Rozdział!
I to na dodatek w środę! ^_^
Następnego dnia z samego rana wybrałam się do Pabla, aby dowiedzieć się, czy jego stan przypadkiem się nie pogorszył. Wchodząc do jego sali minęłam się akurat z lekarzem, który zajmował się nim.I to na dodatek w środę! ^_^
- Dzień dobry. - przywitałam się.
- Dzień dobry. Widzę, że od samego rana chce pani czuwać przy mężu. - uśmiechnął się. - Ale pan Pablo chyba się nie obrazi, jeśli zabiorę panią na małe badania.
- Badania? Potrzebuję jakiś badań? - zdziwiłam się.
- No wie pani... Lepiej się paręnaście razy przebadać, niż później leczyć się kilka lat. Po za tym przydałoby się zmienić pani opatrunek.
- Skoro pan tak mówi... - odparłam. - Ale nie potrwa to długo?
- Nie. - uśmiechnął się. - Zapraszam za mną.
Poprowadził mnie do pokoju zabiegowego. Usiadłam na łóżku, a on zaczął rozwijać mi bandaż na głowie, aby oczyścić ranę i założyć czysty opatrunek. Nigdy nie lubiłam szpitali, aczkolwiek nie bałam się ich tak panicznie, jak na przykład moja córka, która słysząc słowo "szczepienie", "badanie krwi", czy "prześwietlenie" od razu panikuje.
- Opowie mi pani, co się wczoraj wydarzyło? - zapytał doktor. - Nie chcę wyjść na ciekawskiego, aczkolwiek może nam to coś pomoże w leczeniu pana Galindo.
- Jeśli to ma pomóc, to oczywiście... - odpowiedziałam. - Przebiegałam przez pasy i nie rozejrzałam się, czy coś nie jedzie. Pablo również na nie wbiegł i popchnął mnie, aby mnie uratować. Ja przewróciłam się i uderzyłam się o krawężnik, ale on został potrącony przez samochód. Nie widziałam dokładnie, jak to się stało, bo byłam do niego tyłem, ale chyba nie było to lekkie zderzenie...
- No nie było. Blacha samochodu rozcięła mu spory kawałek klatki piersiowej, co z resztą wczoraj pani powiedziałem. Mówiła pani wczoraj lekarzowi, że uderzyła pani głową o krawężnik?
- Tak... Nie... Nie wiem, nie pamiętam.
- To na wszelki wypadek zrobimy pani jeszcze jedno badanie. - powiedział kończąc opatrunek. - Jak pani jutro odwiedzi męża, to proszę się do mnie zgłosić, dobrze?
- Oczywiście. - odpowiedziałam. - A co z nim? Polepszyło mu się chociaż trochę?
- Od wczoraj jest o wiele lepiej. Jego stan się ustabilizował, aczkolwiek nadal jest nieprzytomny.
- Wiadomo za ile może się obudzić?
- Tak naprawdę nie... Nie możemy przypuszczać, czy stanie się to za dzień, dwa, tydzień, czy miesiąc. Miejmy nadzieję, że jak najszybciej. - powiedział. - Zrobię pani jeszcze dwa badania i puszczę panią do pana Galindo.
Lekarz miał rację. Nie trwało to długo i szybko wróciłam do sali, w której leżał Pablo. Rzeczywiście wyglądał już lepiej. Nie miał już tak spuchniętej, ani posiniaczonej twarzy. Usiadłam na krześle obok jego łóżka i ponownie złapałam go za rękę.
- Jak się czujesz? - spytałam. - Ze mną już lepiej. Martina i Edward okropnie przejęli się tobą. Nasza córka nawet nie poszła dzisiaj do Studia. Po lekcjach ma odwiedzić ją Tom. Wiesz co? Jak patrzę na nich widzę nas... Dbają o siebie... troszczą się... kochają... - z oczu poleciała mi pierwsza łza. - Pablo, dasz radę... Wierzę w ciebie... Wracaj szybko, tęsknię za tobą...
- Zobaczysz, szybko wyzdrowieje.
Obróciłam się do tyłu. W drzwiach zobaczyłam doskonale znaną mi osobę, której widok tutaj zadziwił mnie.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam.
- Mój młodszy syn zadzwonił do mnie wczoraj, że jego brat jest w szpitalu. Jak mogłem nie przyjechać? - zapytał podchodząc do mnie. - Nie martw się o niego. Mając tak wspaniałą żonę też walczyłbym z całych sił, aby do niej wrócić. Jestem pewien, że robi wszystko, co w jego mocy, by się z tobą zobaczyć.
- Michael, muszę ci coś wyznać... - zaczęłam. - Ja i Pablo... My nie jesteśmy już razem... Zerwaliśmy ze sobą jakoś cztery miesiące temu, ale nie wzięliśmy rozwodu... Pokłóciliśmy się i to okropnie...
- Ale to nie znaczy, że przestałaś być dla niego ważna. - powiedział nieco zdziwiony.
- Wiem. Właśnie niedawno się o tym przekonałam... - zerknęłam w stronę leżącego nieruchomo Galindo. - Miał wyjechać... Pozwolić mi o sobie zapomnieć i żyć tak, jakby nigdy nic z Edwardem, aczkolwiek ostatniego dnia swojego pobytu w Buenos Aires wyznał, że nadal mnie kocha... Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam uciekać... Gdyby nie pobiegł za mną, to ja bym teraz tutaj leżała... - zaczęłam płakać. - To ja na to zasłużyłam, a nie on! Michael, jestem złą osobą.
- Nie jesteś. - powiedział. - Gdybyś była, nie miałabyś poczucia winy i nie siedziałabyś tutaj teraz. - wstałam i przytuliłam się do niego. - Nie płacz. On tego nie chce. On chce widzieć cię uśmiechniętą i rozpromienioną.
- Ale to takie trudne... Jak mam się uśmiechać, gdy wiem, że on w każdej chwili może umrzeć?
- Musisz być silna i wierzyć z całych sił, że uda mu się. - powiedział. - Pożegnaj się z nim. Odprowadzę cię do domu.
- Do zobaczenia. - powiedziałam i wyszliśmy razem z sali.
Szliśmy razem powoli wzdłuż ulicy i rozmawialiśmy. Zaprosiłam go do nas na obiad i zgodził się. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż mimo nie najlepszych początków byliśmy sobie bardzo bliscy. Dawno się z nim nie widzieliśmy. Chyba ostatni raz, gdy wyprowadzał się z naszego domu. Wtedy wyjechał i jedyny kontakt, jaki nam pozostał, był to telefon. Dzwoniliśmy do siebie co tydzień, aczkolwiek z czasem i to zaczęło się urywać. Kiedy weszliśmy do domu, w progu stała moja córka, do której Michael od razu podbiegł.
- Witaj Martina! Jejku, jak ty wyrosłaś! Niedawno byłaś jeszcze taka malutka!
- Dzień dobry... - przywitała się zaskoczona nastolatka.
- Pewnie mnie nie pamiętasz. Ostatni raz widzieliśmy się, gdy nawet nie umiałaś mówić.
- To jest twój... dziadek. - odparłam. - To jest tata Edwarda i Pabla. Nie mieliście niestety okazji, aby się wcześniej poznać, aczkolwiek, gdy byłaś bardzo mała on się tobą zajmował.
- W takim razie, cześć dziadku. - uśmiechnęła się.
Nagle do przedpokoju wszedł Edward, który wyraźnie był zaskoczony obecnością swojego taty w naszym mieście.
- Hej tato, co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Dlaczego udajesz takiego zdziwionego? Czego się spodziewałeś? Że dzwoniąc do mnie, iż mój starszy syn jest w szpitalu, nie wsiądę w najbliższy samolot i nie przyjadę się z wami zobaczyć? Jeśli tak, to widzisz, że się pomyliłeś. Spotkaliśmy się z Angie w szpitalu i zaprosiła mnie na obiad.
- To świetnie. - odpowiedział. - Widzisz, tak się składa, że odkąd Pablo jest w szpitalu, pomagam Angie w domu...
- Nie musisz kłamać. - powiedziałam. - Wszystko wie. Opowiedziałam mu.
- To dobrze. W takim razie zapraszam do salonu. Przyszliście o idealnej porze, bo właśnie obiad jest gotowy.
Weszliśmy do wskazanego pomieszczenia i po podaniu posiłków zaczęliśmy jeść. Mieliśmy wiele tematów do rozmowy, ale oczywiście na pierwszym planie znalazł się mój związek z Edwardem.
- Jak długo mieszkacie razem?
- Od dwóch miesięcy. Stwierdziliśmy, że to będzie korzystniejsze dla naszego związku, ponieważ mało czasu spędzaliśmy razem. Teraz przynajmniej, mamy go trochę więcej.
- A Pablo o tym wie?
- Że mieszkamy razem?
- Że jesteście razem.
- Tak, wie. - odpowiedziałam.
Starłam się zmienić temat, ale nie udawało mi się to za bardzo. Nie dziwię się Michaelowi, że wypytywał o nasz związek, gdyż w końcu był ojcem Edwarda i miał prawo wiedzieć. Oprócz tego, dowiedziałam się, że będzie on w naszym mieście jeszcze przez tydzień, bo niestety dłużej nie może. Gdy skończyliśmy posiłek, posiedzieliśmy jeszcze trochę, a później pożegnaliśmy się, gdyż stwierdził, że ma jeszcze parę spraw do załatwienia. Gdy wyszedł pomogłam Edwardowi sprzątać po obiedzie.
- Wiesz, że z Pablem już lepiej?
- Tak? To dobrze. - odpowiedział.
- Prawda? - przytaknęłam z uśmiechem. - Najgorsze jest to, że nie wiadomo, kiedy się obudzi... Ale przynajmniej jego stan jest już stabilny i nie muszę się już tak martwić... Jeśli nie przeżyłby, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła...
Nagle usłyszałam trzask talerza, który upadł i rozbił się na podłodze. Spojrzałam na młodszego Galindo, który wypuścił go z rąk. Był nieco zdenerwowany.
- Angie, wydaje mi się, a raczej jestem pewien, że nigdy nie przestaniesz kochać Pabla. Dlatego uważam, że lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy... - powiedział nieco spokojniej.
- Co? - nie mogłam w to uwierzyć. - Nie możesz mnie zostawić... Tym bardziej teraz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję... - próbowałam go przekonać. - Nie decyduj o czymś tak ważnym pod wpływem emocji.
- Nie, nie decyduję o tym pod wpływem emocji. Decyduję o tym patrząc z perspektywy czasu. Kochasz Pabla... Kochasz go, ale boisz się do tego przyznać... Zależy mi na tobie... Zakochany byłem w tobie, odkąd tylko pamiętam, więc nawet nie wiesz, jaki byłem szczęśliwy, gdy zaczęliśmy się spotykać... Ale bywa tak, że miłość jest nieodwzajemniona... I właśnie taka miłość mnie spotkała... Wiem, że pewnie cię teraz obrażę, ale taka jest prawda. Byłaś ze mną, bo w głębi serca miałaś nadzieję, że zastąpię ci mojego brata, ale to nie jest możliwe. Robiłaś to całkiem nieświadomie i wybaczam ci to... - poczułam jego dłoń na policzku. - Mój brat jest naprawdę wielkim szczęściarzem, że ma taką dziewczynę, jak ty. Taka miłość, jak wasza, jest jedna na milion, dlatego nie warto ją niszczyć, bo ona zawsze przetrwa. Przekonałem się o tym. Nikt jej nie zniszczy.
Wy również. Nawet jakbyście tego bardzo chcieli i starali się tak, jakbyście mogli. Nie udawaj dłużej, że nic do niego już nie czujesz, bo to nie prawda. - czułam jak łzy po kolei spływają mi po policzkach.
- Nie, Edward. Ja cię...
- Ja ciebie jeszcze bardziej. - przerwał mi. - Ale wiem, że abyś była w pełni szczęśliwa muszę zniknąć z tego miejsca, w którym jestem. Tylko mój brat da ci stu procentowe szczęście. Kocham cię. - pocałował mnie w policzek, a następnie wyszedł z pomieszczenia.
Cześć wszystkim! :D
Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział ;)
Jak myślicie, czy to naprawdę koniec związku Angie i Edwarda?
A może Angie w końcu wróci do Pabla?
Dowiecie się już niedługo! ^.^
Do zobaczenia w weekend! ;*
bloggerka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)