Wraz z początkiem weekendu
nowy rozdział!
Serdecznie zapraszam! :)
- Kochanie, robisz coś dzisiaj? - zapytał mnie pewnej soboty mój mąż.nowy rozdział!
Serdecznie zapraszam! :)
- Tak. - powiedziałam zerkając w kalendarz. - Muszę iść zrobić zakupy, sprawdzić klasówki, ugotować obiad i posprzątać. No jeszcze zawieść Martinę do Germana. - odpowiedziałam. - A co?
- Miałem nadzieję, że gdzieś we dwoje wyskoczymy, ale skoro jesteś taka zajęta, to przełożymy to na inny weekend.
- Porządek i klasówki nie uciekną, a Martina może iść z Tomem do pizzerii, więc jednak mam wolny dzień. - odparłam z uśmiechem. - Za ile wychodzimy?
Pablo zaśmiał się cicho. Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Mówiłem kiedyś jak bardzo cię uwielbiam, najdroższa? - mruknął mi na ucho. - Za pół godziny na dole, dobrze?
- Dobrze. - odpowiedziałam i ruszyłam na górę, aby się przygotować.
Weszłam do łazienki i usiadłam przed lustrem. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie mam bladego pojęcia co mogę na siebie założyć, ani w jaki sposób mogę się pomalować. Nie wiedziałam dokąd idziemy, w związku z czym nie wiedziałam jak mam wyglądać. Nie opłacało się pytać mojego ukochanego, ponieważ on i tak by mi nie powiedział. "Skoro wychodzimy po południu, to pewnie nie muszę ubierać się bardziej elegancko." - pomyślałam. Zazwyczaj, gdy wychodziliśmy wieczorem była to kolacja w drogiej restauracji, bądź wyjście na spektakl do teatru, czyli miejsca, w których musiałam wyglądać naprawdę dobrze. Natomiast wcześniejsze randki, były to spacery, kino, czy też pływanie łódką po jeziorze. Rozpuściłam włosy i rozczesałam je szczotką. Miałam je już tak zostawić, ale po chwili zmieniłam zdanie i uczesałam sobie wysokiego kucyka. Przemyłam twarz wodą po czym pomalowałam rzęsy jak i usta. Wyjęłam z uszu kolczyki, które miałam tam dotychczas i zamieniłam je na najnowszą parę jaką miałam. Dostałam je od mojej córki z okazji Dnia Matki. Wyszłam z toalety i ruszyłam ku naszej sypialni. Stanęłam przy swojej szafce z biżuterią i zaczęłam szukać naszyjnika, który był prezentem od mojego męża na piętnastą rocznicę ślubu. Długo nie mogłam go znaleźć. Zaczynałam się już powoli denerwować i dałam sobie spokój. Podeszłam do szafy i zaczęłam szukać przewiewnej bluzki, która byłaby odpowiednia na tę okazję. Szybko się zdecydowałam i przebrałam się. Zeszłam na dół w nadziei, że Pablo już tam na mnie czeka. Nie pomyliłam się. Jak zawsze był gotowy przede mną. Zauważyłam również, że najprawdopodobniej ubrałam się stosownie do miejsca, w które mieliśmy iść, bowiem mój towarzysz nie miał na sobie wykwintnego garnituru, a zwykłą koszulę i dżinsy.
- Zdawało mi się, czy tego szukałaś? - zapytał zapinając mi na szyi naszyjnik.
- Skąd wiedziałeś? - spytałam z niewielkim zdziwieniem.
- Hah... - zaśmiał się tak, jakbym zadała pytanie, na które doskonale znałam odpowiedź. - Idziemy?
- Oczywiście. - powiedziałam łapiąc go za rękę. - Może zdradzisz mi teraz, dokąd idziemy?
- Nie. Jeszcze nie. - odpowiedział tajemniczo.
Po pewnym czasie droga przestała mi się wydawać znajoma. Szliśmy lasem, który co prawda nie był gęsto zarośnięty, aczkolwiek samej ciężko byłoby mi się w nim odnaleźć. Przestraszyłam się nieco, kiedy mój mąż chciał założyć mi na oczy chustę. Nie chciałam się zbytnio na to zgodzić.
- Proszę, nie psuj sobie niespodzianki. - ładnie poprosił.
Zgodziłam się. Zawiązał mi materiał na głowię i nie widziałam zupełnie nic. Złapał mnie mocno za rękę tak, żebym się przypadkiem nie przewróciła. Myślałam, że zrobię tylko parę kroków i już będziemy na miejscu, jednak się pomyliłam. Minął dobry kwadrans nim stanęliśmy. Mimo to, chodzenie z Pablem w ciemno wydawało mi się całkiem przyjemne.
- Możesz już otworzyć oczy. - powiedział ściągając mi z powiek materiałową chusteczkę.
Ujrzałam niewielką polanę zarośniętą dookoła wysokimi krzakami z wysokim drzewem na środku. Zerknęłam w górę, aby upewnić się, że byłam właśnie w miejscu, w którym myślałam, że jestem. Nie pomyliłam się.
- Jak? - to było jedyne słowo, które udało mi się wymówić.
- Nie pytaj, tylko wejdź na górę. - odpowiedział uśmiechając się.
- Przecież to jest już stare, nawet bardzo. Zarwie się pode mną.
- Nie zarwie.
- A jeśli się zarwie?
- Angie, zaufaj. - poprosił.
- Przecież ufam. - weszłam na pierwszy szczebel drabiny i dopiero wtedy zrozumiałam. - Wyremontowałeś to, prawda? - nie uzyskałam odpowiedzi, ale doskonale wiedziałam, że miałam rację.
Weszłam na górę, a zaraz za mną znalazł się tam mój mąż. Znajdowaliśmy się nad niewielką polaną, na której środku rosło drzewo. Nie było to zwykłe drzewo, gdyż na nim został zbudowany mój domek, gdy miałam siedem lat. To w nim spędziłam większą część mojej podstawówki. Nigdy nie wracałam ze szkoły prosto do domu, lecz tutaj. Wchodziłam na górę, siadałam przy stoliku, nalewałam sobie soku owocowego do szklanki i brałam się za odrabianie pracy domowej, a gdy ją skończyłam w ruch szły moje lalki i misie, które tam przynosiłam i zawsze zapominałam ich zabrać. Moi rodzice dziwili się, że nikt mi ich nigdy nie ukradł. To miejsce było niczym zamek z jakiegoś filmu Disneya. Rozejrzałam się . Prawie nic nie zostało zmienione. Wszystko stało na swoim miejscu, po za faktem, że zostało tutaj posprzątane. Nawet zachowano stary wygląd. Obeszłam wszystko dookoła. Z każdym krokiem coraz bardziej cieszyłam się, że tutaj jestem. Czułam się tak, jakbym wróciła do tamtych czasów. Wyjrzałam przez okno, przy którym często siadałam i wyglądałam mojego księcia z bajki.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Mój książę właśnie był tutaj ze mną i podziwiał jak z zachwytem przypominam sobie dzieciństwo.
- Wiedziałam, że jesteś czarodziejem, ale nie spodziewałam się, że potrafisz zrobić coś tak niebywałego.
- Uwielbiam sprawiać ci takie niespodzianki i patrzeć jak się z nich cieszysz. - powiedział
całując mnie w czoło.
- Chodź, przedstawię ci moich przyjaciół. - odparłam zaciągając go do skrzynki z zabawkami.
Usiadłam na podłodze i wyciągnęłam z niej pierwszego pluszaka. Był to niebieski słoń z pomarańczową kokardą na głowie. Pamiętam, że dzieci w przedszkolu zawsze się śmiały z tej mojej zabawki, ale prawda jest taka, że to ją zawsze kochałam najmocniej. Była inna. Wyróżniała się z tłumu. Zupełnie jak ja. Może dlatego tak bardzo ją lubiłam?
Po paru godzinach leżeliśmy we dwoje na niewielkim materacu, który służył mi za łóżko, kiedy miałam ochotę się tam przespać w ciągu dnia. W okół nas leżała masa przytulanek, które musiałam koniecznie obejrzeć. Opierając głowę o jego ramię, wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, co tego dnia się wydarzyło. Byłam naprawdę szczęśliwa. Nie wiedziałam, że powrót do przeszłości może być taki zabawny.
- Musimy tutaj kiedyś zabrać Martinę. - stwierdził mój mąż. - Na pewno będzie mile zaskoczona.
- Dziękuję za tak cudowny prezent. - powiedziałam. - To jest coś niesamowitego.
- Cieszę się, że ci się podoba. - ucieszył się. - Wiesz co, Angie? - zaczął mój mąż. - Momentami mam wrażenie, że nie byłem dobrym ojcem. Cały czas stawiałem Studio na pierwszym miejscu. Siedziałem w pracy do późna nie przejmując się tym, że w domu czeka na mnie moja mała córeczka, która nim się obejrzę dorośnie. Założę się, że w niektórych chwilach bardzo jej mnie brakowało.
- Nie możesz tak mówić. - odparłam stanowczo. - To, że nie raz zostawałeś po godzinach najczęściej nie było zależne od ciebie. Musiałeś pracować za nas dwoje, bo ja często wracałam do domu wcześniej. Byłeś, a raczej jesteś naprawdę cudownym tatą. Mój wychodził z domu o piątej rano, a wracał o dziesiątej w nocy przez co wszystko go omijało. A ciebie nie. Pomagałeś stawiać Martinie pierwsze kroki, na własne uszy usłyszałeś jej pierwsze słowo. Spójrz jeszcze na twojego ojca. W ogóle go nie obchodziłeś. On się tobą zupełnie nie przejmował. A ty w przeciwieństwie do niego przebywałeś ze swoją córką, gdy była mała. Powinieneś się z tego cieszyć i być dumny.
- Pewnie, jak zawsze masz rację. - uśmiechnął się. - Powinienem ci się do czegoś przyznać. Od paru miesięcy mam wrażenie, że nasze dziecko niebawem nas opuści. Wiem, że tak się niedługo stanie, ale okropnie się tego boję. Bardzo ją kocham i nie chcę się stać dla niej kimś niepotrzebnym.
- Nie staniesz się. - starałam się go pocieszyć. - Co prawda nie będziesz musiał zawozić jej już do koleżanek, przygotowywać jej codziennie śniadań, czy pomagać w odrabianiu pracy domowej, ale zawsze będziesz dla niej tak samo ważny jak teraz.
Pablo zaśmiał się cicho.
- Co cię niby tak śmieszy? - zapytałam nieco obrażona
- Właśnie sobie przypomniałem jeden z najlepszych dni mojego życia. - spojrzał na mnie. - Ten dzień, gdy siedemnaście lat temu dowiedziałem się, że będę tatą... I co z tego, że zakomunikował mi to rozwścieczony German, który miał ochotę rozszarpać mnie na strzępy? I, że chwilę potem miałem całą zakrwawioną twarz, zostałem wepchnięty do fontanny, a następnie wylądowałem w szpitalu? To było jedyne, co tak naprawdę utrzymywało mnie wtedy jeszcze w nadziei, że kiedyś będę szczęśliwy. Nie musiałem długo czekać. - powiedział. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile zmieniłaś w moim życiu. - Cieszę się, potoczyło się ono w taki, a nie inny sposób.
Nim zdążyłam się uśmiechnąć jego wargi połączyły się z moimi w wspólnym pocałunku.
Poczułam się tak, jakbyśmy unieśli się w powietrze i tańczyli gdzieś pomiędzy gwiazdami, tam gdzie nie ma nikogo. Cała przestrzeń była tylko nasza. W tle grała muzyka, a on patrzył na mnie tak, jak zawsze. Jakby poza mną nic innego nie istniało.
- Kocham cię, najdroższa. - szepnął, gdy nasze usta oddaliły się od siebie.
- To niebywałe, że pomimo tylu krzywd, które sobie na wzajem wyrządziliśmy nadal potrafimy się chociażby do siebie uśmiechać.
- To co wielkie i piękne rodzi się przez cierpienie*. - odparł i przysunął mnie do siebie bliżej.
* - autor: ks. Jerzy Popiełuszko.
Podobało się? Pangie, Pangie i Pangie <3. Z Pablita taki romantyk *.*
Muszę teraz nadrobić trochę ich miłosnych scenek, bo przez tę kłótnie nic się nie pojawiało :D.
Widzimy się już w poniedziałek! ;*
bloggerka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)