysznicem. - powiedziałam nie przerywając czynności, którą wykonywałam.
- Dzięki. - odparł. - Nie jesteś na mnie zła, że zaprosiłem swojego brata pod nasz dach na parę nocy?
- Nie, a dlaczego miałabym być?
- Ponieważ nie wyglądałaś na zadowoloną, gdy mu to proponowałem.
- Wydawało ci się. - rzuciłam. - Przekażesz Martinie, że on u nas nocuje? Żeby nie była zdziwiona jak go tutaj zobaczy.
- Ona jest w ogóle w domu? Jeszcze się z nią dzisiaj nie widziałem.
- Bo pewnie jeszcze śpi. Wiesz dobrze, że ona uwielbia długo spać.
- Rzeczywiście. Jak tylko wstanie to jej powiem. - zapewnił mnie. - A ty się dokądś wybierasz?
- Nie, dlaczego tak sugerujesz?
- Makijaż, nowa fryzura i te ubrania...
- A to już nie można się wystroić tak po prostu dla swojego ukochanego? - spytałam z uśmiechem.
- Ja nie mam nic przeciwko. - pocałował mnie w policzek. - Kocham cię. - szepnął mi na ucho po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Tak naprawdę nie chciałam, aby Edward zostawał u nas na noc. Miałam co do tego odrobinę złe przeczucia, ale przecież mogłam się mylić. W końcu pomiędzy nami już nic nie było, a on doskonale wiedział, co łączy mnie z jego bratem i że nie warto to psuć, bo to jest ewidentnie bez sensu. Może po prostu trochę za bardzo koloryzowałam? Przecież Pablo miał być cały czas obok nas, więc do niczego nie mogłoby dojść. Z resztą, do czego niby miało by dojść
skoro jesteśmy tylko przyjaciółmi? Nagle usłyszałam jak po domu roznosi się dźwięk pianina. Czym prędzej skończyłam czesać włosy i zeszłam na dół, bo to właśnie stamtąd on pochodził. Weszłam do salonu, gdyż stał tam na keyboard i zobaczyłam, iż za nim stoi młodszy Galindo. Grał on piosenkę skomponowaną przez moją siostrzenicę i Leóna. Podeszłam do niego bliżej i zaczęłam śpiewać. "Możemy malować kolorami duszy, możemy krzyczeć yeee,. możemy latać nie mając skrzydeł... Bądź słowami mojej piosenki i odnajdź mnie w swoim głosie..."*
- Nie wiedziałam, że potrafisz grać. - odparłam.
- Gdy byłem młody marzyło mi się zostać sławnym muzykiem i uczyłem się trochę grać. - odpowiedział. - Masz naprawdę ładny głos. Jeszcze nigdy nie słyszałem jak śpiewasz.
- Dziękuję. Tobie gra też wyszła świetnie.
- Dzięki. - uśmiechnął się.
- Edward, powiedz mi... Czy ty kiedykolwiek byłeś w Studio?
- Tak. Dwa razy. Raz na próbie do koncertu, a drugi raz na koncercie.
- Rzeczywiście. - przytaknęłam. - Ale jeszcze nigdy nie widziałeś, jak wygląda ono "od kuchni"?
- No nie. - odpowiedział.
- A miałbyś ochotę? Jeśli tak, to z przyjemnością ja z Pablem pokażemy ci mury naszej szkoły.
- Bardzo chętnie. - ucieszył się.
W tamtym momencie do pokoju wtargnął mój mąż, który chciał dowiedzieć się o czym rozmawialiśmy nim wszedł.
- Zaproponowałam twojemu bratu, że pokażemy mu jutro Studio. - powiedziałam.
- To jest bardzo dobry pomysł. - zgodził się ze mną mój mąż. - Słyszałem przed chwilą jak całkiem nieźle wyszedł wam duet. Edward ci się chwalił, że potrafi grać jeszcze na gitarze?
- Naprawdę? - ponownie się zdziwiłam. - Nie. Dlaczego nic nie mówiłeś? - zerknęłam na młodszego Galindo.
- Tak jakoś wyszło...
- "Tak jakoś wyszło"? Masz tutaj gitarę i pokazuj co potrafisz. - podałam mu instrument do ręki.
Szybko z Pablem wychwyciliśmy melodię i zaczęliśmy śpiewać. "Posłuchaj mnie dobrze. Oddychaj i nie bądź jak papier. Jeśli wierzysz, że tak może być, spróbuj ponownie nie poddawaj się, nie przez przypadek."** W tamtym momencie weszła do salonu nasza córka. Pomimo tego, że była zaspana przyłączyła się do wspólnego śpiewania. "Spójrz w niebo, zastosuj zmianę. Pomyśl, czego chcesz i idź tego szukać. Zawsze możesz wrócić, by znów spróbować. Jeszcze raz... Ty możesz. Jeszcze raz... Jeśli chcesz."**
- Jak ja uwielbiam kiedy sobie tak wszyscy rodzinnie śpiewamy. - powiedziałam.
- Nie wiedziałam wujku, że grasz na gitarze. - wtrąciła się Martina.
- Nie było okazji, żebym ci powiedział. - odpowiedział. - To co? Śpiewamy dalej? - zaczął grać następną piosenkę z repertuaru mojej siostrzenicy.

* - refren "Podemos".
* - fragment "Veo, veo".

I jak Wam się podoba? Powrót Edzia, rodzinne śpiewanie i troszkę romantycznej wersji Pangie *.*
Myślicie, że Edward zacznie wszystko psuć? :D
Mogę Wam tylko obiecać, że nie będzie krytycznie ;).

Miłego weekendu! <3
bloggerka

środa, 2 września 2015

Sezon 3 - Rozdział 53 - Strata zawsze jest bolesna

Czego dowiedział się Pablo przez telefon?
Jak na to zareagowała Angie?
Tego dowiecie się już teraz! ;)
- Angie... - dopiero wtedy zrozumiałam, że to co chce mi powiedzieć jest bardzo ważne. - Olga nie żyje.
- Co? - zaczęłam się śmiać. - Kiepski żart, serio. Mogłeś się bardziej wysilić.
- Nie kochanie. To nie jest żart. Ja mówię poważnie. - powiedział to tonem, który w zupełności mnie przekonał do tego, że mówi prawdę.
- Ale... Jak...? Dlaczego...? - wybełkotałam gdy z oczu leciały mi pierwsze łzy.
Pablo podszedł do mnie. Pewnie zamierzał mnie przytulić, ale ja zrobiłam to pierwsza. Gdy był blisko mnie, energicznie wstałam i mocno się w niego wtuliłam. On objął mnie swoimi rękoma, a ja położyłam mu dłonie na klatce piersiowej i zaciskałam je na jego koszuli. Miałam nadzieję, że to była pomyłka... że nie dzwonił do nas German, tylko ktoś po prostu pomylił numery... że to nie o naszą Olgę chodzi... Dlaczego odeszła? Przecież jeszcze dzień wcześniej się z nią widziałam i trzymała się dobrze. Była naładowana pozytywną energią, którą zarażała wszystkich dookoła, a na twarzy jak zwykle widniał jej uśmiech. Czemu to właśnie ona musiała teraz opuścić ten świat? Śmiało mogę ją nazwać przyjaciółką. Przecież, gdy mieszkałam w domu Casttio zawsze wspierała mnie, doradzała mi i to właśnie również po części jej zawdzięczam to, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej... Była naprawdę dobrą osobą. Nigdy nikomu nie życzyła źle i gdyby mogła, zrobiłaby wszystko, aby uszczęśliwić drugą osobę. A teraz jej nie ma... I już nigdy jej nie będzie... Już nigdy nie wypiję kawy zrobionej przez nią, nie usłyszę od niej miejskich plotek, czy już nigdy nie będę mogła przyjść się jej wyżalić...
- Może pojedziemy do szpitala? - zaproponował mój mąż po pewnym czasie. - Tam wszyscy są. Jest tam German, Violetta...
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - powiedziałam przez łzy. - Nie dam rady...
- Wiesz co, Angie? - spytał rozluźniając nieco uścisk. - Uważam, że w takich chwilach powinniśmy być przy nich. Oni potrzebują wsparcia tak, jak ty przed chwilą.
- Tak... - mruknęłam. - Pojedźmy tam. - odparłam przecierając chusteczką oczy.
Pablo przyciągnął mnie do siebie z powrotem, przytulił, pocałował w czoło, a następnie wziął za rękę po to, aby pójść ze mną do samochodu. Chwilę później byliśmy już w drodze do pobliskiego szpitala, w którym zapewne przebywała właśnie rodzina Casttio. Podczas jazdy spoglądałam cały czas za okno. Nie chciałam, aby mój mąż widział, jak w niektórych momentach do oczu ponownie napływają mi łzy. Siedziałam i przypominałam sobie nasze wspólne herbatki z pogaduszkami. I pomyśleć, że to już odeszło... Jedyna myśl, jaka mnie w tym wszystkim pocieszała to taka, że przynajmniej jest teraz ze swoim Ramallo. I będzie już zawsze. Nic, ani nikt ich już nie rozdzieli. Nagle poczułam, że moja dolna warga delikatnie drży. Czułam, że za moment znowu nie zapanuję nad swoimi emocjami. Nie minęła chwila, a odczułam również ciepły dotyk czyjejś dłoni na mojej. Doskonale wiedziałam, że należy on do Pabla. Później poczułam, że splata swoje palce między moje i mocno zaciska.
- Ona nie chciałaby, abyś płakała. - powiedział, a następnie pocałował mnie w zaciśniętą przez niego rękę.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, zaparkowaliśmy samochód jak najbliżej budynku i weszliśmy do środka. Tam bezproblemowo odnaleźliśmy znajome twarze. Podeszliśmy do mojego szwagra.
- Jak się macie? - spytał mój mąż. - Trzymacie się jakoś?
- Ze mną nie jest tak źle. Gorzej z Violą. - odpowiedział German. - Od godziny bez przerwy płacze. Dzwoniła do Diego, a gdy on tylko usłyszał, że jest zapłakana zdecydował, iż wsiądzie w pierwszy lepszy samolot, weźmie Facundo i przyleci.
- A gdzie ona jest? - spytałam. - Może ja jej jakoś pomogę.
- Tam siedzi. - wskazał krzesło, które stało przy sali, w której leżała gosposia. - Nie ruszyła się stamtąd odkąd tylko się dowiedziała. Próbuje sobie wmówić, że to zły sen, a kiedy tylko ja do niej podchodzę robi się odrobinę agresywna, więc uważaj.
- To ty idź z nią porozmawiać, a ja pojadę po Martinę. - zaproponował Pablo.
- Zabiorę się z tobą. Tak dla towarzystwa. - powiedział mój szwagier.
Oboje zniknęli za zakrętem, a ja wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do mojej siostrzenicy. Gdy znalazłam się obok niej, usiadłam na sąsiednim krześle i zaczęłam rozmowę.
- Brzydka dziś pogoda, nieprawdaż?
- Angie, ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego ona umarła. Przecież jeszcze zanim wyszłam na spotkanie z tobą rozmawiałam z nią i wyglądała oraz zachowywała się tak jak zawsze. Była uśmiechnięta i nuciła pod nosem nasze piosenki... Później ten telefon... Wszystko działo się tak szybko... - szlochała coraz głośniej. - Przecież ona była dla mnie jak mama... Pomagała mi w pracach domowych, gotowała pyszne obiady, zabierała na zakupy...
- Nie musisz nic mówić. Wszystko rozumiem. - powiedziałam kładąc jej rękę na ramieniu. - Pamiętasz, jak wypytywała mnie, jaki tort ma mi upiec na wesele i któregoś dnia, gdy razem z Pablem przyszłam was odwiedzić pokazała mi swoje kilkanaście propozycji, które upiekła? - uśmiechnęłam się przez łzy. - Zrobiła wtedy chyba jedenaście tortów trzypiętrowych i potem trzeba było to wszystko jeść, żeby się nie popsuło.
- Albo jak założyła razem z Ramallo i Beto zespół i mieli codziennie próby w naszym salonie. - Violetta podniosła głowę. - Tata nie mógł tego znieść. Zawsze groził im, że "jeszcze jedna próba, a zostaną bezrobotni". - zaśmiałyśmy się.
- Olga była naprawdę cudowną osobą i pewnie nie chce, żebyśmy teraz płakały z jej powodu. - powtórzyłam jej słowa Pabla z samochodu. - Jeśli czujesz się stale zagubiony podróżując do świata z przeszłości... Jeśli wypowiesz moje imię znajdę cię...* - zaczęłam śpiewać. - Jeśli wierzysz, że wszystko w dal odeszło, że twe niebieskie niebo jest pochmurne... Jeśli wypowiesz moje imię znajdę cię...*
Po chwili dołączyła do mnie Viola i śpiewałyśmy razem. "Jest tak silne w to co wierzę i czuję, że już nic nie powstrzyma tego momentu. Przeszłość jest wspomnieniem i marzenia rosną, wciąż rosną, bardzo."* W tamtym momencie na korytarz wtargnęli German wraz z Pablem i zapłakaną Martiną. Pewnie słyszeli nas, jak śpiewamy, idąc, gdyż kiedy stanęli obok nas przyłączyli się. "Zaraz zobaczysz, jak się rodzisz na nowo... Poczuj, że wciąż próbujesz... Gdy jesteśmy razem! Coś się rozpala na nowo... Poczuj, że wciąż próbujesz... Gdy jesteśmy razem!"* Kiedy piosenka się skończyła wszyscy się do siebie przytuliliśmy.
- Co robimy? - spytał mój szwagier. - Będziemy tutaj tak stać? Może wpadniecie do nas?
- Nie, dziękujemy. - odmówiłam. - Musimy wracać do siebie. Może innym razem. - powiedziałam obejmując moją córkę.
Wyszliśmy ze szpitala i ruszyliśmy każdy do swojego samochodu. Przytuliłam moją córkę co sprawiło, że odrobinę się uspokoiła. Widać, że również przejęła się śmiercią byłej gosposi w domu Casttio.
- Będziemy tęsknić. - szepnęłam zerkając w niebo.
Pożegnaliśmy się z Germanem i Violettą po czym wsiedliśmy do naszego samochodu i ruszyliśmy do domu. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu. Pablo ponownie złapał mnie za dłoń i przyłożył ją delikatnie do swojego policzka wykonując nieduże ruchy. Moja ręka ocierała się o jego niewielki zarost, ale nie przeszkadzało mi to, a nawet wręcz przeciwnie - było to przyjemne. Przymknęłam oczy. Czułam, że zasypiam, kiedy nagle dotarliśmy do domu. Martina poszła wziąć długą kąpiel w wannie, a ja i mój mąż usiedliśmy na kanapie pijąc kawę.
- German był nam bardzo wdzięczny, że przyjechaliśmy. Wiedział, że chociaż odrobinę uda ci się poprawić Violetcie humor.
- A wiesz co ja zrobiłam? - uśmiechnęłam się. - Ja tylko powtórzyłam jej to, co ty powiedziałeś mi w samochodzie. Można powiedzieć, że to również twoja zasługa. - odparłam odstawiając kubek z gorącym napojem na ławę. - Ale naprawdę była załamana. Wyciągnęłam ją trochę z tego dołka. - powiedziałam kładąc mu głowę na kolanach.
- Fajnie, że  ma taką ciocię jak ty. - stwierdził zaczynając bawić się moimi włosami. - Wie, że zawsze może na ciebie liczyć, że ją pocieszysz i wysłuchasz. Że ma kogoś komu ufa i gdy pokłóci się z tatą czy z mężem może do ciebie zadzwonić, a ty jej doradzisz. Nawet ta odległość między wami nie ma takiego znaczenia. - on również odstawił swoją kawę i złapał mnie za rękę.
- Myślisz, że poradzimy sobie bez Olgi? - spytałam zerkając na niego.
- Chyba nie mamy wyjścia, najdroższa. - swoją drugą dłoń położył na moim policzku.
Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy przez długi czas. Nawet, gdy obróciłam się na bok. Mój mąż puścił moją rękę i zaczął gładzić mnie po głowie szepcąc czułe słówka na ucho. W pewnym momencie zasnęłam.
- Angie, chciałabym wam podziękować, za tyle lat spędzonych razem. To był naprawdę wspaniale wykorzystany czas i cieszę się, że poznałam takich ludzi jak wy. Proszę, nie płaczcie za mną. Jestem tutaj szczęśliwa. Pamiętaj, że czuwam nad wami z góry. Będę starała się o to, abyście również byli i osobiście dopilnuję tego, abyś już nigdy nie rozstała się z Pablem i nie cierpiała z powodu waszych kłótni.

* - fragment polskiej wersji "Algo se enciende" by Sharon.

I jak Wam się podoba pierwszy rozdział dodany w roku szkolnym? :)
A tak w ogóle, jak tam w szkole? Macie jej już dość tak samo jak ja?
Jak dla mnie, to będzie baaardzo długi rok szkolny... ;___;

Byle do weekendu! ;*
bloggerka