środa, 28 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 64 - Macie szczęście, że na siebie trafiliście

Nie wiem, co mi przyszło do głowy,
żeby napisać taki rozdział xD.
Udanej lektury życzę ;).
Obudziłam się w dziwnym miejscu. Nie musiałam otwierać oczu, aby przekonać się, że nie przebudziłam się tam, gdzie zasnęłam, czyli w ramionach mojego ukochanego. Nie podnosiłam powiek dopóki nie uświadomiłam sobie, że leżę na czymś twardym, co na pewno nie było moim łóżkiem. Przypomniałam sobie, iż mój mąż, gdy zasypiałam zadzwonił do lekarza. Domyślałam się, gdzie mogę być. Miałam tylko nadzieję, że się mylę. Powoli zaczynałam otwierać oczy. Minęła chwila nim otworzyłam je zupełnie. Okropnie przeszkadzało mi w tym światło i jasność ścian. Właściwie pierwsze co zobaczyłam, to jedna z nich. Rozejrzałam się dookoła. Wielkie okno, za którym było widać świat. Na zewnątrz była brzydka pogoda. Padało i mocno wiało. Po przeciwnej stronie znajdowały się drewniane drzwi, a obok nich pomarańczowa sofa. Niestety, byłam już pewna. Leżałam w szpitalu. I najprawdopodobniej pojawiłam się tutaj dzięki Pablo. Gdy dzień wcześniej wiłam się z bólu przeleciało mi przez myśl, że mogę się tutaj znaleźć, ale miałam nadzieję, że to się jednak nie stanie. Podniosłam głowę nieco do góry. Spojrzałam na swoje ręce i przeraziłam się. Masa rurek, które z nich wychodziły przyprowadziły mnie o lekkie zawroty głowy. Nagle usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i ponownie się przestraszyłam. Do pomieszczenia wszedł wysoki lekarz, którego doskonale znałam.
- Dzień dobry, Angie. - przywitał się. - Jak się spało? - zapytał jakby nigdy nic przeglądając papiery, które leżały na stoliku obok mnie.
- Dobrze, dziękuję... - odpowiedziałam zawstydzona.
Mimo, że  nie był mi on obcy nadal odczuwałam strach. Zupełnie nie wiem, dlaczego. Miałam wrażenie, iż ktoś był na mnie zły...
- Jak tam Martina? Z tego, co mi wiadomo ma już szesnaście lat. To całkiem sporo. Ostatni raz się z nią widziałem jakieś cztery lata temu. - podsumował siadając na krześle obok mnie.
Doktor Leonardo Schmidt był naszym rodzinnym lekarzem. Przyjeżdżał do domu zawsze, gdy ktoś czuł się gorzej. Najczęściej pojawiał się u nas w okresie, gdy moja córka była małą dziewczynką i z łatwością się przeziębiała. Zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Jednak nie byłam tam po to, aby o tym rozmawiać. Dziwnym prawem znalazłam się w szpitalu nie wiedząc co się stało i czy wszystko jest dobrze. Zastanawiało mnie jeszcze jedno - gdzie podział się mój mąż?
- Dlaczego tutaj jestem? - zapytałam z całkiem poważną miną. - Jak się tu dostałam?
- Ahh... - westchnął mężczyzna w białym kitlu. - Pablo prosił, żebym ci tego nie mówił, ale to ty tu jesteś pacjentem i ty powinnaś decydować kto może być informowany o twoim stanie zdrowia. - zaczął. - Twój mąż wczoraj do mnie zadzwonił, że jest z tobą bardzo źle i prosił, abym przyjechał najszybciej, jak to tylko możliwe. - czyli leżałam tutaj już drugi dzień? - Kiedy do was dotarłem spałaś przytulając się do niego, więc nie miałem jak cię za bardzo zbadać, gdyż Pablo stwierdził, że naprawdę lepiej cię nie budzić. Wziął cię na ręce i zaniósł do mojego samochodu. Wtedy przywiozłem cię tutaj.
- A Pablo? Gdzie on teraz jest? - w tamtej chwili bardziej interesowało mnie to, niż to co mi dolegało.
- Na korytarzu. Siedzi i czeka aż się obudzisz.
- Mógłbyś po niego pójść? - poprosiłam.
- Niestety, nie mogę. - odpowiedział. - On nie może tutaj teraz wejść. Byłoby to zagrożeniem dla jego zdrowia.
- Słucham? - nie za bardzo chciałam w to wierzyć.
- Angie... - zaczął Schmidt. - Złapałaś bardzo rzadkiego wirusa, który objawia się w bólach i zawrotach głowy czy oziębionego organizmu. Gdy przejdzie w bardziej zaawansowaną fazę nie daje spokoju w postaci długotrwałych fali dźwiękowych, które nie są przyjemne dla ucha. Twój mąż mówił, że miałaś już taki 'atak'. To prawda?
- Tak. - odpowiedziałam. - Co mnie teraz czeka? - spytałam.
- Na razie próbujemy wyleczyć cię lekami. Jeżeli nam się to nie uda, to wtedy będzie trzeba pewien zabieg, który oczyści twój organizm.
- A nie można by zrobić tego od razu zamiast się paprać z lekarstwami? - spytałam.
- Niby można, ale nie wiem, czy byś tego chciała. - odpowiedział. - Po jego przeprowadzeniu odczuwałabyś jeszcze większe zmęczenie i ból niż teraz. Zanim twój organizm odbudowałby się na nowo minęłoby trochę czasu.
- Ale jeśli leki nie zadziałają, to oszczędzilibyście czas. - rzuciłam.
- Angie. - złapał mnie za rękę. - Uwierz, że robimy wszystko co w naszej mocy, aby udało nam się to zwalczyć antybiotykami, naprawdę.
- Mówisz tak, jak w tych wszystkich serialach, a później co? A później i tak będziecie mnie ciąć, bo to nic nie pomoże. - stwierdziłam. - Przepraszam. Jestem zdenerwowana tym wszystkim i dlatego to powiedziałam... - dodałam.
- Rozumiem. Nie bój się, na pewno będzie dobrze. - pocieszał mnie.
- Leo, naprawdę nie mogę się zobaczyć z Pablem? Nawet na moment? - zapytałam po chwili. - Bardzo się mną przejął. Na pewno byłby spokojniejszy, gdybym z nim porozmawiała, chociaż przez minutę.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale szanse są bardzo nikłe, więc lepiej się co do tego nie łudź. - stwierdził. - Pójdę po sprzęt i zrobię ci kilka badań. - powiedział. - Zaraz wrócę.
- Cześć. - pożegnałam się.
Chwilę po tym, jak wyszedł usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Dostałam SMSa. Sięgnęłam go z szafki. Nadawcą był Pablo. Treść była następująca:
Cały czas będę siedział za drzwiami i czekał na moment,
aż w końcu będę mógł się z Tobą zobaczyć.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Chciałam do niego zadzwonić, porozmawiać z nim, podziękować, usłyszeć jego głos, ale coś mnie w tym blokowało. Wiedziałam, że mogę nie poradzić sobie z emocjami podczas tej rozmowy, a wtedy on również miałby z tym problem i wszedłby do mnie z zamiarem pocieszenia nie myśląc o konsekwencjach. Wtedy do mnie dotarło, że może los próbuje nas wystawić na próbę. Próbę przed jego wyjazdem do Włoch. Odpisałam mu, że również go kocham, żeby się o mnie nie martwił, bo jest dobrze i żeby poszedł do domu się wyspać. Odpowiedział, że się stąd nie ruszy, więc ja napisałam mu, że jeśli doktor Leo go tam zobaczy, to na mój rozkaz go stamtąd wygoni. Chwilę później dostałam wiadomość, że idzie, ale wróci najszybciej jak to tylko możliwe. Na chwilę zapomniałam o tym wszystkim co się działo i uśmiechnęłam się do siebie. Czułam się przez niego naprawdę kochana... Nagle do sali wrócił mój znajomy lekarz.
- Mogę zadać ci jedno ważne pytanie? - zaczęłam, gdy on rozpoczął badanie.
- Skoro jest ważne to proszę bardzo. - odpowiedział z uśmiechem.
- Jak się zachowywał Pablo przez najbliższą dobę? - spytałam. - Trzymał się jakoś?
- Rozumiem, że mam odpowiedzieć szczerze? - rzucił. - Gdy przyjechałem było jeszcze w miarę. Z jednej strony się cieszył, że zasnęłaś i, że przez sen nie odczuwasz bólu, ale z drugiej martwił się, iż to, że pozwolił ci zasnąć może być w skutkach tragiczne.
- Tragiczne? - zdziwiłam się.
- Tak, pewnie myślał, że może zapadniesz w śpiączkę, lub coś podobnego. - powiedział. - W drodze do szpitala w ogóle nie kontaktował. Wypytywałem go o ciebie, ale nie odpowiadał. Siedział na tylnym siedzeniu w samochodzie i trzymał twoją głowę na kolanach cały czas się w nią wpatrując. Najgorzej było, gdy zabraliśmy cię na badania, a ty wróciłaś z nich poprzypinana do różnych sprzętów i on to zauważył. Bałem się, że sobie z tym nie poradzi. Od kiedy leżałaś w sali cały czas siedział przed nią zamyślony z twarzą między dłońmi. Gdy podchodziłem o coś i pytałem odpowiadał, ale unikał kontaktu wzrokowego. W ogóle nie podnosił głowy.
- Płakał... - mruknęłam sama do siebie.
- Najprawdopodobniej. - Leo jednak to usłyszał. - Macie szczęście, że na siebie trafiliście, naprawdę. We współczesnym świecie ciężko znaleźć parę, która troszczyłaby się o siebie tak, jak wy. Zazdroszczę wam tego.
- Leo, ale przecież sam widziałeś, że Pablo mnie obejmuje. Skoro nie może wejść do tego pokoju, bo może się zarazić, to... - przestraszyłam się.
- Miał już robione badania. - przerwał mi. - Na wszystkich wyniki są negatywne, czyli wszystko u niego jest w porządku.
- Całe szczęście. Nie chciałabym, aby przechodził przez to, co ja. - odetchnęłam z ulgą. - Masz może przy sobie niepotrzebną kartkę?
- Poczekaj... - zaczął grzebać w papierach. - Tak, proszę. - podał mi. - To też ci się przyda. - stwierdził dając mi jeszcze długopis.
- Dzięki. - odpowiedziałam i zaczęłam pisać.
To co napisałam na kartce było krótkie. Było rzeczą oczywistą, ale mimo to wiedziałam, że gdy odpowiednia osoba to przeczyta, namaluje się na jej twarzy uśmiech. Dokładnie o to mi chodziło. Wiedziałam, że zadręczała się tym wszystkim co się działo, a ja tego nie chciałam. Gdy skończyłam, podałam kawałek papieru lekarzowi i poprosiłam, aby przekazał to mojemu mężowi. Obiecał, że gdy tylko go zobaczy od razu mu to wręczy. Co było tam napisane?
Pamiętaj się wyspać, żeby nie zaspać jutro do pracy.
Angie.
PS: Kocham Cię.

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie jestem żadnym doświadczonym biologiem czy lekarzem (a nawet wręcz przeciwnie - przedmioty przyrodnicze to mój wróg), a choroba, która jest opisana w tym rozdziale została wymyślona tylko i wyłącznie na jego potrzeby (chyba, że taka istnieje, ale nic mi na ten temat nie wiadomo :D).
I zaczyna się argentyńska telenowela! Mimo to myślę, że nie wyszło tak źle :P.
Mogę Wam dodatkowo zdradzić, że w przyszłym rozdziale pojawi się kilka wątków, które będą jeszcze większą głupotą od tego ^_^

Do zobaczenia! :*
bloggerka

sobota, 24 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 63 - Jestem cały czas przy tobie...

Dzień dobry! :D
Zapraszam na rozdział.
W nocy parę razy musiałam wstawać do łazienki. I gdy tylko zasypiałam, od razu budziły mnie mdłości, które nie dawały mi dobrze zasnąć. Chciałam to robić po cichu, lecz niestety się nie dało. Za każdym razem Pablo pukał do drzwi od toalety pytając się, czy wszystko dobrze.
- Kochanie, a czy to możliwe, żebyś... zaszła w ciążę? - zapytał za którymś razem.
- Nie wydaje mi się. - odpowiedziałam kładąc się do łóżka. - Raczej zjadłam coś nieświeżego. Tak, na pewno było to coś zepsutego. - zapewniałam go.
- Jednak na wszelki wypadek kupię ci jutro test, dobrze? - nalegał.
- Jak wolisz...
Od tamtej rozmowy wstawałam do łazienki jeszcze siedem razy w ciągu trzech godzin. Później, kiedy mój organizm był już doszczętnie wyczerpany, udało mi się zasnąć, nie budząc się już w ogóle.

Nad ranem obudziłam się jeszcze z większym bólem głowy, niż po południu, kiedy się kładłam. Próbowałam się w jakikolwiek sposób podnieść, ale okazało się, że jest to o wiele trudniejsze niż myślałam. W końcu udało mi się usiąść. Rozejrzałam się dookoła. Byłam sama w sypialni, która wydawała mi się tak wielka, jak nigdy. Zobaczyłam, że na stoliku nocnym po mojej stronie leży kartka. Wzięłam ją do ręki, lecz zanim udało mi się skupić na tyle, aby ją przeczytać minęła dłuższa chwila.
Najdroższa!
Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe tego,
że nie zabrałem Cię ze sobą do pracy, ani że nie zostałem razem z Tobą w domu.
Sama doskonale wiesz, jak jest.
Postaram się wrócić jak najszybciej.
Gdy tylko się obudzisz, zadzwoń do mnie. Nie patrz na zegarek.
Odbiorę nawet na lekcji, gdyż okropnie się o Ciebie martwię.
Pablo.
W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że aby wykonać telefon, najpierw muszę go odnaleźć, z czym również był niemały problem. Kiedy stanęłam na dwóch nogach uświadomiłam sobie, jak bardzo wszystko mnie boli. Zrobiłam dwa kroki, lecz nie wiele brakowało, a bym się przewróciła. Na całe szczęście w ostatniej chwili zdążyłam złapać równowagę. Chciałam zrezygnować. Wrócić do łóżka, położyć się i dalej spać. Jednak wiedziałam, że mój mąż nie będzie spokojny dopóki do niego nie zadzwonię. Zerkałby tylko w telefon i denerwowałby się. Wyciągnęłam rękę w stronę ściany. Gdy poczułam pod nią zimną, lecz stabilną konstrukcję zaczęłam powoli iść w stronę szuflady, na której leżała moja torebka, w której wnętrzu najprawdopodobniej był mój telefon. Udało mi się. Oparłam się na szafce i cały swój ciężar ciała próbowałam przenieść właśnie na nią. Zaczęłam grzebać w środku mojej torby. Komórkę znalazłam bez trudu. Była na wierzchu. Zacisnęłam ją w dłoni i starałam się szybkim krokiem dojść do łóżka tak, aby całą trasę mieć już za sobą. Nie pamiętam, czy mi się to udało bez potykania się, ale chyba dałam radę. Położyłam się wygodnie i wtedy zrobiło mi się trochę lepiej. Odblokowałam ekran. 14 nowych wiadomości. Spojrzałam na zegarek w prawym górnym rogu. 13:48. Nie dziwiłam się, iż było ich aż tyle. Zerknęłam na trzy ostatnie. "Obudziłaś się? Jak się czujesz?", "Kochanie, wszystko w porządku? Zadzwoń.""Angie, jeśli to czytasz zadzwoń do mnie, proszę. Teraz.". Weszłam w ostatnio wykonywane połączenia. Oczywiście, tak jak zawsze, pierwszy na liście był Pablo. Nacisnęłam słuchawkę. Nie usłyszałam ani jednego sygnału. Od razu odebrał.
- Już się bałem, że nie zadzwonisz. - powiedział. - Jak się czujesz? Ból głowy przeszedł?
- Tak. Pablo nie musisz się aż tak o mnie martwić. - skłamałam.
- Prawda, nie muszę, ale wolę mieć pewność, że wszystko jest okej. - odpowiedział. - Jadłaś coś?
- Nie, zaraz miałam sobie coś przygotować.
- Przygotowałem ci rano kanapki. Są w lodówce. Mam nadzieję, że będą ci smakować.
- Na pewno będą wyborne. - odparłam.
- Ale serio dobrze się już czujesz? Nic cię nie boli?
- Nie. - starałam się odpowiadać najnaturalniej jak potrafiłam. - Możesz pracować spokojnie. - stwierdziłam. - Dziękuję za to, że dałeś mi wolne i że przyjechałeś wczoraj wcześniej do domu specjalnie dla mnie.
- Kocham cię. - czułam, że na jego twarzy wymalował się uśmiech.
- Ja ciebie też. - powiedziałam i rozłączyłam się.
Dlaczego kłamałam? Nie mam pojęcia. Chyba nie chciałam, żeby zarywał przeze mnie prace, albo wydawało mi się, że i tak przysporzyłam mu w ostatnim czasie za dużo kłopotów. W każdym razie wiem jedno - ta rozmowa wymagała ode mnie wiele wysiłku. Każde słowo z niebywałą trudnością przechodziło mi przez usta. Na dodatek musiałam jeszcze udawać wesołą i pełną sił... Pomyślałam o tym, co przed Pablo powiedział mi chwilę wcześniej. "Zjadłaś coś?". W ogóle nie miałam apetytu, a poza tym wiedziałam, że moja wyprawa do kuchni, która znajdowała się na parterze i aby do niej dotrzeć musiałam pokonać około trzydziestu stopni, może być w skutkach tragiczna. "A co jeśli zapyta mnie, dlaczego nie zjadłam tego, co mi przyrządził?" - myślałam. Nie wymyśliłam nic. Próbowałam, ale nie mogłam się zupełnie skupić. Nagle usłyszałam piszczenie. Na początku było ono słabe, lecz z każdą minutą nasilało się coraz bardziej. Przewróciłam się na drugi bok i dłońmi zakrywałam uszy myśląc, że spowoduje to ustanie nieprzyjemnego dźwięku. Jednak nie. Z chwili na chwilę coraz ciężej było mi go znieść. Zaciskałam oczy myśląc, że to w czymś pomoże. Zaczęłam krzyczeć. Pomyślałam, że może w ten sposób jakoś go zagłuszę. Jednak bezskutecznie. Poczułam nagle jak ktoś dotyka mojej ręki. Mówił coś do mnie, ale nie umiałam tego zrozumieć. Obróciłam się w jego stronę. Był to mój mąż. Siedział na środku łóżka najprawdopodobniej próbując dowiedzieć się, co się dzieje. Chwyciłam się jego koszuli i usiadłam, aby zatopić się w jego ramionach. Objął mnie swoimi rękoma dając tym samym poczucie bezgranicznego bezpieczeństwa. Nagle, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki cały hałas ucichł. Wtedy usłyszałam, jak głośno szlochałam. Starałam się powoli uspokajać i dopóki Pablo trzymał mnie przy sobie było to proste.
- Cii... - mruczał pod nosem mój mąż jednocześnie delikatnie bujając nas na boki.
- Dziękuję. - odparłam, gdy czułam, że jest już lepiej.
- Wiem, że pewnie tego nie chcesz, ale muszę zapytać. - zaczął. - Co się tu działo Angie? Co się tutaj wydarzyło? Dlaczego tak okropnie krzyczałaś?
Nie wiem, dlaczego nie odpowiedziałam mu wprost. Przecież to, co się stało nie było moją winą i nie było to nic wstydliwego.
- Najdroższa... Czy ktoś wyrządził ci jakąkolwiek krzywdę podczas mojej nieobecności? - spytał.
Nadal nie udzielałam odpowiedzi. Wolałam pozostać bez ruchu przy jego ciepłym ciele, którego bliskość, nie wiadomo czemu, ale w jakiś sposób mi pomogła.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać cię w takim stanie samej! Dlaczego ja to zrobiłem?! No dlaczego? - mówił.
Dopiero, gdy zaczął siebie za wszystko obwiniać stwierdziłam, że nie pozwolę dalej mu się o to zadręczać. Tak na prawdę, w ogóle tego nie chciałam, ale potrzebowałam chwili, aby w głowie wszystko sobie jakoś pookładać.
- Nie... Nic mi nie jest... - wydukałam.
- To co się dzieje? Bolało cię coś? - zapytał troskliwie nie wypuszczając z uścisku.
- Tak... - mruknęłam.
- Zadzwonię po lekarza. Nie mogę patrzeć kiedy cierpisz i nie dajesz sobie pomóc.
- Nie zostawiaj mnie... Ten hałas wróci... Nie... nie chcę... - powtarzałam.
- Nie zostawię. Jestem tutaj, widzisz? Jestem cały czas przy tobie. Już nie musisz się o nic bać. Spokojnie najdroższa... - powiedział wyciągając telefon z kieszeni, ale jednocześnie przytulając mnie.
Połączył się z naszym rodzinnym lekarzem, ale na ich rozmowie się już nie skupiałam. Czułam jak odpływam. Cokolwiek to miało znaczyć. W tamtym momencie o tym nie myślałam.
- Kochanie, nie śpij, słyszysz? - delikatnie mną szturchnął. - Pobudka.
- Tak, tak... - przytaknęłam dla spokoju.
- Dlaczego mnie okłamałaś? Pytałem się kilka razy, czy wszystko jest dobrze.
- Nie chciałam ci robić problemu...
- Robić problemu? Angie, jesteś moją żoną. Powinnaś mi mówić o takich rzeczach.
- Skąd wiedziałeś, że... że...?
- Intuicja. - rzucił. - A tak po za tym, to nie brzmiałaś najlepiej przez telefon, a że akurat była dłuższa przerwa wsiadłem w samochód i przyjechałem. Nawet nie masz pojęcia jak przestraszyłem się słysząc twój krzyk. Okropnie się o ciebie bałem.
- Przepraszam... - wypowiedziałam resztką sił.
- Nie przepraszaj. Nie teraz. - rozkazał zdenerwowany.
Przyłożyłam swoją dłoń do jego policzka i poczułam, że jest on wilgotny. Domyślałam się dlaczego, jednak nie za bardzo w to wierzyłam.
- Płakałeś...? - wymruczałam.
- Kobieta, która jest moim całym światem właśnie leży i zwija się z bólu. Nie mam bladego pojęcia jak mogę jej pomóc, aby chociaż odrobinę to złagodzić. - odparł. - Kiedy cierpisz, ja również. Kocham cię całym moim sercem, Angie. - spojrzał w moją stronę.
Tego dnia zrobił to po raz pierwszy. Nie dziwię mu się. Nie chciał na mnie patrzeć. Nie chciał widzieć, jak cierpię, gdyż sam ciężko to znosił.
- Będzie dobrze... - powiedział. - Wierzę, że będzie. Musi być. - powiedział, gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.

Co się dzieje z Angie? Czy, aby na pewno wszystko będzie dobrze?
Co było przyczyną odczuwanego przez nią bólu?
Odpowiedzi na te pytania już w następnych rozdziałach! ;)
Jeśli mam być szczera, to uważam, że to jeden z lepszych rozdziałów, naprawdę.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale pisało mi się go z niebywałą lekkością O.o

Miłego weekendu! :*
bloggerka

wtorek, 20 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 62 - Nie chcę cię znowu zostawiać...

Buuu!
Jednak widzimy się w tygodniu ;).
I to na dodatek we wtorek...
Prawda, że szybko? ^_^
- Może wejdziemy do środka? - zaproponował po dłuższej chwili Pablo.
- Nie możesz mi tego powiedzieć tutaj?
- Wejdźmy. - zareagował tak, jakby nie usłyszał mojego pytania i nacisnął klamkę od drzwi.
Nie widziałam sensu wchodzenia do pokoju dyrektora dopóki nie zaczął na to tak naciskać. Byłam nieco przestraszona, ale sama do końca nie wiedziałam, czego się bałam. Skoro Brown przyjechał do nas z Hiszpanii z pewną propozycją, to raczej nie mogła być ona aż taka zła... Mój mąż również nie wyglądał na przybitego rozmawiając z nim, a gdyby mu się coś nie podobało od razu by z tego zrezygnował.
- Słucham. - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.
- Proszę, usiądź. - poprosił zajmując swoje miejsce.
- Pablo... - westchnęłam. - Powiesz mi w końcu o co chodzi? Czego chciał tamten koleś?
- Pojawiła się propozycja reaktywowania Studio w Hiszpanii, dokładniej w Sewilli...
- To wspaniała wiadomość! - krzyknęłam z radości. - Gratuluję panie dyrektorze! - odparłam podchodząc do niego i dając mu buziaka w policzek. - Naprawdę niezmiernie się cieszę. Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego byłeś taki smutny. Przecież to, co właśnie usłyszałam nie jest w ogóle przykre.
- Tak, ale jest jedno małe "ale"...
- Nie mamy na to środków finansowych? Rzeczywiście, z tym w naszej szkole nie najlepiej, ale coś się wymyśli. Zrobimy parę koncertów, jakieś zbiórki pieniędzy. Na pewno coś da się zrobić.
- Nie, nie o to chodzi. - przerwał mi. - Praktycznie wszytko jest gotowe. Budynek ma warunki, jest wyposażony we wszystkie potrzebne rzeczy łącznie ze sprzętem muzycznym, kadra nauczycielska również jest już znaleziona, z tego co mi wiadomo są to ludzie z wyższym wykształceniem...
- Więc w czym jest problem? - spytałam.
- Brakuje dyrektora. - odpowiedział mój mąż krótko.
- Ale z tym sobie też moglibyśmy dać radę. Przecież można przeprowadzić jakiś kasting... Kogoś na pewno znajdziemy.
- Nie do końca o to chodziło Brown'owi... - stwierdził Pablo.
- To powiesz mi w końcu w prost, o co? - zapytałam nieco już podenerwowana.
- Jedynym warunkiem, który my jako Studio z Argentyny musimy spełnić, jest przeprowadzka tutejszego dyrektora do Sewilli. - usłyszałam.
- Czyli, że...?
- Jeśli chcemy otworzyć Studio w Hiszpanii musiałbym się tam przenieść na jakiś czas, aby pomóc mu się rozwijać.
I już wszystko stało się jasne. Już wiedziałam, dlaczego mój mąż od początku nie był z tego uradowany.
- Na jakiś czas? Trzy, cztery miesiące?
- Nie, Angie. Dwa lata.
Dwa lata? Dwadzieścia cztery miesiące? Sto cztery tygodnie? Siedemset trzydzieści dni? Czy to przypadkiem nie przesada?
- Czy to trochę nie za długo? Żadna szkoła nie rozwija się aż tyle... - próbowałam coś wymyślić.
- Akurat tutaj niestety muszę przyznać rację Gregory'emu. Minie około dwóch lat nim będą sobie mogli sami radzić i znaleźć kogoś mniej doświadczonego w roli dyrektora. Rozumiesz?
- Tak. - odparłam. - Ty pojedziesz, wysławisz tamtą szkołę po czym wrócisz. Po dwóch latach.
- Ale nie jest powiedziane, że tylko ja mogę tam jechać. Przecież ty i Martina mogłybyście jechać ze mną. Załatwiłbym ci tam pracę jako nauczycielka muzyki, dla naszej córki na pewno znalazłoby się miejsce, jako uczennicy.
- Nie, Pablo. Ta opcja zupełnie odpada. Jeszcze półtora roku, a Martina skończy naukę w Studio i będzie chciała wyjechać gdzieś na studia. Po za tym oby dwie mamy tutaj znajomych i sam doskonale wiesz, jaka jestem przywiązana do tego miasta.
- Ale przecież wrócilibyśmy do niego. Po za tym, byłabyś bliżej Violetty. Madryt przecież znajduje się w tym samym państwie, co Sewilla.
- Kiedyś być może przemówiłbyś do mnie tym argumentem, ale teraz nie. Ważniejsza jest dla mnie Martina.
- A jeśli ona się zgodzi? Wtedy wyjedziemy w trójkę?
- Tak, ale radzę ci, żebyś się co do tego nie łudził. Wątpię, żeby spodobał jej się ten pomysł. - odpowiedziałam.
Pomiędzy nami zapadła cisza, której od zawsze nie lubiłam. Sama nie wiedziałam, co tak naprawdę o tym myślę. Z jednej strony okropnie się cieszyłam. Mogło powstać drugie Studio w Hiszpanii. Hiszpania. Zupełnie inny kontynent niż nasz. Skoro pogłoski o naszej szkole doszły aż tam, to na pewno odniosłoby ono sukces. Nawet nie zawahałabym się mówiąc, że w dużej mierze jest to sprawką mojego męża. Ale z drugiej strony... Czy jeszcze większy rozgłos na temat Studia był warty naszej rozłąki?
- I co teraz zrobimy? - spytałam, a on podszedł do mnie.
- Odmówię. - odparł.
- Jak to? - nie dowierzałam. - Przecież to wielka szansa. Nie tylko dla ciebie, ale również dla naszej szkoły.
- Tak, ale już kiedyś ci coś obiecałem, a potem złamałem moją obietnicę. Nie chcę tego powtarzać. - powiedział. - Nie chcę cię znowu zostawiać, rozumiesz? - spojrzał mi w oczy.
Nie wiedziałam, co mogę odpowiedzieć. Widziałam, jak on musi się czuć. Z jednej strony niesamowita okazja do rozwinięcia swojej kariery, jak i do odniesienia sukcesu, a z drugiej ukochana osoba, z którą miało się być do końca życia...
- Kocham cię, Angie. Nie wyobrażam sobie, żebym znów mógł cię zranić. - odparł dotykając swoją ciepłą dłonią mojego zimnego policzka.
- Ja też cię kocham Pablo. - zaczęłam. - Ale nie chcę, żebyś z mojego powodu miał zrezygnować z takiej szansy.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Odsunęliśmy się nieco od siebie.
- Przepraszam, że przeszkadzam... - w pokoju pojawiła się Martina. - Ale wszyscy zastanawiają się co się z tobą dzieje tato. Zniknąłeś, a jesteś nam trochę potrzebny.
- Tak, jasne. Już idę. Tylko skończę rozmawiać z mamą. - odparł mój mąż.
- Tylko proszę cię, nie każ nam na siebie długo czekać. Gregorio już na wszystkich krzyczy. - dodała wychodząc.
- Idź. - rozkazałam. - Wiesz dobrze, że Gregorio ma problemy z panowaniem nad swoimi nerwami.
- Nie chcę cię zostawiać w takim momencie.
- Wszystko jest między nami w najlepszym porządku. - powiedziałam starając się uśmiechnąć. - Naprawdę. Wrócimy do tego tematu następnym razem.
- Na pewno mogę iść? - zapytał łapiąc mnie za rękę.
- Tak. - odparłam.
Pablo przyciągnął mnie ku sobie i delikatnie pocałował. Niby wtedy tego potrzebowałam, ale poczułam się  jeszcze gorzej. Gdy nasze usta rozłączyły się mój mąż przytulił mnie do siebie mocno co sprawiło, że czułam jak w środku rozsypuję się na kilkaset małych kawałków.
- Kocham cię, najdroższa. - mruknął mi na ucho. - Zawsze i wszędzie. Nieważne, jak daleko od siebie będziemy. - spojrzał na mnie jeszcze raz po czym wyszedł.
Nie miałam ochoty pokazywać się wśród tak wielu ludzi. Najchętniej w tamtym momencie znalazłabym się w moim domu, lecz niestety musiałam tam zostać do końca. Zerknęłam na zegarek. Jeszcze sześc godzin. "Dam radę, dam radę, dam radę..." - powtarzałam sobie w myślach. - "To bez sensu. Dlaczego ja próbuję oszukać samą siebie?" - stwierdziłam po chwili. - "Wyjdź tam i udawaj, że dobrze się bawisz. Musisz jak najlepiej zaprezentować Studio.". Stanęłam przed drzwiami i otworzyłam je. Widok tych wielu ludzi przyprawił mnie o zawroty głowy. Stwierdziłam, że jednak wrócę do domu szybciej. Postanowiłam odnaleźć mojego męża i powiedzieć mu o tym. Tak też zrobiłam.
Pablo był w sali, w której jakiś czas temu odbył się mały koncert. Zerknęłam na niego nieśmiało. Zazdrościłam mu. Potrafił udawać, że się świetnie bawi i uśmiechać się do innych mimo, iż tak naprawdę nie czuł się szczęśliwy. Ja tak nie potrafiłam. Podeszłam do niego i spytałam się czy poświęciłby mi chwilę.
- Chciałam ci powiedzieć, że wracam do domu.
- Angie, przepraszam jeśli popsułem ci resztę dnia. Wiesz doskonale, że tego nie chciałem...
- Nie dlatego wracam. - przerwałam mu. - Źle się czuję.
- Na pewno? Odwiozę cię.
- Tak. Nie, dzięki. Przejdę się. Może zrobi mi się lepiej. - odpowiedziałam.
- Jak coś to dzwoń, dobrze? - poprosił.
- Dobrze. - odpowiedziałam, a następnie ruszyłam w stronę wyjścia.

Do domu dotarłam bez większego problemu. Po drodze odrobinę rozbolała mnie głowa, ale to pewnie przez te hałasy, których była masa w Studio. Gdy tylko otworzyłam drzwi weszłam na górę, przebrałam się w coś luźniejszego i położyłam się do łóżka. Chciałam się przespać. Miałam wrażenie, że wtedy chociaż odrobinę lepiej się poczuję, lecz nie udało mi się to. Leżałam i myślałam nad tym wszystkim, czego się dowiedziałam tamtego dnia. "- Jeśli chcemy otworzyć Studio w Hiszpanii musiałbym się tam przenieść na jakiś czas, aby pomóc mu się rozwijać. - Na jakiś czas? Trzy cztery miesiące? - Nie Angie. Dwa lata.". Nie chciałam, aby przeze mnie musiał z tego zrezygnować. Wiedziałam, jak mu na tym zależy, ale jednocześnie cieszyłam się, iż nie chciał mnie zostawić. Nie obawiałam się tego, że nasz związek nie przetrwa tej odległości, bo doskonale wiedziałam, że dalibyśmy radę. Bardziej bałam się tęsknoty, z którą nie potrafiłam sobie radzić. Zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam, żeby on teraz był przy mnie. Nagle usłyszałam kroki na schodach, a później odgłos otwieranych drzwi. Obróciłam się w ich stronę.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam.
- Nie mogłem tam dłużej być wiedząc, że jesteś sama w domu. - odpowiedział siadając obok mnie. - Co ci jest? - spytał troskliwie gładząc ręką moje włosy.
- Nic. Głowa mnie odrobinę boli. To wszystko. - powiedziałam. - To przez ten hałas w Studio. Naprawdę nic złego się ze mną nie dzieje. Możesz tam wracać.
- Nie ma mowy. - zaprzeczył. - Nie zostawię cię teraz. - pocałował mnie w czoło. - Zaraz wracam. - usłyszałam, że schodzi na dół.
Dotrzymał obietnicy. Wrócił po krótkiej chwili z cytrynową herbatą i tabletkami dla mnie. Wzięłam lekarstwa i wypiłam gorący napój po czym z powrotem schowałam się cała pod kołdrę. Pablo ściągnął z siebie koszulę i spodnie tym samym zostając w samych bokserkach. Położył się obok mnie, a ja od razu się w niego wtuliłam. Był taki ciepły...
- Cała się trzęsiesz z zimna... - powiedział okrywając mnie kołdrą jeszcze dokładniej.
Dopiero w tamtym momencie, gdy rzeczywiście się rozgrzałam udało mi się zasnąć. Nie wiedziałam, czy długo zasypiałam, ale byłam pewna, że zasnęłam w jego objęciach, w których było mi niesamowicie dobrze...

Dzień dobry wszystkim! Jak tam Wam życie mija? :D
A jak rozdział? Mam nadzieję, że się podobał ;).

Do zobaczenia już w weekend (a kto wie, może nawet wcześniej? ^_^)!
bloggerka

niedziela, 18 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 61 - Przyjdź i zaśpiewaj

Rozdział 61.
Miłego czytania! ;)
- Pablo, pośpiesz się, bo się spóźnimy! - krzyknęłam zakładając buty.
- Tato! - zawołała chwilę po mnie Martina.
- No już idę, idę... - odpowiedział zbiegając po schodach. - Jak wy siedzicie po trzydzieści minut w łazience, to ja nic do was nie mam.
Wybiegliśmy w pośpiechu z domu i wsiedliśmy do samochodu. Zazwyczaj do Studia chodziliśmy na pieszo, aczkolwiek tym razem okropnie zależało nam na czasie. Tego dnia w naszej szkole był dzień otwarty, a Pablo jako dyrektor, powinien przybyć tam jako jeden z pierwszych. Jednak tak się nie stało. Gdy dojechaliśmy, wysiedliśmy z auta i poszliśmy w stronę sali do występów. Na korytarzu była masa młodych ludzi, która zapewne była zainteresowana nauką w Studio. Było też wielu rodziców, jednak liczba młodzieży przeważała. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, poszłyśmy za kulisy sceny, na której za moment miał odbyć się mały koncert. Wszystkie dzieciaki już tam były. Beto próbował ich nieco uspokoić, a Gregorio tak, jak zawsze, sprawiał, że stresowały się jeszcze bardziej.
- Ąszi, Pablo widzę, że w końcu raczyliście się pojawić. - zaczął. - Myślałem, że będziecie świadomi tego, że wypadałoby zjawić się tutaj nieco wcześniej niż trzy minuty przed rozpoczęciem, ale widać, że nawet na to nie wpadliście!
- Gregorio, uspokój się. - poprosił mój mąż. - Prawda, przyjechaliśmy później niż powinniśmy, ale nie spóźniliśmy się na występ. Tracimy tylko czas kłócąc się przez co występ za chwilę się opóźni.
- Myślałem, że po tylu latach bycia dyrektorem w końcu się czegoś nauczyłeś, ale widać że nie.
- Skończcie już. - próbowałam im przerwać, lecz bez skutecznie. - Przestańcie! - wrzasnęłam i wtedy rzeczywiście przestali. - Idźcie już na tę scenę i zapowiedzcie dzieciaki, a ja tutaj jeszcze przez moment z nimi porozmawiam. - rozkazałam.
Gdy Pablo razem z nauczycielem tańca wyszli i zaczęli swoje powitanie ja starałam się jeszcze uspokoić uczniów i wytłumaczyć im, że mają traktować to jak zabawę.
- Będzie świetnie. Zobaczycie. - powtarzałam im.
- A co jeśli pomylimy kroki? Przecież Gregorio nas znienawidzi! - usłyszałam.
- To trudno. Nikt nie jest perfekcyjny i każdemu zdarzają się błędy. Nie przejmujcie się tym wtedy i tańczcie dalej.
- ... a teraz mamy przyjemność zaprosić państwa na występ uczniów ze Studia On The Top.  - powiedział na scenie dyrektor szkoły.
- No dalej, juntos somos mas!
- Juntos somos mas! - krzyknęli po czym wybiegli zza kulis, gdzie właśnie pojawił się mój mąż razem z Gregorio.
Cały występ składał się łącznie z czterech grupowych piosenek.Były nimi "On beat", "Crecimos juntos", "Tienes el talento" oraz hymn Studia, nad którym pracowaliśmy najwięcej, czyli "Ven y canta". Dlaczego akurat te? Otóż chcieliśmy przez nie pokazać jak najwięcej talentów, a że były to piosenki śpiewane przez kilku uczniów było to proste. Oprócz tego, nie tylko moim zdaniem, ale również innych nauczycieli, to właśnie one najbardziej odzwierciedlały naszą szkołę. W "Crecimos juntos" można posłuchać o przyjaźniach które się tu zawarło i, że mimo,  iż przygoda tutaj kiedyś się zakończy, to wspomnienia zostaną. "On beat" opowiada o nastolatkach, które czują rytm i nie przestaną tańczyć czy śpiewać. W "Tienes el talento" uczniowie śpiewając zwracają się bezpośrednio do słuchaczy mówiąc im, iż oni mają talent i, żeby zabłysnęli. A "Ven y canta"? Wszyscy doskonale wiemy, dlaczego ta piosenka została wybrana. "Przyjdź i zaśpiewaj, podaj mi rękę. Zniknie każda twoja troska, gdy zaśpiewasz tę piosenkę."* Kiedy uczniowie byli już gotowi do występu dookoła rozległa się melodia "Masz talent". Chwilę później można było usłyszeć pierwsze wersy.
- Idziemy ich posłuchać z publiczności? - zaproponował Pablo.
- Jeśli chcesz, to idź. Ja muszę zostać tutaj w razie, jakby potrzebowali jakiejś pomocy.
- No, tak. To ja też tutaj będę. Mam nadzieję, że jednak się nie przydamy.
- Ja również. - odparłam.
Następną piosenką było "Dorastaliśmy razem". Światła na chwilę zgasły, a dzieciaki zniknęły. Gdy podkład zaczął lecieć w sali ponownie zrobiło się widno, a uczniowie po kolei pojawiali się na scenie śpiewając wyznaczone wersy. Na refrenie można było zobaczyć układ taneczny, który został wymyślony przez nich bez pomocy Gregoria czy Pabla. Później było "W rytmie", w którym tak jak zawsze pojawiły się plastikowe, kolorowe wiaderka, a na samym końcu było finałowe "Przyjdź i zaśpiewaj", które, nie ukrywam, najbardziej mi się podobało. Może za sprawą tych wielu prób, a może dlatego, iż bardzo lubiłam tę piosenkę. Dzieciaki otrzymały podziękowania w formie długotrwałych oklasków. Stanęły w rzędzie i ukłoniły się, a wtedy mój mąż pociągnął mnie za rękę i weszliśmy na scenę, a zaraz za nami nauczyciel tańca.
- Dziękujemy serdecznie. - powiedział Pablo do mikrofonu. - Oklaski należą się również nauczycielom, którzy pomagali uczniom w przygotowaniu tego występu. Nad układami choreograficznymi czuwał nasz nauczyciel tańca - Gregorio Casal, a nad wokalami - Angie Galindo. Wielkie brawa dla nich.
Razem z moim znajomym z pracy ukłoniliśmy się. Ja już chciałam zejść ze sceny, gdy on chciał wyrwać mojemu mężowi z ręki mikrofon, aby coś powiedzieć. Pablo nie był chętny, aby mu go oddać, co mnie w ogóle nie dziwiło, bo z jego ust w takich momentach zawsze wychodzą głupoty. Zerknęłam na technika, który siedział za kulisami i kazałam mu wyłączyć mikrofony, w związku z czym, gdy Gregorio udało się zdobyć jeden z nich nie było go słychać. Wszyscy razem ukłoniliśmy się jeszcze raz i zaczęliśmy się rozchodzić.
- Dzieciaki, dziękuję wam, w imieniu swoim, jak i reszty nauczycieli, za naprawdę świetnie wykonaną robotę. Spisaliście się naprawdę na medal. Oczywiście każdy z was zostanie jutro wynagrodzony w odpowiedni sposób. - powiedział Pablo. - Niestety, ja muszę już iść, więc do zobaczenia jutro.
- Do widzenia. - pożegnali się z nim uczniowie.
Przy wychodzeniu mój mąż pociągnął mnie delikatnie za rękę co znaczyło, że prosi mnie w ten sposób, abym nie rozmawiała z nimi długo i zaraz do niego dołączyła. Zgodnie z prośbą pogratulowałam im występu, zamieniłam parę słów z Martiną i weszłam do sali. Rozejrzałam się w niej dookoła, ale nigdzie nie widziałam Pabla. Wyszłam na korytarz, lecz tam też nie mogłam go dostrzec. Może to przez to, iż było tam wiele ludzi, albo po prostu go tam nie było. Pomyślałam, że może być w swoim gabinecie. Minęła chwila, nim zdążyłam się tam przepchać. Nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Zobaczyłam, że za biurkiem siedział dyrektor szkoły rozmawiając z jakimś panem ubranym w garnitur. Cofnęłam się i zamknęłam drzwi z powrotem. "Może jakiś nowy sponsor Studia?" - pomyślałam uradowana. Podeszłam do stolika, na którym znajdowały się różne gadżety i broszurki dla przyszłych uczniów. Sięgnęłam jedną z nich. Zerknęłam na tytuł - "Nauczyciele w naszej szkole". Z ciekawości zaczęłam szukać tam siebie. Gdy w końcu się tam odnalazłam nie byłam pewna, czy chcę czytać opis, ale zrobiłam to.
Angeles Galidno
Jestem nauczycielką muzyki. Uwielbiam pracować z młodzieżą i słuchać ich głosu na każdej lekcji. Nastolatką podobają się moje zajęcia i zazwyczaj wychodzą z nich zadowoleni. Zawsze staram dobierać piosenki tak, aby pasowały do możliwości każdego ucznia, a jednocześnie go rozwijały. Pracujemy zazwyczaj z materiałami naszych absolwentów, ale jestem również otwarta na przeróżne pomysły.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. "Nie wyszło tak źle" - pomyślałam po czym przeczytałam opisy moich pozostałych znajomych z pracy. Nagle zauważyłam, że drzwi od pokoju dyrekcji otwierają się i wychodzi z nich Pablo razem ze wcześniej wspomnianym przeze mnie panem. Odłożyłam ulotkę i podeszłam do nich.
- ... tak więc, proszę przemyśleć moją ofertę. Wydaje mi się, że jest naprawdę zachęcająca.
- Dzień dobry. - przywitałam się podając rękę.
- Dzień dobry. - odpowiedział.
- Panie Brown, to jest moja żona, a jednocześnie nauczycielka śpiewu w Studio,  Angie Galidno. - przedstawił mnie mój mąż. - Kochanie, to Gregory Brown. Przyjechał do nas z Hiszpanii z pewną propozycją.
- Miło mi pana poznać. - uśmiechnęłam się stając obok dyrektora.
- Mnie również. Niestety, muszę już iść. Do widzenia.
- Do widzenia. - pożegnaliśmy się.
- Z jaką propozycją przyjechał do nas pan Brown? - zapytałam się, gdy ten oddalił się na tyle daleko, aby tego nie usłyszeć.
Pablo spojrzał się na mnie dość smutnym wzrokiem. Czyżbym miała dowiedzieć się zaraz czegoś złego?
- Wszystko w porządku? Czego on chciał? - spytałam jeszcze raz.

* - fragment polskiej wersji śpiewanej przez Evex.

Cześć! Z góry zaznaczam, że mnie samej zbytnio ten rozdział nie przypadł do gustu :P.
Jakoś tak nie umiałam się skupić na jego pisaniu i wyszło, jak wyszło :/.
Nie obiecuję, że w przyszłym tygodniu (oczywiście nie wliczając weekendu) pojawi się 62, aczkolwiek jednak mam nadzieję, że uda mi się ją wstawić wcześniej niż w sobotę czy w niedzielę ;).
Z jaką propozycją pojawił się pan Brown? Czy była ona dla Studia korzystna? Dowiecie się już niebawem :D.

Miłego dnia! :)
bloggerka

wtorek, 13 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 60 - To mój najlepszy moment...

Cześć!
W końcu, po długiej przerwie,
 mam okazję wstawić coś nowego.
Miłego czytania! :)
Ten dzień miał być jednym z ważniejszych dla mojej córki, w związku z czym również dla mnie. Miała wtedy po raz pierwszy stanąć na deskach Teatru Gran Rex w Buenos Aires i zaprezentować się tam z jak najlepszej strony... Byłam pewna, że wyjdzie jej to idealnie, ale mimo to stresowałam się bardziej niż ona. Martina musiała mnie cały dzień uspokajać, gdyż sama nie za bardzo dawałam sobie z tym radę. Większość czasu przed przyjazdem na casting spędziłyśmy u niej w pokoju na przygotowaniach.
- Którą sukienkę zakładasz na występ? Tę różową, a może tę niebieską? Ta zielona też jest niczego sobie.
- Tę. - podała mi do ręki wybraną przez siebie suknię.
- Skąd ją masz?
- Byłam wczoraj z tatą na zakupach i mi ją kupił. Powiedział, że to za to, iż nie wystąpi ze mną. - oparła. - Szkoda, że jednak nie zdecydował się na to, żeby dla mnie zagrać... Mam nadzieję, że chociaż się tam pojawi...
Chyba wtedy, jak na złość, do Studia przyjechała jakaś inspekcja i Pablo musiał tam pojechać. Nikt nie wiedział ile czasu tam będzie i czy w ogóle zdąży na pierwszy poważniejszy występ swojej jedynej córki. Wiem, że to nie była jego wina, ale mimo to odczuwałam żal do jego osoby. Skoro nie chciał grać, to mógłby się chociaż zjawić tam na widowni. Chyba, że on robił to wszystko specjalnie i cały czas się wymigiwał, żeby się tylko tego nie widzieć...
- Zobaczysz, przyjedzie. Jestem tego pewna. - uśmiechnęłam się rozczesując jej włosy.
Tak na prawdę nie byłam. Powiedziałam tak tylko po to, aby odrobinę ją uspokoić. Chyba mi się trochę udało, gdyż widziałam po jej minie, że humor jej się poprawił.
- Mam taką nadzieję. Okropnie mi zależy, aby tata tam był. Co prawda, nie jest to premiera musicalu, ale to jest dla mnie tak samo ważne.
- Ja to wiem i twój ojciec również. Myślę, że postara się zrobić wszystko co w jego mocy, żeby cię zobaczyć. - powiedziałam. - Rozpuszczone loki? - zapytałam biorąc do ręki lokówkę.
- Rozpuszczone loki. - powtórzyła Martina, a ja zaczęłam dopracowywać jej fryzurę.

Dwie godziny później byłyśmy już w teatrze. Moja córka wyglądała przepięknie. Czułam, że to będzie jej wieczór. Stałyśmy za sceną i czekałyśmy, aż nadejdzie ten moment.
- Tylko się nie stresuj. Pamiętaj, że jesteś najlepsza w tym co robisz i że z tatą zawsze będziemy cię wspierać, tak?
- Właśnie mamo, gdzie on jest?
- Nie ma go na widowni?
- Nie. Przed chwilą sprawdzałam, a zaraz występuję.
- Nie przejmuj się, za chwilę go znajdę. Pewnie poszedł do łazienki.
- Mamo, przyznaj się, kłamałaś. Tata nie przyjechał, prawda?
Mój wyraz twarzy mówił sam za siebie. Tak, Pablo nie raczył się pojawić. Byłam na niego zła i to bardzo. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
- Nie myśl o tym teraz, dobrze? Skup się na występie i pamiętaj, że ja jestem z tobą. Trzymam za ciebie kciuki. Tata również. Jest z tobą całym swoim sercem, jasne? Pamiętaj, że oboje bardzo cię kochamy. - pocałowałam ją w czoło. - A teraz idź i powal wszystkich na kolana swoim wokalem. - uśmiechnęłam się.
- Dzięki mamo. - odparła Martina i ruszyła na scenę.
W tamtym czasie ja wyszłam zza kulis i udałam się na widownie. Nie zajęłam miejsca siedzącego. Stałam w drzwiach, aby zaraz po zakończeniu jej występu pobiec do niej i jej pogratulować. W sali było ciemno. Nagle rozległa się po sali melodia grana na pianinie. Zapaliło się jedno światło skierowane w stronę mojej córki. Poczułam czyjąś obecność za mną. Obróciłam się w nadziei, że jest to mój mąż. Jednak pomyliłam się. Był to German. "Z pewnością słyszałeś, jak mówiłam ci o tym, co możemy razem osiągnąć..."* Chwila... Skoro on stał za mną, to kto grał na pianinie? "O magii, którą ma w sobie śpiewanie i bycie tym, kim chce się być..."*. Zapalił się kolejny reflektor, który był skierowany w stronę pianisty. Zerknęłam w tamtą stronę i nie wiele brakowało, a swoim zaskoczeniem popsułabym mojej córce przesłuchanie. Na miejscu, na którym powinien siedzieć w tamtym momencie mój szwagier, siedział Pablo. "Nie jest ważne co może się stać, ani to co miałeś zrobić. Kolor, który użyjesz do malowania, twoje myśli i pędzel."*  Wnet cała sala delikatnie się oświetliła.
Oświetlenie nie psuło atmosfery całego występu, a na dodatek jednocześnie pozwalało zobaczyć dokładniej to, co działo
się na scenie oraz ludzi z widowni. Martina spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, a ja ze łzami w oczach i uśmiechem na twarzy przerzuciłam wzrok na mojego męża. Nastolatka zrozumiała, iż ma się obejrzeć do tyłu i tak zrobiła. Żałuję, że nie mogłam zobaczyć wtedy jej miny. Podeszła do swojego taty i nie przestając śpiewać przytuliła się do niego. "Wiem, że wróżki i elfy istnieją... i że później to lepiej niż wcale. Nie przestawaj myśleć o innych. Wznieś się wyżej i zobacz!"* Wypuściła ojca z uścisku i odwróciła się w stronę publiczności mając dłoń na ramieniu Pabla i spoglądając na niego co jakiś czas. Nawet nie poczułam, kiedy po moich policzkach spłynął strumień łez. German podał mi chusteczkę, którą przetarłam oczy, ale nie minęło parę sekund, a ponownie się wzruszyłam. "Idę tam, gdzie wieje wiatr. Dziś mówię to, co czuję. To mój najlepszy moment i idę tam, gdzie chcę iść..."* Zrobiła kilka kroków i stała na środku sceny. Czułam, że jej podejście od tamtej chwili się zmieniło oraz, że śpiewa teraz z większą chęcią i radością niż jeszcze przed minutą. Byłam z niej okropnie dumna. Moja malutka córeczka... "Z pewnością słyszałeś, jak mówiłam ci że watro marzyć, kochać i upadać... lądować i próbować raz jeszcze..."* Piosenka powoli dobiegała końca. Kiedy Pablo zagrał ostatnią nutę wstał, a nasza córka podeszła do niego i mocno się do siebie przytulili. Mruknęła mu coś na ucho, po czym oboje się ukłonili i zaczęli schodzić ze sceny. Oklaskom nie było końca. Publiczność zaczęła wstawać, jury również wyglądało na zachwycone mimo, że starali się, aby nie było tego po nich widać. Złapałam Germana za rękę i zaczęliśmy biec w stronę drzwi "tylko dla uprawnionych".
- Byliście genialni! Lepszego duetu nigdy nie widziałam! - zaczęłam im gratulować wbiegając za kulisy.
- Ja również. To było coś! Szczególne uznanie dla twojego pianisty. - dodał mój szwagier.
- Dziękuję. Starałem się jak mogłem. - oparł Pablo.
- Kocham cię tatusiu. - powiedziała Martina jeszcze bardziej się w niego wtulając tak, aby ukryć swoje łzy szczęścia.
- Ja ciebie też kochanie. - odpowiedział przecierając jej łzy z policzka.
- To co? Trzeba to chyba uczcić. - stwierdziłam. - Desery lodowe na mój koszt.
- Chętnie. - ucieszyli się.
- German idziesz z nami? - zaproponowałam.
- Z ogromną przyjemnością.
Chwilę potem siedzieliśmy w moim samochodzie w drodze do najlepszej lodziarni w mieście, która na nasze szczęście była otwarta do późna. Weszliśmy do środka, zajęliśmy swoje miejsca i każdy z nas wybrał sobie duży deser lodowy. Po paru minutach otrzymaliśmy swoje zamówienia i zajadaliśmy się pysznymi lodami.
- Kiedy będą wyniki? - spytał mój szwagier.
- Dzisiaj o czwartej nad ranem powinny pojawić się w internecie, a jutro o szóstej mają być wywieszone w teatrze.
- Czyli rozumiem, że zarywamy dzisiaj nockę? - zasugerował Pablo.
- Oczywiście. Po za tym i tak bym już nie zasnęła. - zaśmiała się nastolatka. - Mówiłam kiedyś jakiego mam wspaniałego tatę?
- Tak jakoś trzy tysiące siedemset trzydzieści dwa razy, ale chętnie usłyszymy to jeszcze raz. - odpowiedział mój mąż.
- Hah... Dziękuję ci tato. Naprawdę. - Martina dała mu buziaka w policzek.
Gdy zjedliśmy zamówiliśmy sobie jeszcze shake. Kiedy Galindo dopił swój oznajmił, że musi na chwilę wyjść. Nie ukrywam, brzmiało to trochę tajemniczo. Wyszedł z budynku, a ja odczekałam chwilę i zrobiłam to samo, co on. Nie to, że byłam zazdrosna, bo przecież nie miałam o co, ale przyznam, iż nieco się uspokoiłam, gdy zobaczyłam, że wyszedł na papierosa. Tak, miał rzucić. Pracowaliśmy nad tym, ale mimo wszystko, nałóg ciężko jest porzucić.
- Nie ukrywam, dzisiaj nie tylko ucieszyłeś Martinę, ale również mnie. - powiedziałam, a on odwrócił się w moją stronę.
- To dobrze. Gdy dwie najważniejsze kobiety w moim życiu są szczęśliwe, to ja również.
- Wiesz, że ona będzie cię teraz miała za swojego bohatera? O to ci chodziło?
- Chciałem najzwyczajniej być jej tatą. Dobrym tatą, nie takim jak mój, gdy byłem w jej wieku.
- Przyznaj, że planowałeś to od samego początku. - podpuszczałam go.
- Nie. Naprawdę nie. Zupełnie nie wiem, dlaczego nie chciałem wystąpić. Chyba naprawdę za bardzo się stresowałem i bałem się, że mogę popsuć jej ten występ. Jeszcze ta inspekcja w Studio... Im bliżej było do godziny przesłuchania naszej córki tym bardziej się denerwowałem, że nie zdążę.
- Ale zdążyłeś. - uśmiechnęłam się. - Trafiłeś idealnie.
- Wiem, ale musiałem uciec ze szkoły. - odparł. - Nie zdziw się, jeśli będę teraz przez najbliższy tydzień zapracowany, bo będę musiał to wszystko odkręcać, ale mimo to uważam, że naprawdę było warto.
W tamtym momencie z lokalu wyszła Martina z Germanem trzymając w ręku moją torbę.
- Musimy się już zwijać. Zamykają. - odparli.
Pablo dopalił papierosa i wsiedliśmy do samochodu. Odwieźliśmy mojego szwagra do domu, a następnie pojechaliśmy do nas. Mój mąż razem z córką położyli się na kanapie i włączyli telewizor, a ja poszłam do łazienki wziąć rozgrzewający prysznic. Gdy wróciłam zobaczyłam, że Martina zasnęła przytulona do swojego taty. Stanęłam w drzwiach i przez dobrych parę minut podziwiałam ten uroczy widok, po czym sięgnęłam z szafki koc i przykryłam ich oboje. Wyłączyłam grający niepotrzebnie telewizor, zgasiłam światło i poszłam do siebie na górę. Usiadłam na łóżku i krótką chwilę zastanawiałam się, czy sprawdzić wyniki jeszcze w nocy, czy nad ranem, lecz moje rozmyślenia okazały się zbędne, gdyż po chwili zasnęłam. Byłam ogromnie dumna z mojej rodziny. I nawet jeśli mojej córce nie udałoby się zdobyć żadnej roli w musicalu to i tak wiem, że jej występ był najlepszy. Nie mówię tego tylko dlatego, że jestem jej mamą, ale również patrzyłam na to z perspektywy nauczycielki muzyki. Martina była najlepsza. Byłam również zadowolona z niespodzianki, jaką mój mąż sprawił nie tylko swojej córce, ale również jej mamie. Nigdy nie spodziewałam się, że bycie rodzicem jest szczęściem aż w tak dużej mierze, naprawdę. "I idę tam, gdzie chcę iść... ooh, ooh... i idę tam gdzie chcę iść..."*.

* - fragmenty "Soy mi mejor momento".

Hej! I jak Wam się podoba 60? Mam nadzieję, że nie jest źle :D.
Miałam problem z umieszczeniem obrazka w odpowiednim miejscu, więc jeśli coś przez przypadek mi gdzieś przeskoczyło czy coś, to przepraszam ;).
Pomińmy również fakt, że nie mogłam się jakoś skupić i przez cały rozdział mogły przewijać się wszelkie niepoprawnie gramatyczne formy, czy powtórzenia oraz mało rozwinięte wątki, ale ciii... ;D.
Tak w ogóle, to zauważyłam, że podczas mojej nieobecności na blogu stuknęło już 70.000 wyświetleń za co z całego mojego serduszka dziękuję ♥

Besos! ;*
bloggerka

sobota, 3 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 59 - Ale mimo to nie przestaniesz mnie kochać?

Buenos tardes!
Rozdział 59.
Szliśmy dalej przez las. Miałam wrażenie, że ta droga nie ma końca. Wydawało mi się, iż w drugą stronę o wiele szybciej się szło. Nie chciałam narzekać, ale już odczuwałam naprawdę ogromne zmęczenie.
- Pablo, daleko jeszcze do domu? - spytałam.
- Ciężko mi to stwierdzić... - odpowiedział.
- No, ale tak bardziej piętnaście minut, czy trzydzieści? Nie chciałam marudzić, ale jestem już trochę zmęczona...
- Musisz być cierpliwa.
- Wiem, ale mam wrażenie, że w tamtą stronę zajęło nam to o wiele mniej czasu.
- Nie wykluczone. - stwierdził. - W tamtą stronę nie wiedziałaś, gdzie idziemy i nie mogłaś się doczekać, aż dojdziemy, aby zobaczyć dokąd cię przyprowadziłem, a teraz wiesz, że idziemy już do domu. To nie działa tak samo.
W odpowiedzi przytaknęłam. Może i tak było, ale nie wydaje mi się, że to dłużyłoby mi się aż tak. Czy on zabrał mnie na spacer okrężną drogą? Cieszyło mnie, że chce spędzić ze mną tamtego dnia jak najwięcej czasu, lecz ja na prawdę padałam już z nóg.
- Idziemy do domu jak najkrótszą drogą? - zapytałam, gdy czas wydał mi się na to odpowiedni.
- Dobra, Angie. - stanął w miejscu. - Przestanę już obijać w bawełnę. Nie mam bladego pojęcia, gdzie teraz jesteśmy, ile jeszcze do domu i gdzie dalej iść, aby wpaść na jakiś trop.
- Słucham?
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Myślałam, że robi sobie jakieś głupie dowcipy, ale jego mina mówiła zupełnie coś innego. To wszystko działo się na serio. Nigdy wcześniej nie przydarzyła mi się taka sytuacja. Nie wiedziałam, co mam w tej chwili robić.
- To... co robimy? - zapytałam po chwili.
- Mamy dwie opcję. Albo iść przed siebie, albo się zawrócić i iść w drugą stronę. Jedyne, czego jestem pewny w stu procentach to fakt, iż przyszliśmy tą drogą, którą teraz idziemy. Więc albo nasz dom jest tam... - wskazał przestrzeń przed nami. - ... albo tam... - obrócił się i pokazał wszystko za nami.
- Pewnie gdybyś nie zasłaniał mi oczu, wiedziałabym skąd przyszliśmy i nie byłoby problemu.
- Ale gdybym ci ich nie zasłonił, to nie byłoby niespodzianki.
- To wolisz to, że zgubiliśmy się w dość dużym lesie, niż to, iż mógłbyś popsuć mi niespodziankę, tak?
- Tak. - odpowiedział. - Znaczy nie. Nie wiem.
Nie chciałam prowokować do kłótni, ale nie miałam już siły nawet na to, żeby z nim rozmawiać. Jedyne, o czym w tamtym momencie myślałam to powrót do domu i kąpiel w wannie przy świecach, albo od razu położenie się w sypialni spać. Choć pewnie nawet nie dałabym rady wejść na górę.
- Zadzwonię po Germana. - powiedziałam stanowczo, lecz wiedziałam, że i tak się na to nie zgodzi.
- Dobrze, dzwoń. - gdy to usłyszałam, byłam ogromnie zdziwiona.
- Czyli jest aż tak źle? - rzuciłam z przerażoną miną.
- Nie będę ukrywać, ale ja naprawdę nie wiem, co mam teraz robić... A on rzeczywiście może nam pomóc.
Czyli było aż tak krytycznie. Wyjęłam z kieszeni komórkę i wybrałam numer mojego szwagra. Po trzech sygnałach odebrał.
- Halo, German? Ja i Pablo zabłądziliśmy w lesie. Tym przy moście. Czy mógłbyś...? - nie zdążyłam dokończyć zdania, gdy nagle usłyszałam dźwięk padającego z rozładowania telefonu. - No świetnie. - krzyknęłam prawie.
- Ale zdążył cokolwiek usłyszeć?
- Tak. Chyba tak. - odpowiedziałam. - Mam taką nadzieję. - dodałam po chwili. - To co robimy?
- W takim wypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie, jeśli zostaniemy w jednym miejscu. Wtedy będzie mniejsze prawdopodobieństwo, że on będzie nas szukał tam, gdzie już byliśmy.
- W takim razie może usiądziemy sobie gdzieś tutaj? - zaproponowałam rozglądając się dookoła. - Patrz, tam jest takie wielkie drzewo. Tam może być w miarę wygodnie jak na las. - sama nie wierzyłam w to, co mówiłam.
- Chyba masz rację. Chodźmy. - zarządził.
Chwilę potem siedzieliśmy objęci pod ogromnym dębem. Promienie słońca które przedostawały się pomiędzy liśćmi delikatnie nas nagrzewały, przez co było nam ciepło, ale z drugiej strony nie było gorąco, gdyż wiał zimny wiatr. Siedzieliśmy w milczeniu i myślałam, że tak będzie dopóki German po nas nie przyjedzie, jednak całe szczęście tak się nie stało. Zaczęliśmy rozmawiać najpierw o pogodzie, a później w życie wdawały się coraz bardziej interesujące tematy, aż doszło do tego, że zaczęliśmy wspominać przeżytą kilka godzin temu przygodę w domku na drzewie aż do teraz.
- Ale mimo to nie przestaniesz mnie kochać? - jego mina mówiła, że nie żartuje zadając to pytanie.
- Mam przestać cię kochać, bo się pomyliłeś, co zdarza się każdemu? Naprawdę? Myślisz, że bym potrafiła? Pablo... - zaczęłam. - Ja nie umiem zapomnieć o tobie, ani na chwilę. Cały czas o tobie myślę. Czasami mi to przeszkadza i staram się tego nie robić, ale to jest dla mnie za trudne. - odpowiedziałam wtulając się w niego bardziej. -  Jesteś dla mnie wszystkim... - powiedziałam cicho myśląc, iż on tego nie słyszy.
Jednak się pomyliłam. Usłyszał. Pocałował mnie delikatnie w głowę. Przymknęłam oczy. Nie myślałam o niczym, dosłownie. Najzwyczajniej cieszyłam się jego obecnością... bliskością... i czułością, która od pewnego czasu stała mi się niezbędna do życia. Po prostu nie umiałam bez niego poprawnie funkcjonować. Czułam, że zasypiam. Nie powstrzymywałam się przed tym. Byłam zmęczona, potrzebowałam tego. Wiedziałam również, że jakby coś się działo Pablo jest obok i zawsze mogę na niego liczyć. Granica pomiędzy światem rzeczywistym, a snem stawała się już powoli zamazana i wiedziałam, że wystarczy mi jeszcze parę sekund, a zasnę. Jednak coś sprawiło, że coraz szybciej zaczęłam się od niej oddalać. Nagle dotarło do mnie, że słyszę odgłos jadącego samochodu. Rozbudziłam się i podniosłam.
- Jestem pewna, że to German. Nikt inny raczej nie jeździłby po tym lesie.
- Chyba, że w poszukiwaniu swoich znajomych, którzy przez zupełny przypadek się tutaj zagubili.
- Chyba, że. - uśmiechnęłam się. - Chodź. Jeśli to on, to musimy być bardziej widoczni. - złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą.
Niedaleko miejsca w którym usiedliśmy na przerwę znajdowała się wysypana z kamieni droga. W szczególności była ona przeznaczona dla rowerzystów, ale była na tyle duża, aby auto również się tam zmieściło. Podeszliśmy do niej i stanęliśmy na jej krawędzi coraz głośniej słysząc nadjeżdżający pojazd.
- Ja nie widzę, żeby coś tutaj jechało. - stwierdził mój mąż.
- Ja też nie, ale przecież sami doskonale to słyszymy. - odparłam.
Mijały minuty, a nawet z daleka nie było widać, aby cokolwiek się do nas zbliżało. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to przypadkiem mi się nie przyśniło, ale skoro Pablo też to słyszał, to chyba raczej nie... Mimo to nadal nie traciłam nadziei.
- Może wrócimy z powrotem pod tego dęba? - zaproponował mój towarzysz. - Jeśli cokolwiek będzie jechać, to zdążymy za tym pobiec. W tych warunkach nie będzie jechać więcej niż trzydzieści na godzinę.
- Zaczekajmy jeszcze chwilkę. - poprosiłam, jednak niepotrzebnie.
Nic. Absolutnie nic. Przytuliłam się do mojego ukochanego ledwo powstrzymując łzy, które tylko czekały na większą chwilę słabości, aby się wydostać.
- A co jeśli on nas nie znajdzie...? Co wtedy zrobimy...? - zdążyłam jeszcze spytać.
- Damy sobie jakoś radę. Przecież to nie jest las, w którym szlibyśmy przez trzy dni prosto i jeszcze nie doszlibyśmy do jakiejś polany, parku czy miasta. - pocieszał mnie. - A co do Martiny... - skąd on mógł wiedzieć, że właśnie o niej pomyślałam? - Nie jest już małym dzieckiem. Poradzi sobie bez rodziców. Z resztą zostawała przecież sama na noc i jeszcze żyje. Skoro wie, że się gdzieś razem wybraliśmy nie zdziwi się, jeśli późno wrócimy.
W tamtym momencie przerwał mu samochód, który zatrzymał się kawałek przed nami. Szyba w oknie zjechała w dół, a za nią ukazała się sylwetka mojego szwagra.
- Nareszcie was znalazłem! - powiedział ucieszony. - Nawet nie wiecie ile tu było dróg i dróżek i nie miałem pojęcia gdzie jechać. Wsiadajcie. - powiedział zamykając okno.
Wsiedliśmy oboje do tyłu. Pewnie niewiele osób zda sobie sprawę jak w tamtym momencie było mi dobrze. W końcu siedziałam na czymś miękkim i wracałam już do domu. Cieszyłam się z tego niezmiernie.
- Długo nas szukałeś? - spytałam gdy ruszyliśmy.
- Z dobre dwie, a nawet trzy godziny. Za każdym razem, gdy miałem do wyboru parę dróg i gdy już skręciłem zastanawiałem się, czy nie zawrócić i pojechać w inną stronę.
- A daleko jest do wyjazdu z lasu? - zapytał Pablo.
- Nie mam pojęcia. - German zaśmiał się. - Ale nie bójcie się. Wyjadę stąd szybciej niż wy wyszlibyście stąd na pieszo.
Nie kłamał. Kilka minut później jechaliśmy już ulicami, które były mi doskonale znane i w których nigdy nie zabłądziłam. No może, kiedy byłam małą dziewczynką, ale tego nie pamiętam.
- Jeszcze raz ogromnie ci dziękujemy. Gdyby nie ty, zostalibyśmy tam dopóki wilki by nas nie zjadły. - podziękowałam. - Na pewno nie chcesz wejść na kawę?
- Nie, naprawdę dziękuję. - odparł. - Po za tym teraz pewnie jesteście zmęczeni i chcecie odpocząć. Wpadnę innym razem. Cześć. - pożegnał się i pojechał dalej.
- Chciałbym cię jeszcze raz przeprosić. - powiedział mój mąż. - Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że drogę do domku znałem doskonale, a w drugą stronę wyprowadziłem nas nie wiadomo gdzie.
- Przestań. - poprosiłam. - Przynajmniej świetnie się bawiłam. Odwiedziliśmy mój stary domek na drzewie, w którym chowa się tak wiele wspomnień, poleżeliśmy sobie pod wielkim dębem, a co najważniejsze spędziliśmy wiele czasu razem. - stwierdziłam. - Kocham cię. - powiedziałam całując go w policzek, a następnie pobiegłam do domu, aby wziąć długą, odprężającą kąpiel.

Cześć! I jak tam Wam życie mija? Mam nadzieję, że dobrze :).
Niestety, z przykrością muszę Was poinformować, że w przyszłym tygodniu się raczej nie zobaczymy :/.
Dzień w dzień jakieś testy, kartkówki i odpowiedzi... -.-
Postaram się coś napisać, ale wątpię, że mi się to uda, więc wolę, abyście o tym wiedzieli ;P.

Słodkich snów (jeśli czytacie to wieczorem)! :*
bloggerka