środa, 28 października 2015

Sezon 3 - Rozdział 64 - Macie szczęście, że na siebie trafiliście

Nie wiem, co mi przyszło do głowy,
żeby napisać taki rozdział xD.
Udanej lektury życzę ;).
Obudziłam się w dziwnym miejscu. Nie musiałam otwierać oczu, aby przekonać się, że nie przebudziłam się tam, gdzie zasnęłam, czyli w ramionach mojego ukochanego. Nie podnosiłam powiek dopóki nie uświadomiłam sobie, że leżę na czymś twardym, co na pewno nie było moim łóżkiem. Przypomniałam sobie, iż mój mąż, gdy zasypiałam zadzwonił do lekarza. Domyślałam się, gdzie mogę być. Miałam tylko nadzieję, że się mylę. Powoli zaczynałam otwierać oczy. Minęła chwila nim otworzyłam je zupełnie. Okropnie przeszkadzało mi w tym światło i jasność ścian. Właściwie pierwsze co zobaczyłam, to jedna z nich. Rozejrzałam się dookoła. Wielkie okno, za którym było widać świat. Na zewnątrz była brzydka pogoda. Padało i mocno wiało. Po przeciwnej stronie znajdowały się drewniane drzwi, a obok nich pomarańczowa sofa. Niestety, byłam już pewna. Leżałam w szpitalu. I najprawdopodobniej pojawiłam się tutaj dzięki Pablo. Gdy dzień wcześniej wiłam się z bólu przeleciało mi przez myśl, że mogę się tutaj znaleźć, ale miałam nadzieję, że to się jednak nie stanie. Podniosłam głowę nieco do góry. Spojrzałam na swoje ręce i przeraziłam się. Masa rurek, które z nich wychodziły przyprowadziły mnie o lekkie zawroty głowy. Nagle usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i ponownie się przestraszyłam. Do pomieszczenia wszedł wysoki lekarz, którego doskonale znałam.
- Dzień dobry, Angie. - przywitał się. - Jak się spało? - zapytał jakby nigdy nic przeglądając papiery, które leżały na stoliku obok mnie.
- Dobrze, dziękuję... - odpowiedziałam zawstydzona.
Mimo, że  nie był mi on obcy nadal odczuwałam strach. Zupełnie nie wiem, dlaczego. Miałam wrażenie, iż ktoś był na mnie zły...
- Jak tam Martina? Z tego, co mi wiadomo ma już szesnaście lat. To całkiem sporo. Ostatni raz się z nią widziałem jakieś cztery lata temu. - podsumował siadając na krześle obok mnie.
Doktor Leonardo Schmidt był naszym rodzinnym lekarzem. Przyjeżdżał do domu zawsze, gdy ktoś czuł się gorzej. Najczęściej pojawiał się u nas w okresie, gdy moja córka była małą dziewczynką i z łatwością się przeziębiała. Zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Jednak nie byłam tam po to, aby o tym rozmawiać. Dziwnym prawem znalazłam się w szpitalu nie wiedząc co się stało i czy wszystko jest dobrze. Zastanawiało mnie jeszcze jedno - gdzie podział się mój mąż?
- Dlaczego tutaj jestem? - zapytałam z całkiem poważną miną. - Jak się tu dostałam?
- Ahh... - westchnął mężczyzna w białym kitlu. - Pablo prosił, żebym ci tego nie mówił, ale to ty tu jesteś pacjentem i ty powinnaś decydować kto może być informowany o twoim stanie zdrowia. - zaczął. - Twój mąż wczoraj do mnie zadzwonił, że jest z tobą bardzo źle i prosił, abym przyjechał najszybciej, jak to tylko możliwe. - czyli leżałam tutaj już drugi dzień? - Kiedy do was dotarłem spałaś przytulając się do niego, więc nie miałem jak cię za bardzo zbadać, gdyż Pablo stwierdził, że naprawdę lepiej cię nie budzić. Wziął cię na ręce i zaniósł do mojego samochodu. Wtedy przywiozłem cię tutaj.
- A Pablo? Gdzie on teraz jest? - w tamtej chwili bardziej interesowało mnie to, niż to co mi dolegało.
- Na korytarzu. Siedzi i czeka aż się obudzisz.
- Mógłbyś po niego pójść? - poprosiłam.
- Niestety, nie mogę. - odpowiedział. - On nie może tutaj teraz wejść. Byłoby to zagrożeniem dla jego zdrowia.
- Słucham? - nie za bardzo chciałam w to wierzyć.
- Angie... - zaczął Schmidt. - Złapałaś bardzo rzadkiego wirusa, który objawia się w bólach i zawrotach głowy czy oziębionego organizmu. Gdy przejdzie w bardziej zaawansowaną fazę nie daje spokoju w postaci długotrwałych fali dźwiękowych, które nie są przyjemne dla ucha. Twój mąż mówił, że miałaś już taki 'atak'. To prawda?
- Tak. - odpowiedziałam. - Co mnie teraz czeka? - spytałam.
- Na razie próbujemy wyleczyć cię lekami. Jeżeli nam się to nie uda, to wtedy będzie trzeba pewien zabieg, który oczyści twój organizm.
- A nie można by zrobić tego od razu zamiast się paprać z lekarstwami? - spytałam.
- Niby można, ale nie wiem, czy byś tego chciała. - odpowiedział. - Po jego przeprowadzeniu odczuwałabyś jeszcze większe zmęczenie i ból niż teraz. Zanim twój organizm odbudowałby się na nowo minęłoby trochę czasu.
- Ale jeśli leki nie zadziałają, to oszczędzilibyście czas. - rzuciłam.
- Angie. - złapał mnie za rękę. - Uwierz, że robimy wszystko co w naszej mocy, aby udało nam się to zwalczyć antybiotykami, naprawdę.
- Mówisz tak, jak w tych wszystkich serialach, a później co? A później i tak będziecie mnie ciąć, bo to nic nie pomoże. - stwierdziłam. - Przepraszam. Jestem zdenerwowana tym wszystkim i dlatego to powiedziałam... - dodałam.
- Rozumiem. Nie bój się, na pewno będzie dobrze. - pocieszał mnie.
- Leo, naprawdę nie mogę się zobaczyć z Pablem? Nawet na moment? - zapytałam po chwili. - Bardzo się mną przejął. Na pewno byłby spokojniejszy, gdybym z nim porozmawiała, chociaż przez minutę.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale szanse są bardzo nikłe, więc lepiej się co do tego nie łudź. - stwierdził. - Pójdę po sprzęt i zrobię ci kilka badań. - powiedział. - Zaraz wrócę.
- Cześć. - pożegnałam się.
Chwilę po tym, jak wyszedł usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Dostałam SMSa. Sięgnęłam go z szafki. Nadawcą był Pablo. Treść była następująca:
Cały czas będę siedział za drzwiami i czekał na moment,
aż w końcu będę mógł się z Tobą zobaczyć.
Kocham Cię najmocniej na świecie.
Chciałam do niego zadzwonić, porozmawiać z nim, podziękować, usłyszeć jego głos, ale coś mnie w tym blokowało. Wiedziałam, że mogę nie poradzić sobie z emocjami podczas tej rozmowy, a wtedy on również miałby z tym problem i wszedłby do mnie z zamiarem pocieszenia nie myśląc o konsekwencjach. Wtedy do mnie dotarło, że może los próbuje nas wystawić na próbę. Próbę przed jego wyjazdem do Włoch. Odpisałam mu, że również go kocham, żeby się o mnie nie martwił, bo jest dobrze i żeby poszedł do domu się wyspać. Odpowiedział, że się stąd nie ruszy, więc ja napisałam mu, że jeśli doktor Leo go tam zobaczy, to na mój rozkaz go stamtąd wygoni. Chwilę później dostałam wiadomość, że idzie, ale wróci najszybciej jak to tylko możliwe. Na chwilę zapomniałam o tym wszystkim co się działo i uśmiechnęłam się do siebie. Czułam się przez niego naprawdę kochana... Nagle do sali wrócił mój znajomy lekarz.
- Mogę zadać ci jedno ważne pytanie? - zaczęłam, gdy on rozpoczął badanie.
- Skoro jest ważne to proszę bardzo. - odpowiedział z uśmiechem.
- Jak się zachowywał Pablo przez najbliższą dobę? - spytałam. - Trzymał się jakoś?
- Rozumiem, że mam odpowiedzieć szczerze? - rzucił. - Gdy przyjechałem było jeszcze w miarę. Z jednej strony się cieszył, że zasnęłaś i, że przez sen nie odczuwasz bólu, ale z drugiej martwił się, iż to, że pozwolił ci zasnąć może być w skutkach tragiczne.
- Tragiczne? - zdziwiłam się.
- Tak, pewnie myślał, że może zapadniesz w śpiączkę, lub coś podobnego. - powiedział. - W drodze do szpitala w ogóle nie kontaktował. Wypytywałem go o ciebie, ale nie odpowiadał. Siedział na tylnym siedzeniu w samochodzie i trzymał twoją głowę na kolanach cały czas się w nią wpatrując. Najgorzej było, gdy zabraliśmy cię na badania, a ty wróciłaś z nich poprzypinana do różnych sprzętów i on to zauważył. Bałem się, że sobie z tym nie poradzi. Od kiedy leżałaś w sali cały czas siedział przed nią zamyślony z twarzą między dłońmi. Gdy podchodziłem o coś i pytałem odpowiadał, ale unikał kontaktu wzrokowego. W ogóle nie podnosił głowy.
- Płakał... - mruknęłam sama do siebie.
- Najprawdopodobniej. - Leo jednak to usłyszał. - Macie szczęście, że na siebie trafiliście, naprawdę. We współczesnym świecie ciężko znaleźć parę, która troszczyłaby się o siebie tak, jak wy. Zazdroszczę wam tego.
- Leo, ale przecież sam widziałeś, że Pablo mnie obejmuje. Skoro nie może wejść do tego pokoju, bo może się zarazić, to... - przestraszyłam się.
- Miał już robione badania. - przerwał mi. - Na wszystkich wyniki są negatywne, czyli wszystko u niego jest w porządku.
- Całe szczęście. Nie chciałabym, aby przechodził przez to, co ja. - odetchnęłam z ulgą. - Masz może przy sobie niepotrzebną kartkę?
- Poczekaj... - zaczął grzebać w papierach. - Tak, proszę. - podał mi. - To też ci się przyda. - stwierdził dając mi jeszcze długopis.
- Dzięki. - odpowiedziałam i zaczęłam pisać.
To co napisałam na kartce było krótkie. Było rzeczą oczywistą, ale mimo to wiedziałam, że gdy odpowiednia osoba to przeczyta, namaluje się na jej twarzy uśmiech. Dokładnie o to mi chodziło. Wiedziałam, że zadręczała się tym wszystkim co się działo, a ja tego nie chciałam. Gdy skończyłam, podałam kawałek papieru lekarzowi i poprosiłam, aby przekazał to mojemu mężowi. Obiecał, że gdy tylko go zobaczy od razu mu to wręczy. Co było tam napisane?
Pamiętaj się wyspać, żeby nie zaspać jutro do pracy.
Angie.
PS: Kocham Cię.

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie jestem żadnym doświadczonym biologiem czy lekarzem (a nawet wręcz przeciwnie - przedmioty przyrodnicze to mój wróg), a choroba, która jest opisana w tym rozdziale została wymyślona tylko i wyłącznie na jego potrzeby (chyba, że taka istnieje, ale nic mi na ten temat nie wiadomo :D).
I zaczyna się argentyńska telenowela! Mimo to myślę, że nie wyszło tak źle :P.
Mogę Wam dodatkowo zdradzić, że w przyszłym rozdziale pojawi się kilka wątków, które będą jeszcze większą głupotą od tego ^_^

Do zobaczenia! :*
bloggerka

2 komentarze:

  1. CUDO *-* Kiedy next? Juz sie doczekac nie moge ♥♡♥♡♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, cieszę się, że się podobał ^_^
      Next dzisiaj, tak jakoś do południa powinien się pojawić ;).

      Usuń

Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)