wtorek, 28 stycznia 2014

Jednorazówka - Nasze pierwsze wspólne chwile...

Napisałam to, z okazji
czterech miesięcy boga.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba!
Pierwszy dzień w nowej szkole... Okaże się koszmarem? A może piękną bajką? Stoję przed drzwiami Studia 21... "Dobra, wchodzę..." - pomyślałam. Otworzyłam drzwi. Zaczęło się nawet fajnie... Od razu usłyszałam muzykę, która przecież jest moją miłością. Kawałek dalej, zobaczyłam chłopców, którzy bardzo ładnie tańczyli... Kompletnie nie wiedziałam, gdzie mam iść, ani co mam robić... Nikogo tutaj nie znałam, oprócz wujka Antonio, który tak naprawdę to nie był moim wujkiem, tylko przyjacielem rodziny. Ruszyłam kawałek dalej. Zobaczyłam półkę, na której było mnóstwo nagród, oraz dyplomów. Na wszystkich było napisane "dla Studia 21, za...". Naprawdę, było tego bardzo dużo. Nagle, po lewej stronie, zobaczyłam informację, dla nowych uczniów. Podeszłam do niej.
- Dzień dobry. - przywitałam się.
- Witam. - przywitał mnie bardzo miły i uśmiechnięty nauczyciel. - Jesteś tutaj nowa, prawda? Możesz mi się przedstawić?
- Nazywam się Angeles Saramego.
- Ach! To Ty jesteś tą dziewczynką zaprzyjaźnioną z Antonio, tak? Znajomi mówią do Ciebie Angie. Też mogę Ci tak mówić?
- Oczywiście. - z minuty na minutę coraz bardziej zaczęłam lubić tego nauczyciela.
- To witaj w naszym Studio, Angie. Ja nazywam się Gregorio i uczę tutaj tańca. Mam przyjemność mieć z Tobą zajęcia codziennie. Sądzę, że będziesz się świetnie uczyła.
- Dziękuję panu.
- Proszę. Tutaj masz swój plan zajęć i kluczyk od szafki, a na tej karteczce masz jej numer. Możesz w niej trzymać co tylko chcesz. Mam nadzieję, że szybko się odnajdziesz w naszej szkole.
- Jeszcze raz dziękuję. - powiedziałam i odeszłam, aby znaleźć swoją szafkę.
Dość łatwo było mi ją odnaleźć. Zerknęłam na plan, który wręczył mi ten przemiły nauczyciel. Według niego, miałam mieć teraz lekcje śpiewu w sali do występów, właśnie z moim wujkiem. "Całkiem niezły początek, co nie Angie?" - rozmawiałam sama ze sobą. Bardzo bałam się przejścia do tej szkoły. Mimo, że moja siostra i wujek ją tak wychwalali, to bałam się, gdyż moja siostra w tym roku skończyła już do niej uczęszczać. Zaczęła już karierę jako piosenkarka,  ja nie znałam tutaj, tak właściwie nikogo... Usłyszałam dzwonek na lekcję. Ruszyłam w stronę wyznaczonej sali. Oczywiście ta lekcja była luźniejsza, gdyż była to lekcja zapoznawcza. Okazało się, że jako jedyna ze swojej grupy nikogo nie znam... Wszyscy, którzy w niej byli, znali z niej przynajmniej jedną osobę, tylko ja byłam taka samotna... Byłam zbyt nieśmiała, żeby do kogokolwiek zagadać, a pewnie przez to, inni patrzyli na mnie jak na dziwadło... Taka szara myszka... "No trudno... Poradzimy sobie jakoś..." - pomyślałam. Lekcja zleciała mi bardzo szybko, gdyż wujek pytał się mnie, jak sobie daje radę. Czy znalazłam już swoją szafkę, czy już wiem gdzie jaka sala się znajduje... Wyszłam z klasy, jak zwykle ostatnia. Wychodząc wbiegł na mnie jakiś chłopak, przez co się przewróciłam.
- Pablo! Uważaj co robisz! - krzyknął mój wujek.
- Spokojnie, panie dyrektorze! Lepiej niech ta idio... - spojrzał się na mnie. - Przepraszam Cię... - zwrócił się do mnie i pomógł mi wstać. - Bardzo się śpieszę... Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Cześć! - pobiegł dalej.
- Cześć... - odpowiedziałam, mimo, iż wiedziałam, że mnie już nie usłyszy.
Zaczęłam iść razem z wujkiem korytarzem. Mimo, iż nawet nie znałam tego chłopaka, raptem wiedziałam, że ma na imię Pablo, cały czas zadręczałam sobie Nim głowę... Był nawet przystojny... Ale jak można się zakochać, w osobie, którą się widzi pierwszy raz w życiu?
- Wujku, a tak właściwie, to kto to był? - zapytałam.
- Pablo? Ach... Nawet nie wiem, jakim prawem jeszcze Go tutaj trzymam... Ma kiepskie oceny, cały czas rozrabia, wagaruje... Jednym słowem: łobuz. Chyba każda naiwna dziewczyna już z Nim chodziła. Radzę Ci na Niego uważać.
Czyli On jest aż taki zły? Nie chciało mi się w to wierzyć. Na każdej przerwie, miałam nadzieję, że spotkam się z Nim na korytarzu... Że jeszcze raz wbiegnie na mnie niechcący... Lecz niestety, moje marzenia się nie spełniły. Lekcje skończyły się bardzo szybko i wróciłam do domu.
- I jak tam pierwszy dzień w Studio? - zapytała Maria.
- Bardzo fajnie... Fajna szkoła... Nauczyciele...
- Znalazłaś sobie już jakieś koleżanki?
- Nie... Jeszcze nie... Tak właściwie, to z nikim jeszcze nie rozmawiałam, oprócz wujka Antonio i takiego chłopaka...
- Chłopaka?
- No tak... Ale tego nawet nie można by nazwać rozmową...

Dzień w dzień, chodziłam do Studio z nadzieją, że znowu Go gdzieś chociażby zobaczę, lecz niestety... Nie widywałam się z Nim... Któregoś razu, ponownie zaczęłam rozmawiać z wujkiem o tajemniczym chłopaku, o imieniu Pablo i kasztanowych włosach...
- A jak tam ten cały Pablo?
- Zrobił Ci coś?
- Nie, nie... Tak z ciekawości się pytam, bo jakoś się z Nim nie widuję... Wagaruje?
- Nie. O dziwo jest na każdej lekcji od początku roku. Oceny ma o wiele lepsze niż w zeszłym roku... To naprawdę jakiś cud... Może chłopak się zakochał i chce komuś zaimponować?
- Możliwe... - w duchu miałam nadzieję, że to nie prawda, bo na pewno nie chodziłoby Mu tu o mnie.
Wyszłam ze Studio i szłam parkingiem. Nie zauważyłam, jak samochód wyjeżdża i przez moją nieuwagę, by mnie potrącił, gdyby nie pewna osoba, która mnie stamtąd szybko popchnęła. Upadłam na ziemię.
- Nic Ci nie jest? - był to chłopak. Poznałam po głosie.
- Nie... Raczej nie... - spojrzałam Mu się w twarz. Tak... to był On... - Dziękuję Ci... - to jedyne słowa, jakie udało mi się wtedy wypowiedzieć.
- Mało by brakowało i wylądowałabyś w szpitalu, a szkoda by było, żeby taka ładna dziewczyna coś sobie zrobiła.
Zarumieniłam się. Cały czas patrzyłam Mu się w twarz. Nieśmiało, bo nieśmiało, ale jednak patrzyłam... Miał taki błysk w oku... Ewidentnie był zakochany, gdyż oczy Mu się świeciły. Nie, On nie mógł być zakochany... Przecież jest podrywaczem... Nie mam u Niego szans...
- Jeszcze raz Ci dziękuję. - powiedziałam wstając.
- Poczekaj. Może Cię odprowadzę?
- Nie, dziękuję... Poradzę sobie sama.
- Ale jesteś pewna?
- Tak. - powiedziałam i odeszłam.
Całą drogę biłam się z myślami... Przecież wujek mnie przed Nim ostrzegał, a ja głupia pozwoliłam sobie się w Nim zakochać... W duchu modliłam się, aby szybko mi przeszło. Na drugi dzień w Studio, jak na złość, widywałam się z Nim na każdej przerwie, chodził za mną... I jak ja miałam się Go pozbyć z głowy? Proponował, że poniesie mi torbę, odprowadzi do sali, do szafki, ale ja nie chciałam się zgodzić...
- Dlaczego tak za mną chodzisz? - zapytałam w końcu. - Chcesz mnie poderwać, jak inne, a później rzucić, jakbym była jakąś rzeczą, tak?
- Nie...
- To o co Ci chodzi? Aaa... Już wiem... Chcesz mnie pewnie zaciągnąć do łóżka i się ze mną przespać? Przykro mi, ale ja się nie puszczam na prawo i lewo!
- Nie...
- To powiesz mi w końcu o co Ci chodzi?!?
"Najpierw ratujesz komuś życie, a później czujesz się za niego odpowiedzialny..."* Nie chcę, żeby stała Ci się jakaś krzywda... Boję się o Ciebie...
Od dawna chciałam to od Niego usłyszeć, lecz już nie teraz... Chciałam Go wyrzucić, z głowy i z serca... Ale to było takie trudne...
- Może mi jeszcze powiesz, że wcale nie miałeś kilkudziesięciu dziewczyn? - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nie będę kłamał... Miałem kilka dziewczyn, ale do żadnej nie czułem tego, co do Ciebie... Ty wydajesz mi się wyjątkowa... Naprawdę... Jesteś śliczna i mądra... Żadnej jeszcze tego szczerze nie mówiłem, lecz Ty naprawdę mi się podobasz... Gdy Cię widzę, to czuję motylki w brzuchu... Umówisz się ze mną?
On na pewno kłamał... Pewnie byłam dla Niego tylko "czymś trudniejszym do zdobycia"... Nowością... Dlatego tak bardzo chciał mnie zdobyć, bo wszystkie inne były dla Niego łatwe... Lecz przez te słowa ciężej było mi się pozbyć mojej miłości do Niego... Ale wiedziałam, że On jest nieodpowiedni dla mnie... Że na pewno prędzej czy później sprowadzi mnie na złą drogę.
- Nie... Nie umówię się z Tobą.
I tak mijał dzień, za dniem... Starałam się Go unikać, lecz to było bardzo trudne... Codziennie mnie szukał i nalegał, abyśmy poszli na randkę.
- Proszę... Daj mi tą jedną szansę... Zobaczysz, że jestem inny, niż wszyscy mówią... Że się zmieniłem...
- Ale ja naprawdę nie mogę...
- Dlaczego?
- Nie mogę...
W końcu udało Mu się zdobyć mój numer telefonu. Z tym sobie jeszcze jakoś poradziłam, bo wystarczało, że wyłączyłam komórkę i już mi nie przeszkadzała... Tak bardzo chciałam się z Nim umówić, lecz wiedziałam, że nie mogę... Po jakimś czasie, dowiedział się gdzie mieszkam. Przychodził codziennie pod dom i prosił ciągle o to samo.
- To ten chłopak, tak? - zapytała mnie Maria.
- Tak...
- To dlaczego się z Nim nie umówisz? Przecież On też Ci się podoba.
- Ale poznałam Jego przeszłość... Twierdzi, że dla mnie się zmienił, ale ja w to wątpię...
- Dopóki się z Nim nie spotkasz, to się nie dowiesz... No już, zejdź do Niego.
Może i Maria miała rację? Może powinnam była się z Nim spotkać? Poznać Go lepiej? Zeszłam do Niego na dół, lecz od razu dostałam paraliżu, ze szczęścia, że On rzeczywiście chce się ze mną spotkać.
- Angie, proszę... Umów się ze mną...
- Ja... - miałam się zgodzić, lecz znowu moje obawy opętały mój mózg. - Nie... nie mogę...
- Ale dlaczego? Chociaż powiedź mi dlaczego nie? Co jest we mnie nie tak?
- Chcesz wiedzieć, co jest w Tobie nie tak? - miałam już załzawione oczy. - To, że Ty też mi się podobasz! Podobasz mi się i to bardzo! Tyle, że słyszałam o Tobie mnóstwo złych rzeczy, których ja nie chce robić! Dlatego się z Tobą nie umówię! Przy Tobie tracę kontrolę nad sobą! - zaczęłam już całkowicie płakać. - Nie jestem już tą zwykłą Angie!
- Proszę nie płacz... - usiedliśmy oboje na schodach, przed domem. On przytulił mnie do siebie. Był taki ciepły i umięśniony. - Prawda... Robiłem wiele złych rzeczy, lecz dla Ciebie postanowiłem się zmienić... Dopiero teraz zrozumiałem, że byłem idiotą... Daj mi tę jedną szansę... Jeśli stwierdzisz, że nadal jestem taki, jak kiedyś obiecuję, że dam Ci spokój... Jeszcze tego nie mówiłem żadnej dziewczynie i mogę Cię tym przestraszyć, ale... Kocham Cię... - powiedział mi na ucho. - Miłość czyni cuda...
"Słowo 'Kocham' to przysięga..."** Skoro to powiedział, to powinnam Mu dać szansę... Może naprawdę się zmienił?
- Boję się... - powiedziałam.
- Czego się boisz?
- Boję się, że wciągniesz mnie w jakieś kłopoty...
- Angie... - spojrzał mi w oczy. - Możesz mi zaufać... Nawet jeśli Twoim zdaniem nie zmieniłem się i nadal robię podłe rzeczy, to nie będę Cię w nie wciągał. Nie chciałbym, żebyś popełniała takie same głupstwa, jak ja... Proszę, zgódź się...
- Dobrze...
- Naprawdę? Zobaczysz, że tego nie pożałujesz.
Miałam coś powiedzieć, lecz moje usta zatopiły się w Jego pocałunku...  Całował mnie tak delikatnie i czule... Byłam z tego powodu taka szczęśliwa... Od dawna o tym marzyłam...
- Ja Cię naprawdę kocham... - szepnął mi do ucha.
W tej chwili byłam naprawę radosna. Nic, a nic nie mogło mi popsuć tej wspaniałej chwili. Oczywiście, łatwo było się domyślić, że nasza randka to była tylko formalność...

*Randka*
Byliśmy umówieni na siedemnastą, lecz w pokoju siedziałam od jedenastej i zastanawiałam się w co się ubrać, uczesać... Zdecydowałam, że uczeszę się w luźną kitkę, a ponieważ na dworze było zimno postanowiłam, że założę mój ulubiony biały płaszcz, jasno-brązowe spodnie i kozaki za kolana. Odliczałam minuty do piątej... Gdy tylko dłuższa wskazówka pojawiła się równo na dwunastce rozległ się dzwonek do drzwi. Jak szalona wybiegłam z pokoju i pobiegłam, aby Mu otworzyć, lecz mój tata mnie ubiegł...
- Dzień dobry. Przyszedłem do Angie...
- Imię? Nazwisko? Adres zamieszkania? - wypytywał Go ojciec.
- Pablo Galindo, lat 17, Buenos Aires, ulica...
- Tato! - powiedziałam. - Daj Mu spokój.
- Dobrze córciu, tylko... - skierował się do Pabla. - Waż mi się ją skrzywdzić, a uwierz, że znajdę Cie nawet na Alasce...
- Oczywiście... - odparł przerażony.
- Chodź. - powiedziałam, złapałam Go za rękę i wyszliśmy na zewnątrz.
- Masz bardzo fajnego tatę... - odpowiedział.
- Ach... Nie przejmuj się. Prędzej czy później Cię polubi. - uśmiechnęłam się.
- Dobrze wiedzieć...
Reszta dnia była naprawdę cudowna. Pierw wybraliśmy się do kina, ale oboje stwierdziliśmy, że film jest naprawdę nudny, w związku z czym, wyszliśmy stamtąd i poszliśmy do małej restauracji. Zamówiliśmy tam coś do zjedzenia. Następnie Pablo powiedział, że ma dla mnie jeszcze jedną niespodziankę, która na pewno mi się podoba.
- Iii... Możesz otworzyć oczy! - zdjął mi swoje dłonie z mojej twarzy.
Zobaczyłam przed sobą piękną, białą dorożkę, ze ślicznym białym koniem. Różowe i czerwone balony w kształcie serc były poprzyczepiane do wozu. Wsiadłam do środka. Na siedzeniu leżał bukiet pełny czerwonych róż. Był taki wspaniały... Zaraz za mną wsiadł Pablo.
- Podoba Ci się? - zapytał i usiadł obok mnie.
- Naprawdę, nie musiałeś... - bryczka ruszyła z miejsca.
- Chcę Ci udowodnić, że jesteś dla mnie naprawdę bardzo, ale to bardzo ważna i, że się zmieniłem... Specjalnie dla Ciebie... Ty mnie zmieniłaś... - objął mnie ręką.
Nieśmiało patrzyłam się w Jego oczy. Można było po nich poznać, że On rzeczywiście nie kłamał. Mówił prawdę... szczerą prawdę... Tak bardzo pragnęłam, aby nasze usta zetknęły się w jednym, zgodnym pocałunku, lecz bałam się... Bałam się zacząć... Miałam szczerą nadzieję, że On zacznie, lecz stwierdziłam, że muszę przejąc inicjatywę i spróbować. "On, na pewno, też tego chce..." - myślałam. Spojrzałam się na Jego usta i zamknęłam oczy. Zaczęłam się delikatnie posuwać coraz bliżej, gdy nagle On dokończył za mnie. Moje wargi zetknęły się z Jego i zatopiły w pocałunku... Drugą ręką objął mój policzek. Nagle z ust zaczął całować mój policzek i przesuwał się powoli w stronę ucha.
- Kocham Cię... - szepnął.
Ogarnęło mnie pożądanie, lecz wiedziałam, że nie mogę Mu się dać. Jeśli mnie kocha, nie zacznie się do mnie dobierać. Mimo, iż tak bardzo miałam na to ochotę, wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, bo jeśli tak się stanie, On na drugi dzień mnie zostawi i będę żałowała, że w ogóle się na to zgodziłam. Jego ręka z policzka przeniosła się na mój brzuch. Ogarnęły mnie dreszcze. Wiedziałam, że jeszcze chwila, a stracę swój rozum i stanie się coś, czego jednocześnie tak bardzo nie chciałam, a jednocześnie okropnie pragnęłam. Jego ręka zaczęła zjeżdżać coraz niżej, gdy nagle ją zatrzymał.
- Nie... - powiedział. - Ja wiem, że Ty tego nie chcesz... Muszę Ci udowodnić, że jesteś inna niż wszystkie... Warta mojego opamiętania.
Byłam z Niego bardzo dumna. Wtedy do mnie dotarło, że naprawdę się dla mnie zmienił... Nasze usta zatonęły w jeszcze jednym pocałunku...
----------------------------------------------------------------------------------
* - słynny cytat Marka Bromskiego z "Komisarza Alexa" (odc.1)
** - źródło: moja mama. :)


Mam nadzieję, że dzisiejsza jednorazówka z okazji czterech miesięcy się Wam podoba? Komentujcie!

Wiem, mam bujną wyobraźnię :)).
Muszę Wam podziękować, za aż tyle wejść!
Miło mi, że ktoś czyta te moje wypociny! :D

Do zobaczenia już 1 lutego!

bloggerka

Ps. Jak Wam się podobał Gregorio w wersji "dobrego nauczyciela"? :D
Ps.2. Piosenkę, do której pojawił się dzisiaj link, mogliście już spotkać na moim blogu.
Stwierdziłam, że ona bardzo dobrze pasuje do tego rozdziału,
więc postanowiłam jeszcze raz ją tutaj umieścić (i na dodatek uwielbiam ją i jego wykonawcę! :D).
Ps.3. Co sądzicie o nowym tle? Szukałam czegoś fajnego przez 2 tygodnie i znalazłam tylko to :).

wtorek, 7 stycznia 2014

Epilog - Przyjaźń, która przerodziła się w coś więcej, czyli Angie i Pablo na zawsze...

Dla tych,
co nie lubią pożegnań.
Chcę, abyście wiedzieli,
że ja też za nimi nie przepadam. :))
Była sobie dziewczyna, której życie w pewnym momencie się zawaliło, lecz później udało jej się stanąć na nogi. 
Jej życie zaczęło układać się po jej myśli: odzyskała wspaniałą siostrzenice, którą szukała przez wiele lat i, za za którą tak bardzo tęskniła.
Była szczęśliwa, a dzień za dniem przemijał. Nagle na jej drodze stanął jej szwagier, w którym się nieszczęśliwie zakochała. 
Może i byłoby to szczęśliwe, gdyby jej były chłopak, do którego jeszcze coś czuła, nie wyznał jej z powrotem miłości.
Gdy była już blisko ślubu ze szwagrem, jej były ukochany zdobył się na odwagę i zawalczył o nią. 
Dzisiaj są małżeństwem i mają córeczkę, którą nazwali Martina. 
Obiecywali sobie miłość, wierność, oraz, że się nie opuszczą aż do śmierci i tego planu mają zamiar trzymać się do ich ostatnich dni... Czy będą szczęśliwi? No to, to na pewno... W końcu nadszedł czas na wielki finał, który zakończył ich wspaniałą historię. Lecz czy to już koniec? - Nie, na pewno jeszcze nie... Ich życie będzie toczyło się dalej i dalej, będą przeżywali przygody, których nie zapomną do końca życia, lecz o tym innym razem...

- Angie! Potrzebuję pomocy! Ktoś musi przewinąć naszą córkę!
- Już, chwila. - powiedziałam odkładając pamiętnik. - To właśnie jest moje życie i kocham je takie, jakim jest, mimo, że przeżyłam wiele nieprzyjemnych sytuacji...
- Angie!
- Już idę, idę...
----------------------------------------------------------------------------------
Co sądzicie o epilogu? 
Wiem, że nie jest długi, lecz ja nie przepadam za długimi zakończeniami :D.
Mogę Was pocieszyć - to jeszcze nie koniec!
Przed napisaniem 50 postanowiłam, że będę pisała sezony.
Jeżeli, oczywiście sobie tego zażyczycie.
Po prawej stronie zostanie umieszczona ankieta.
Jeśli będzie w niej przynajmniej 10 głosów, powrócę z drugim sezonem!
Będziecie musieli się uzbroić w cierpliwość, gdyż będę potrzebowała teraz trochę czasu
na napisanie kolejnej setki rozdziałów :)).

Widzimy się już 1 lutego!
bloggerka

Ps. Za ten wspaniały tytuł epilogu dziękuję wspaniałej -
Angeles Saramego. Bardzo Ci dziękuję!

Ps.2. Będę tutaj zaglądała codziennie, sprawdzała komentarze i w ogóle.
Możliwe, że będą pojawiały się też jakieś posty,
ale rozdziały, tak jak już wspominałam, będą dodawane dopiero od 1 lutego.
Coś się także pojawi 28 stycznia z okazji czterech miesięcy bloga,
więc możecie tutaj wpadać codziennie :D.
Będzie mi bardzo miło :)).

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 100 - Nadszedł wielki dzień...

Nadszedł ten, jeden z najważniejszych dni w życiu Angie.
Jak sobie z nim poradzi?
Dla wszystkich fanów Angie, oraz Clary Alonso :).
Moje życie zaczęło się wreszcie układać... Wyzdrowiałam już całkowicie, dowiedzieliśmy się kto podpalił nam dom... Co prawda, jeszcze go nie odzyskaliśmy, a straty są potworne, ale mieszkamy na razie w domu Germana. Przyjął nas z otwartymi ramionami. Teraz zrobiło się jeszcze bardziej wesoło niż było. Okazało się, że akurat dzień przed moim terminem porodu, uda nam się wrócić do naszego domu, gdyż zdążą już go odbudować. A co do sprawcy pożaru, to okazało się, że to był tylko przypadek... Fajerwerki... Ale nie chcę już do tego wracać... Najważniejsze, że wszystko się wyjaśniło, a sprawca sam przyznał się do winy... Wybaczyliśmy mu, bo przecież nie zrobił tego specjalnie... Ale to teraz nie jest ważne. Był sobie zwykły dzień... Do czasu... To była ciepła środa w lutym... Zostały mi jeszcze dwa tygodnie do porodu. Przygotowywałam się do tego zawzięcie do tego. Czytałam książki, sięgałam porad... Bardzo chciałam, aby ten dzień był wspaniały, aczkolwiek nie wyszedł tak, jak chciałam. Mimo to i tak był wspaniały... Pablo wrócił po piętnastej do domu. Zjedliśmy przepyszny obiad, który ugotowała nam Olga, a następnie włączyliśmy sobie jakiś film. Skończył się, więc postanowiliśmy sobie włączyć, bo i tak nie mieliśmy nic do robienia... Pablo wypisał wszystkie papiery w pracy, a ja na urlopie nareszcie miałam chwilę dla siebie. No i po chwili się zaczęło...
- Pablo... - zaczęły łapać mnie pierwsze skurcze.
- Tak?
- Mamy mały problem...
- Ja nie widzę żadnego problemu. Wszystko jest w najlepszym porządku.
- Może u Ciebie... - powiedziałam. - Zaczęło się...
- No, tak. Wiem o tym.
- No i nic z tym nie chcesz zrobić?
- No próbuję oglądać ten film, ale nie mogę, bo ty cały czas gadasz!
- Pablo! Nie o to chodzi!
- To o co?
- Zaczęło się! Ja rodzę.
- O mój Boże! Już!?! Tak szybko?!? Przecież termin masz dopiero za dwa tygodnie!
- No, ale jak widzisz, naszemu maluszkowi bardzo się śpieszy na zewnątrz... A teraz pomożesz mi dojechać do szpitala, czy mam sama to zrobić?
- Nie, nie... Już, już... Chodź, chodź...
- Pablo, wszystko gra? Coś się zacinasz...
- Stresuję się i tyle! - powiedział. - O matko... Zostanę ojcem... - mruknął do siebie.
Wsiadłam do samochodu. "Może to jeszcze nie poród?" - pomyślałam, lecz wiem, że się myliłam. Z każdą minutą skurcze były coraz to mocniejsze. Pablo był cały czas w mocnym szoku. Gdy w końcu udało mu się przyczłapać do samochodu, ruszyliśmy. Mam wrażenie, że mój mąż się tym bardziej stresował niż ja... Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie piekielny korek na drodze. Może i nie byłby on taki zły, gdyby Pablo tak strasznie nie panikował.
- Trzymaj się Angie, wszystko będzie dobrze.
- No ja tak sądzę...
- Tylko nie zaczynaj rodzić tutaj...
- Pablo uspokój się.
- Ja? Ależ ja jestem bardzo spokojny... Jestem królem spokoju...
Z jednej strony to było bardzo denerwujące, lecz z drugiej urocze. Rozumiem, że się biedak o mnie martwił, lecz strasznie to przeżywał. Gdy w końcu udało nam się przejechać przez ten straszny korek, mój mąż przyśpieszył, żebyśmy zdążyli do szpitala. Lecz oczywiście, coś się musiało stać... Pewnie zastanawiacie się co? Otóż zatrzymała nas policja.
- A dokąd to się tak pan... o! To przecież pan! - powiedział policjant. - Przecież powiedziałem panu, panie Galindo, że za tamtego aktora to panu daruję, ale proszę dalej uważać co się robi...
- Proszę pana! Moja żona rodzi!
- Powiedzmy sobie szczerze... Nie nabiorę się na to.
- Ale naprawdę...
Nie chciałam oszukiwać, ale naprawdę śpieszyło mi się do szpitala. Więc zaczęłam krzyczeć, żeby się pośpieszyć, bo zaraz urodzę w samochodzie. Gdy tylko policjant to usłyszał, od razu nas puścił. Po ciężkiej podróży dotarliśmy do szpitala po trzydziestu minutach. Zwykle, na pieszo, można było się tam dostać po piętnastu minutach, ale wiadomo jakie ja mam szczęście... Gdy w końcu udało nam się wejść do szpitala, okazało się, że akurat mój lekarz wyszedł. "No trudno... Poradzimy sobie bez niego..." - pomyślałam, ale oczywiście mój mąż się z tym nie zgadzał. Musiał wszczynać kłótnię, że ja bez tego lekarza nie urodzę. Już tak bardzo się nie stresowałam tym rodzeniem. Bardziej martwiło mnie zachowanie Pabla... Po kilkudziesięciu chwilach znalazłam się na porodówce. Nawet nie rodziło mi się tak ciężko, jak przypuszczałam... Po kilku godzinach, wcale nie tak ciężkiej męczarni, jak się spodziewałam, udało mi się urodzić dziecko.
- Gratuluję pani! Urodziła pani... córeczkę!
Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda, po kim ma oczy... Gdy tylko Pablo ją zobaczył to od razu zemdlał. Pewnie z wrażenia. Lekarze wynosili go z sali. Z jednej strony wiedziałam, że nic Mu nie będzie, ale mimo to i tak bardzo się o Niego bałam. W końcu to jedna z najważniejszych, a jednocześnie najbliższych mi osób. Tak bardzo chciałam zobaczyć swoją córeczkę, lecz niestety nie mogłam... Dopiero, kiedy znalazłam się na sali szpitalnej, mogli mi ją po godzinie przywieźć.
- Ojejku... Moja malutka... - była taka śliczna. - Nie wie pani, co z moim mężem?
- A co się z Nim stało?
- Zemdlał podczas mojego porodu.
- A! To ten pan! Lekarzom udało się już go obudzić, ale nadal jest w szoku.
- Szoku?
- No, tak... Nie może uwierzyć, że został tatą.
- A mogłaby Go pani tutaj przyprowadzić, żeby się przywitał z córką?
- A nie stworzy zagrożenia dla dziecka?
- Mój mąż? No niech pani nie żartuje! A jak coś, to ja będę Go pilnować. - uśmiechnęłam się.
- No dobrze... Proszę chwilkę zaczekać.
Pielęgniarka zniknęła w drzwiach, a ja trzymałam swoją malutką córeczkę na rękach. "Ona musi być córką Pabla. Przecież jest nawet do Niego podobna..." - przypomniałam sobie o tym problemie, lecz szybko przestałam o Nim myśleć, bo przyszedł Pablo. Pamiętam jeszcze doskonale, jak pocieszał mnie po stracie Marii... (Przypomnij sobie! - Prolog) Był taki kochany... Niby byliśmy parą, ale to nie było tak na serio... To było tak tylko, aby się wszystkim pochwalić...
- Miałeś rację... - powiedziałam, gdy On wchodził do sali.
- A mogę wiedzieć z czym miałem rację?
- Miałeś rację, że wszystko się jakoś ułoży... Wtedy... jedenaście, a już prawie dwanaście lat temu... Lecz gdy to mówiłeś, nie sądziłam, że będzie właśnie chodziło Ci, o ślub z Tobą... i o dziecko...
- Ja nie mogłem wtedy bez Ciebie żyć. Chciałem Cię pocieszać, być przy Tobie... Wtedy może jeszcze nie wyobrażałem sobie dalekiej przyszłości z Tobą, ale na pewno tą najbliższą, tak... I tak dzień, w dzień... A kiedy nadszedł ten dzień... Ten dzień, kiedy zapukałem do drzwi Twojego domu, a Twoja mama odpowiedziała mi, że Cię nie ma... Że pojechałaś szukać siostrzenicy... Wyczekiwałem dnia, w którym wrócisz, lecz on długo nie chciał nastąpić... W końcu wróciłaś... Miałem nadzieję, że zostaniesz już ze mną w Buenos Aires, lecz to był kolejny błąd... Gdy tylko poinformowałaś mnie, że wyjeżdżasz za tydzień to stwierdziłem, że nie mogę tak żyć... Że nie mogę większość życia czekać na Ciebie w nadziei, że w końcu znalazłaś Violettę i wrócisz z nią do mnie... Bo gdybyś jej nie znalazła, to byś nie wróciła... Jedyne, co Cię powstrzymywało, to ostatnie trzy miesiące szkoły... Później każda rozmowa z Tobą, chociażby przez telefon, dwu minutowa była cudem... Lecz po sześciu latach poszukiwań poddałaś się... Miałem nadzieję, że nasza miłość ponownie rozkwitnie, ale bałem się Ciebie o to zapytać... Gdy w końcu się na to zdecydowałem, pojawił się Twój szwagier, z Violettą. Zauroczyłaś się w nim... I tak było przez pół roku... W końcu stwierdziłem, że tak nie może być... Postanowiłem coś z tym zrobić, bo bardzo cierpiałem patrząc na Ciebie, taką zakochaną... Mimo, iż sądziłem, że nie mam szans postanowiłem to zrobić... I co? I to poskutkowało... Lecz nie na długo... Później w nasze życie wplątała się Jackie, German, Ami... Na przemian czuliśmy się zdradzani, więc ustaliliśmy, że nasz związek nie ma sensu... Jednak długo bez siebie nie potrafiliśmy wytrzymać... I co się teraz dzieje? Teraz mamy dziecko... Wspaniałą córeczkę... Mówiąc "wszystko się jeszcze ułoży... zobaczysz..." nie myślałem, że wszystko ułoży się w taki wspaniały sposób...
Nasza córeczka zaczęła się słodko do nas uśmiechać. Mimo, iż ta historia przytrafiła się właśnie mnie, poczułam się, jakbym była na jakimś romantycznym filmie...
- Nie wiem, czy Ci przekazałem, ale German powiedział, że nie musisz robić tych badań na ojcostwo. Powiedział, że nie będzie nam już mieszał w życiu... - dokończył Pablo. - Chciałby tylko się mógł widywać z tym dzieckiem... Nigdy mu nie piśnie słowa, że jest możliwość, że ono jest jego...
- Boże... Jaki on kochany... Muszę mu podziękować...
- Już to zrobiłem.
- Zauważyłam, że zacząłeś się jakoś specjalnie z nim bardziej przyjaźnić.
- Tak... Bo to w sumie całkiem spoko gość... - odparł Pablo. - Dobra, starczy tego romantyzmu... Daj mi moją malutką na rączki...
- Uważaj tylko na nią. - powiedziałam dając Mu dziecko.
- A wiesz już jak ją nazwiemy?
- Mam pewną propozycję...
- Tak? Jaką?
- Nazwijmy ją Martina...
- Śliczne imię... - powiedział Pablo. - Witaj na świecie malutka Martinko...
----------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że setny rozdział się Wam podobał! :D
Dziecko Angie już jest na świecie. Co sądzicie o jego imieniu? Może być?
Łatwa logika myślenia:
Angie -----> Violetta -----> Martina
(ja już świruję! Nadmiar żelków xD)
Nie przepadam za Martinom, ale imię ma nawet ładne. :)

Pozdrawiam
bloggerka

Ps. Dzisiaj spoilera nie będzie. Jutro dowiecie się dlaczego :).

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 99 - Pożar w domu

Czy Pabla i Angie dotknie nieszczęście?
Co z dzieckiem Angie?
Dowiecie się wszystkiego, czytając rozdział :).
Dzień, jak co dzień... Mieliśmy właśnie wolną niedzielę... Która miała być, jak każda inna, lecz jedna mała drobnostka i cały dzień, i cały najbliższy miesiąc się nam popsuł...
- Pablo, czujesz? Coś jakby się... przypala?
- E tam... Wydaje Ci się, Angie.
- Nie... Nie czujesz?
- Wydaje Ci się. Ja tam nic nie czuję.
Może miał rację? Może tylko mi się coś wydawało? Lecz z minuty, na minutę coraz bardziej pachniało spalenizną, a Pablo nadal tego nie czuł. Dopiero po jakiś piętnastu minutach poczuł.
- Rzeczywiście... Teraz czuję... Pójdę sprawdzić co to.
Pablo poszedł na górę, a ja do kuchni. Zaczęłam robić sobie herbatę. Nagle przerażony Pablo zbiegł z góry.
- Angie, wychodź stąd! - krzyknął zbiegając ze schodów.
Ja za bardzo nie wiedziałam o co chodzi, więc spokojnie zaczęłam wychodzić. Gdy już miałam przejść przez drzwi... Sufit się zaczął zawalać... Dopiero teraz odczułam, że jestem zagrożona... Wyjść już stamtąd nie miałam jak... Wszystkie możliwe przejścia zostały zasypane...
- Dzwoń po strażaków! - krzyknęłam.
- Nic Ci nie jest? Boję się o Ciebie.
A ja się niby o siebie nie bałam? Bałam i to okropnie... Przecież w każdej chwili mogło mi się coś stać.
- Zadzwoń do straży pożarnej!
- Ale nie mam telefonu!
- Idź do sąsiadów! Szybko!
Wyłącz na chwilę "Piosenkę na dzisiaj" i włącz to - "Te creo".
- Nie zostawię Cię tutaj samej!
- Ale jeśli nie zostawisz, to mogę spłonąć!
Wiem, że się o mnie bał... Lecz, co mógł innego zrobić? Nawet się nie widzieliśmy... Dookoła było pełno dymu... Nie widziałam nic oprócz niego... Słyszałam trzaski, oraz żar ognia, a także krzyki Pabla... Bałam się... Okropnie się bałam... Tak naprawdę, to nie chciałam, żeby mnie zostawiał, lecz co mógł innego zrobić?
- Idę, ale zaraz wracam po Ciebie, Najdroższa! - usłyszałam.
Czyli jednak poszedł... Wtedy ogarnął mnie jeszcze większy strach niż wcześniej... Wiedziałam, że postąpił słusznie... Zamknęłam oczy... "Que en tus brazos, ya no tengo miedo..."* Myślałam o Pablo... Zaczęłam po cichu śpiewać... "Te quiero... Te quiero... Que me extrañas con tus ojos..."** On na pewno tutaj wróci i mnie uratuje... On by mnie tak tutaj nie zostawił... "Te creo... Te creo..."*** Już straciłam ostatnią nadzieję, że ktokolwiek mnie uratuje... Że kogokolwiek jeszcze zobaczę... Ale chyba, dla Pabla warto?Ogień był już coraz bliżej... Ostatnia iskierka nadziei wyparowała razem z moimi łzami... Już powoli mnie tutaj nie ma... Odchodzę... "Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak chciałabym umrzeć (...). Ale choćbym próbowała, z pewnością nie wpadłabym na coś takiego... (...) Oto miałam oddać życie za kogoś innego, za kogoś, kogo kochałam. To dobra śmierć, bez wątpienia. Szlachetny postępek. Coś znaczącego."****
Już możesz włączyć "Piosenkę na dzisiaj". :D
Jak jest w niebie? Cudownie... Nie ma trosk... Problemów... Otaczają cię, twoi bliscy... Tak bardzo tęskniłam, za Marią, aż w końcu się z nią zobaczyłam. Wygląda zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam...
- Witaj, siostro. - przywitałam się.
- Jak Ty mogłaś im to zrobić?
- Jakim: im?
- Im wszystkim! Jak Ty mogłaś odejść i nie walczyć! Wiesz, że wszyscy Cię tam potrzebują, a w szczególności Twój mąż, Pablo. Zabrałaś Mu Wasze dziecko...
- Ono także nie przeżyło?
- Nie, Angie. Gdybyś chociaż trochę powalczyła o siebie, może byście oboje przeżyli, a tak to nie zostawiłaś nic swojemu mężowi... Nic, a nic... Został sam... Pogrążony w ciężkiej żałobie... Teraz będzie cierpiał przez kilkadziesiąt lat, aż w końcu zdecyduje się i popełni samobójstwo...
- Jak to? Dlaczego On to zrobi?

- Nie wiesz? Z tęsknoty za Tobą... Z tęsknoty za Wami...
Boże, co ja zrobiłam? Czy przeze mnie Pablo się zabije? Przecież może sobie żyć na ziemi i czekać, aż przyjdzie Jego czas... Nawet jeśli będę za Nim tęskniła, to On życie ma tylko jedno jedno...

- Angie... Proszę, nie rób mi tego... - usłyszałam.
Otworzyłam oczy. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani co tutaj robię. Wszystko dookoła było jeszcze rozmazane, lecz stwierdziłam, że to co słyszę to głos mojego męża.
- Nie poradzę sobie bez Ciebie...
- Pablo... - wyszeptałam.
- Angie... Jesteś? Przeżyłaś... naprawdę cud... Kochanie, wiedziałem, że mnie nie zostawisz... Nie zrobiłabyś mi tego...
- Kocham Cię... - powiedziałam resztkami sił.
- Ja Ciebie też, Najdroższa... A teraz odpoczywaj...
- Byłeś tutaj cały czas?
- Tak... Byłem, jestem i będę... Nie opuszczę Cię na krok...

/Dwa tygodnie później/
Zaczęliśmy się znowu kłócić. Ja twierdziłam, że ten cały pożar to wina Pabla, a Pablo, twierdził, że to moja wina. W każdym razie, ktoś z nas był bardzo nieostrożny. Ale to przecież nie było ważne... Ważniejszą, gorszą rzeczą było to, że zostaliśmy bez dachu nad głową... Cały dom doszczętnie się spalił. Staliśmy na dworze i kłóciliśmy się. Nagle zobaczyliśmy policjanta, który miał przeprowadzić śledztwo, co było przyczyną pożaru. Jednak tego, co się dowiedziałam to się nie spodziewałam.
- Od czego wybuch ten pożar?
- Nie uwierzycie... - powiedział zaprzyjaźniony z nami policjant. - Ktoś podpalił Wam dom...
Byłam w wielkim szoku. Kto mógłby chcieć nas zabić? Kto chciałby nas pozbawić dachu nad głową? Kto, aż tak bardzo nas nienawidzi?
- Czy uda się wam dowiedzieć, kto to zrobił? - zapytałam ze łzami w oczach.
- Jest małe prawdopodobieństwo tego, że nam się to uda. 80% pożarów zostaje niewykrytych... Ale postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy.
----------------------------------------------------------------------------------
* - "Że w Twoich ramionach, już się nie boję..." - fragment "Te creo".
** - "Kocham Cię... Kocham Cię... Że już tęsknię, za Twoimi oczami..." - ponowie "Te creo".
*** - "Wierzę Ci... Wierzę Ci..." - i jeszcze raz "Te creo" (żebyście mnie źle tutaj nie zrozumieli: chodziło mi tutaj, że Angie wierzy Pablo, że po nią wróci).
**** - fragment "Zmierzchu", Stephanie Meyer. Prawdopodobnie rozdział 22 - "Zabawa w chowanego".

Podoba się rozdział? - Komentujcie!
Tak... wiem, wiem... Mam bujną wyobraźnie. Czasami, aż za bardzo :D.
Już jutro wielka setka! Mam nadzieję, że będziecie i przeczytacie!


Pozdrawiam :)
bloggerka

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 98 - Piknik rodzinny w Studio

Ten rozdział miał zostać nieopublikowany,
gdyż stwierdziłam, że jest kiepski,
a co Wy o nim sądzicie?
Był ciepły i słoneczny dzień. Niby taki, jak każdy, lecz był inny. Dzisiaj w Studiu miał odbyć się piknik rodzinny, a pieniądze, które zebraliśmy na nim, zostały przeznaczone na zakup nowych instrumentów do szkoły. Piknik został zaplanowany na dziesiątą, lecz z Pablem wybraliśmy się tam dopiero na dwunastą. Gdy tylko przeszliśmy przez drzwi, zszokowała mnie ilość ludzi, którzy pojawili się na nim. Spodziewałam się samych uczniów, z jakimiś ich przyjaciółmi, lecz były tam też starsze osoby i rodzice. Było więcej atrakcji niż się spodziewałam. Tak właściwie, to nie wtrącałam się za bardzo w to, co będzie na tym pikniku, gdyż chciałam obie zrobić niespodziankę, a na dodatek Pablo nie chciał mi zdradzać za dużo szczegółów.
- To był bardzo dobry pomysł, aby urządzić taki piknik. Patrz, ile dzieciaki mają z tego uciechy.
- On nie został zrobiony tylko dla nich.
- Tak? A dla kogo jeszcze? - zdziwiłam się.
- Niedługo się dowiesz...
I znowu! Pablo był tajemniczy! Znowu coś przede mną ukrywał! Ale może to lepiej? Może to by mi się nie spodobało? Wszystko się już niedługo okaże... Starałam się wytropić któregoś z naszych dzieciaków, ze Studia, lecz nie mogłam nigdzie żadnego zobaczyć. Może nie przyszli? Nie... Musieli przyjść, bo przecież ich rodzice tutaj byli. Podeszłam do rodziców Franczeski, bo zobaczyłam ich zaraz przy wejściu.
- Dzień dobry, Francesca przyszła?
- Tak. Tyle, że gdzieś poszła. Mówiła, że musi iść, bo zaraz ma występ ze swoimi znajomymi.
- Aha... Dziękuję. - odeszłam.
"Dziwne... Występ z jej znajomymi... Nic o tym nie wiem... " - pomyślałam. Pablo poszedł ze mną kupić sobie watę cukrową, gdyż jest ona moją słabą stroną. Uwielbiam ją i gdybym mogła, jadła bym ją codziennie.
- Dziwne, że aż tylko osób przyszło z rodzicami. Spodziewałam się, że większość przyjdzie bez.
- Szczerze, to ja też...
- Przecież nastolatki wstydzą się zazwyczaj swoich rodziców...
- No widzisz, nasi uczniowie szanują swoich rodziców i bliskich. Nawet nie wiedziałam, że Francesca ma taką słodziutką kuzynkę.
- Tak. Jest przeurocza.
Świetnie się bawiliśmy. Chodziliśmy sobie tu i tam, kupowaliśmy różne smaczne rzeczy, pograliśmy sobie w jakieś gry... Nasze Studio, na jeden dzień zamieniło się w wspaniałe mini-wesołe miasteczko. Oczywiście, jednej osobie ten fakt nie pasował. Łatwo się domyśleć komu...
Gregorio... On zawsze znajdzie jakieś bezsensowne wytłumaczenie. "Że kto by pomyślał, że Studio, może być wesołym miasteczkiem, bo przecież do miejsce do nauki, a nie do zabawy..." Ten to zawsze ma jakiś problem, ale starałam się nim nie przejmować, bo w końcu, to tylko Gregorio... Nagle, przy stoisku z popcornem zobaczyłam swojego szwagra.
- O hej, German. Też przyszedłeś?
- Tak. Violetta mi powiedziała o tym pikniku. Postanowiłem, że wpadnę.
- Bardzo dobrze zrobiłeś. - uśmiechnęłam się.
Rozejrzałam się dookoła. Tak, jak do tej pory, miał stać za mną Pablo, tak teraz Go nie było. Schował się gdzieś, bądź ziemia go wciągnęła. Lepiej byłoby gdyby stało się to pierwsze, bo gdyby zapadł się pod ziemią, to już bym się z Nim nie zobaczyła. Mój szwagier wyczytał z mojej twarzy lekkie zakłopotanie.
- Czy coś się stało, Angie?
- Nie... Znaczy tak... Znaczy, Pablo mi zaginął...
- Pewnie ktoś Go zawołał gdzieś, czy coś... Jak chcesz, to możemy Go poszukać.
- Nie... Dziękuję... Zaraz się pewnie znajdzie...
W tej chwili zobaczyłam Violettę. Nie tylko ja się ucieszyłam, że ją zobaczyłam, ale także German. Gdyż twierdził, że jak tylko przyszli Viola musiała gdzieś iść.
- Hej, Angie! Chodź na chwilę gdzieś ze mną. - złapała mnie za rękę.
- Ale dokąd się tak śpieszysz?
- Zaraz zobaczysz...
Spodziewałam się, że chce ze mną podejść do jednego ze stoisk, bądź zaprosić do jakiejś gry. Jednak bardzo się zdziwiłam, gdy zaprowadziła mnie do miejsca, na którym była małą, pusta scena. Kazała mi się stąd nie ruszać i odeszła. Chwilę później usłyszałam muzykę... Leciała melodia do "Algo se enciende". Nagle na scenie stanęła Viola i zaczęła śpiewać pierwsze wersy. Następnie reszta dzieciaków i na samym końcu Pablo, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, gdyż nie lubił występować publicznie.
- Będziemy za Tobą tęsknić! - powiedzieli uczniowie.
- Ale przecież ja nigdzie nie znikam... - byłam pozytywnie zszokowana.
- Przecież niedługo będziesz rodzić! Odwiedzimy Cię. Spodziewaj się nas. - odpowiedzieli. - A to w prezencie od nas i wszystkich nauczycieli Studio. - dali mi do ręki pakiecik zabawek dla małego dziecka.
- Och, dziękuję... Jesteście tacy kochani...
- Uwielbiamy Cię, Angie! Wracaj jak najszybciej do nas!
- Też was uwielbiam... - to było jedyne słowo, które dałam radę powiedzieć.
----------------------------------------------------------------------------------
I, co? Czy jest aż taki zły? Komentujcie!
Za dwa rozdziały będzie coś więcej o dziecku Pangie!
Bądźcie cierpliwi! :D


Pozdrawiam
bloggerka

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 97 - Dyskusja o imię

A Waszym zdaniem,
jak powinno się nazywać dziecko Pabla i Angie?
Dzień, jak co dzień... Siedziałam w domu i czekałam na Pabla. Miał już niedługo wrócić z pracy, a zauważyłam, że muszę z Nim jeszcze porozmawiać o czymś ważnym... Gdy wrócił, dałam Mu zdjąć kurtkę, buty, zrobiłam mu herbatę, kanapkę i usiadłam na przeciwko Niego przy stole.
- Pablo, zauważyłam, że nie mamy przedyskutowanej jednej, ważnej rzeczy...
- Tak, jakiej?
- Imię, dla naszego dziecka.
- A po co się z tym tak spieszyć?
- Spieszyć się? Pablo, zostało raptem półtora miesiąca.
- No, tak... Ty jesteś kobietą...
- I co w tym jest takiego złego?
- Bo kobiety uwielbiają mieć poukładane życie. Minuta, do minuty, centymetr, do centymetra...
- Nie chcę, po prostu, aby nasze dziecko miało imię wybierane na szybko. To musi być przemyślana decyzja, bo przecież będzie go używać całe życie.
- Dobrze, w takim razie co proponujesz? - zapytał. - Możesz mi zrobić jeszcze jedną? - zapytał podsuwając mi pod nos talerz od kanapki.
- A sam sobie nie możesz zrobić?
- Jestem taki zmęczony... A po za tym, to moja kanapka nie będzie tak samo smaczna, jak ta Twoja.
- No, już dobrze... Z tym samym?
- Tak, poproszę. - uśmiechnął się.
Stanęłam przy lodówce i zaczęłam z niej wyciągać rzeczy, potrzebne do zrobienia kanapki dla Pabla. Przecież żarłok sam sobie nie zrobi...
- A więc... Wracając do tematu... Zastanawiałam się nad...
- Tylko daj troszeczkę więcej ketchupu. - przerwał mi. - No, mów dalej...
- Zastanawiałam się nad Alicją, a dla chłopczyka Eryk.
- No, Alicja... Bardzo ładne imię, ale Eryk? Nie podoba mi się to imię.
Położyłam Mu talerz z kanapką na stole i usiadłam na przeciwko.
- Dlaczego nie ładne?
- Eryk? No proszę, Angie... Spodziewałem się czegoś bardziej oryginalnego...
- To nie wiem... Może Lucjan?
- To ja już wolę Eryka.
- To nazwijmy go Eryk i po sprawie!
- Nie. Dziewczynkę nazwiemy Franciszka, a chłopca Borys.
- Chłopca to Ty sobie nazywaj, jak chcesz, ale imię dla dziewczynki zostaw dla mnie!
- To też, skoro mogę decydować o imieniu dla chłopca, to na pewno nie nazwę go Eryk, czy Lucjan!
- Gdyby moja mama żyła, to powiedziałby Ci, że Eryk brzmi naprawdę ładnie!
- Ale nie żyje, a gdyby nie ten fakt, Ty była byś na nią nadal zła i obrażona! Nie zdążyłaś się z nią pogodzić!
- Musiałeś mi o tym przypominać!?!
I tak się w kółko kłóciliśmy. Tak, jak prawie nigdy się nie kłócimy, to dzisiaj się pokłóciliśmy i to bardzo, o jakąś pierdołę. Jak się zazwyczaj kłócimy to o naprawdę ważne i istotne rzeczy. Nie mogliśmy przez długi czas dojść do porozumienia. Nawet nie usłyszeliśmy, jak ktoś wszedł do naszego domu...
- Ej, ej... Spokojnie... Bo zaraz tutaj talerze zaczną latać... - powiedział German przechodząc przez drzwi.
- Mamy problem... - zaczęłam.
- No jaki?
- Imię dla naszego, przyszłego dziecka. - dokończył Pablo.
- I o to się tak kłócicie, tak?
- Tak. - powiedziałam. - Bo ja chcę nazwać dziewczynkę Alicja, a chłopca Eryk, a temu tutaj coś nie pasuje! - oczywiście chodziło mi o mojego męża.
- Chłopiec będzie się nazywał Borys! B-o-r-y-s!
- Eryk!
- Borys!
- Eryk!
- Borys!
- Uspokójcie się! - wrzasnął mój szwagier. - Zachowujecie się, jak dzieci w przedszkolu, które kłócą się, jak nazwać lalkę, czy pieska, a przecież Wy już jesteście dorośli!
- Masz rację, German... Głupio wyszło...
- No, a teraz macie mi się tu przeprosić.
- Przepraszam, Pablo...
- Za co Go przepraszasz, Angie? - zapytał mój szwagier.
- Przepraszam, Pablo, że kłóciłam się z Tobą o imię dla Eryka...
- E, em... - mruknął German.
- Że kłóciłam się z Tobą o imię dla naszego przyszłego dziecka, które może być płci męskiej.
- Pablo, teraz Ty. - rozkazał mój szwagier.
- Przepraszam, Angie, że kłóciłem się z Tobą o jakieś imię...
- No, a teraz się przytulcie na zgodę. - powiedział German.
Przytulanie się i całowanie wychodzi nam chyba najlepiej. Jesteśmy wtedy tacy ze sobą zgodni....
- To teraz idźcie do salonu, przemyślcie to imię, a ja tu poczekam i będę Was pilnował, żebyście się nie kłócili.
- Ale my już mamy imię.
- Naprawdę? Tak szybko? - zdziwił się mój szwagier.
- Tak. Będzie się nazywał Borys. - odpowiedziałam.
- Nie. Będzie się nazywał Eryk. - odparł Pablo.
- Borys.
- Eryk.
- Borys.
- Eryk.
- Nie, no proszę! Znowu! - zdenerwował się German. - To ja już Wam nie pomagam!
----------------------------------------------------------------------------------
Trochę o dziecku Angie :). Imię wymyśliłam dopiero niedawno.
Myślałam nad jakimś specjalnym, lecz wpadłam na prosty i łatwy pomysł.
Płeć i imię już jest wybrana!

Pozdrawiam
bloggerka

czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 96* - (Nie)udana randka

Kolejna randka Pangie!
Zapraszam do czytania :).
Rozdział dzisiaj, może pozytywnie zaskoczyć :D.

♫ Piosenka na dzisiaj ♫
* - rozdział widziany oczami Pabla.
Wstałem, jak zwykle, szybciej od Angie. Zszedłem na dół i zacząłem robić kawę, bo spodziewałem się, że zaraz przyjdzie. Jednak, jakoś długo nie pokazywała się na dole. Zrobiłem jej dwa tosty z serem, położyłem je na talerzyku, wziąłem ketchup, kawę, położyłem to wszystko na tacce i zaniosłem jej do łóżka. Gdyby to była jakaś wczesna pora, to bym Jej nie budził, ale, że zegarek pokazywał już wpół do dwunastej, zrobiłem to.
- Angie... Pobudka... Najdroższa... Przyniosłem Ci śniadanie.
Moja żona zaczęła się przebudzać. Zerknęła na tacę, ze śniadaniem, później na zegarek, a następnie powiedziała:
- Kolejna wolna sobota... To co dzisiaj robimy?
- To w każdą wolną sobotę musimy coś robić?
- Chociaż chodźmy na jakiś spacerek... Proszę...
- No, dobrze, dobrze... Pójdziemy... Tylko pierw zjedz śniadanie, a ja coś wymyślę.
Zszedłem na dół i usiadłem na kanapie w salonie. "Pójdziemy, na najzwyklejszy spacer." - pomyślałem. Po piętnastu minutach Angie zeszła na dół i zaczęliśmy się ubierać, aby wyjść. Ruszyliśmy w stronę Głównego Parku. Tuż przy wejściu stał pan, który sprzedawał watę cukrową. Od razu nabrałem na nią ochoty, tak samo, jak moja Najdroższa. Sobie kupiłem o smaku wiśni, a jej, o smaku truskawki.
- Nie uważasz, że ten park jest piękny o każdej porze roku? - zapytała.
- Zupełnie tak, jak Ty...
- Jestem piękna, jak park?
- Nie o to chodzi... Jesteś piękna, o każdej porze roku.
- O... Kocham Cię. - odpowiedziała.
- Heh... Ja Cię też.
Chodziliśmy sobie po parku, tak beztrosko i rozmawialiśmy. Zapomnieliśmy o wszystkich złych sprawach. Pierw rozmawialiśmy o codzienności, później zaczęliśmy opowiadać sobie historyjki z dzieciństwa. Niektóre były przykre, inne urocze, a jeszcze inne, były zabawne. Zaczęliśmy się śmiać. Nagle spojrzałem na Nią. Wyglądała cudownie... Ona także nieśmiało spojrzała na mnie i nasz śmiech ucichł. Patrzyliśmy się tak w siebie. Oczy Jej się pięknie iskrzyły w słońcu. Ma taką piękną twarz... Swoją dłonią objąłem jej podbródek, a palcami drugiej zacząłem gładzić Jej lewy policzek. Zacząłem powoli zbliżać usta do Jej. W końcu przyłożyłem i zacząłem Ją delikatnie całować. Ona lekko rozchyliła swoje wargi i zaczęła odwzajemniać pocałunki.
- Kocham Cię... Najbardziej na świecie... - wyszeptałem.
Objąłem Jej twarz w swoje dłonie. Miała ją taką ciepłą... Następnie się do Niej przytuliłem. Wtuliła się w moje ramiona. Staliśmy tak, a czas nieubłaganie szybko płynął. Nagle ona poruszyła się, pocałowała mnie raz, delikatnie w usta, złapała za ręce i zamknęła oczy.
- Czujesz to? - zapytała. - To samo, co nad stawem?
- Tak... Jestem przy Tobie taki szczęśliwy... Boję się, że to co się dzieje, to tylko piękny sen, z którego się niedługo wybudzę... I Ciebie już przy mnie nie będzie...
- Mojego uczucia do Ciebie, Pablo, nie da się wyrazić słowami... Lecz ja czuję do Ciebie to samo, co Ty do mnie.
Nagle zobaczyłem na niebie piorun, a zaraz po tym rozległ się gwałtowny grzmot i zaczęła się potworna ulewa. Cała magia, jaka nas otaczała zniknęła.
- Wziąłeś jakiś parasol?
- A skąd ja mogłem wiedzieć, że zacznie padać? - zdziwiłem się.
- No to mamy problem...
- Przecież nie każda randka musi być idealna.
- A czy ja mówię, że ta randka jest nie idealna? Jest wspaniała.
- Chodź, bo mokniemy. - dałem jej moją kurtkę, aby się nią okryła.
Uciekaliśmy przed deszczem. Angie biegła pierwsza, a ja za Nią. Ona ominęła kałużę, lecz ja jej nie zobaczyłem, wszedłem w nią i się poślizgnąłem. Oczywiście wiadomo, że skończyło się to moją kąpielą w tej dziurze pełnej wody. Całe szczęście, że jakoś w tym roku śnieg szybko stopniał i robiło się już naprawdę bardzo ciepło, a była przecież dopiero druga połowa stycznia. Angie usłyszała, jak się przewracam i podbiegła do mnie.
- Pablo? Żyjesz?
- Tak, raczej tak... - ciężko było mi cokolwiek zobaczyć, przez ten gęsty deszcz.
- Wstawaj...
- Staram się, ale ta kałuża jest ślizga.
Moja żona podała mi rękę. Złapałem się jej, lecz wiadomo było, że jestem trochę cięższy od Niej. Gdy już prawie wstałem, oboje się przewróciliśmy. Udało nam się wstać dopiero po dłuższej chwili. Gdy to zrobiliśmy, pobiegliśmy szybko do Resto Band, aby się tam schować przed deszczem, lecz okazało się, że jest zamknięty. Nie mieliśmy gdzie iść, a bałem się, że Angie się przeziębi, co byłoby najgorsze, bo niedługo ma termin porodu. Weszliśmy pod mały daszek, który był przy wejściu. Zaczęliśmy walić w drzwi, bo Francesca ze swoim bratem i rodzicami mieszkają w tym samym budynku co mają bar, tylko że na piętrze. Trafiło się nam, że akurat ulicą przejeżdżała policja. Dwóch policjantów wyszło z radiowozu.
- Coś się stało, drodzy państwo? - zapytał jeden z nich.
- Widzi pan... - zacząłem. - Moja żona jest w ciąży, strasznie pada i boję się, że się przeziębi.
- Aha... To to jest powód nawiedzania ludzi i przerywania ich spokoju?
- Panie władzo, tutaj jest knajpka...
- Ja o tym wiem, ale o ile wiem, jest teraz nieczynna.
- Tak, właśnie... Tutaj mieszka uczennica Studio 21 i jej brat, a tak się składa, że ja jestem dyrektorem tej szkoły...
- Dobrze, dobrze... Opowie pan resztę tej wspaniałej historii na komendzie.
Policjanci zaprowadzili nas do swojego samochodu i zaczęliśmy jechać. Spojrzałem się na Angie. Nie wydawała się jakoś specjalnie przygnębiona.
- Przepraszam, Najdroższa... - powiedziałem. - Trochę głupio wyszło...
- Daj spokój Pablo. Nie Twoja wina. - odpowiedziała. - Bardziej mnie martwi inna rzecz.
- Tak? Jaka?
- Że ten policjant, który prowadzi ten samochód, to ten, co mnie nie lubi...
- Oj, tam... Wszyscy Cię lubią, tylko każdy na swój sposób.
- Oprócz mnie. - rzucił kierowca. - Nie przepadam za panią.
Z jednej strony chciałem się na niego rzucić, że mówi takie rzeczy mojej żonie, a z drugiej strony chciało mi się z tego powodu śmiać. Dlaczego? Nie wiem... Wiem, że gdybym zrobił, albo jedno, albo drugie, to bym pożałował. Za śmiech pożałowałbym od Angie, a za krzyczenie na policjanta... Już wolałbym nie wiedzieć co by się stało... Dojechaliśmy na miejsce. Czekało nas mnóstwo rozmów i od groma straconego czasu... Jednak wiele nam to nie dało... I tak musieliśmy spędzić 24 godziny w więzieniu.
- Przepraszam, Angie... Trochę schrzaniłem.
- E, tam... Nie przejmuj się. W końcu to nie za bardzo Twoja wina. Przynajmniej mamy teraz trochę czasu dla siebie... - pocałowała mnie. - I tak się świetnie bawię...
- E, em... - warknął policjant, który przechodził akurat obok naszej celi.

Następnego dnia, podczas wracania do domu przytrafiła się nam niespodzianka. Sam nie wiem, czy była ona miła, czy raczej nie... Szliśmy ulicą, a ponieważ byliśmy bardzo głodni, wstąpiliśmy do przydrożnej knajpki z fast-food'ami. Kupiliśmy sobie po hamburgerze. Zaczęliśmy wracać do domu, rozmawiając i jedząc. Gdy nagle Angie weszła w jakiegoś faceta. Podniosłem na niego wzrok. Okazało się, że to był ten aktor z teatru...
- O, nie! To znowu WY! - krzyknął. - Zobaczcie, co zrobiliście. - moja żona ubrudziła go swoją bułką. - Ja się śpieszę na premierę, do teatru, a tu dwie takie bezczelne osoby wchodzą mi w drogę!
Cicho się z niego podśmiewaliśmy, lecz, jak nazwał moją Angie bezczelną, ostro się zdenerwowałem.
- E, koleś! Nie pozwalaj sobie! Co, jak co, ale mojej żony się nie obraża!
- Ależ ja Jej nie obrażam. Ja tylko mówię o Niej całą prawdę.
- Mam ci przywalić?
- Taaa... Jasne... Już widzę, jak to robisz! Jesteś niższy ode mnie o połowę, karzełku!
- O, nie! Miarka się już przebrała!
Rzuciłem się na niego z pięściami. Już wygrywałem. Miałem nadzieję, że to, nauczy coś tego idiotę. Teraz powinien zmienić tamto ostrzeżenie z portalu społecznościowego na: "Pablo Galindo - nie obrażać jego żony!". Gdyby nie fakt, że przyjechała policja, może i bym wygrał, a ten koleś przestałby się w końcu nas czepiać, tamtego wydarzenia, na przedstawieniu.
- No, proszę... Panie Galindo... - odezwał się policjant. - A półgodziny temu wyszedł pan z celi... Aż tak bardzo chce pan do niej wrócić?
- Ja to ostatnio mam szczęście... - mruknąłem pod nosem. - Panie policjancie... A z resztą... Co ja się będę panu tutaj, teraz tłumaczył? Niech mnie już pan z powrotem zawiezie na komendę, przepyta ze wszystkiego, znowu zamknie na dobę, czy dwie... Po co się tutaj mordować i tracić czas?
Komisarz pomyślał chwilę. Zerknął na tego wścibskiego aktora, następnie na mnie.
- Kuba... - powiedział do swojego przyjaciela, policjanta. - Odprowadź tego aktora do teatru, a ja sobie z Galindo pogadam.
Gdy drugi komisarz odszedł z moim wrogiem, przestraszyłem się tego, co usłyszałem od policjanta.
- Ale go pan skopał! Należało się cwaniaczkowi... - zaśmiał się.
- To pan go nie lubi? - zdziwiłem się, tak samo, jak Angie.
- Codziennie na swoim koncie, na portalu społecznościowym obrażał mnie, za to, że gdy przyszedłem na któryś spektakl, do teatru, nie wiedziałem kim on jest. Już dawno bym go zbił, ale nie mogę, bo co to by było, jakby mundurowy zbił aktora!
- No, tak... Racja...
- Tylko niech to zostanie między nami... - dodał szeptem. - Tym razem się Wam upiecze, stoi?
Popatrzyłem się na Angie, która była w równym szoku, jak ja.
- Stoi.
- To dobrze, a teraz zmykajcie do domu, zanim tu Kuba przyjdzie.
- A co mu pan powie? Że uciekliśmy?
- Nie... Coś tam mu powiem... Coś się wymyśli. Nie bójcie się, nie będzie to przeciwko Wam.
- Dziękujemy. - odeszliśmy.
Resztę drogi przeszliśmy w ciszy, zamyśleni. Nie mogłem uwierzyć, w to, co się stało. Weszliśmy do domu. Wstawiłem wodę na kawę.
- Mega dziwne dwa dni. Nie sądzisz?
- O, tak... - odpowiedziała Angie. - I kto by pomyślał, że tak łatwo pozbędziemy się tego aktora i, że już nie będzie nas dręczył?
- Heh... Jesteś dumna ze swojego Pabla? - pocałowałem Ją w policzek.
- Tak... Bardzo... - a Ona mnie w usta.
----------------------------------------------------------------------------------
I, jak? Podoba się dzisiejszy rozdział?
Dzisiaj taki dłuższy, gdyż wczoraj był krótki, a poza tym,
jak nie mogę się ruszyć z kanapy to skorzystam na tym
i staram się powydłużać niektóre rozdziały :).


Jeszcze raz: Szczęśliwego Nowego Roku!
bloggerka

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 95 - Koncert kolęd

Miłego czytania! :)
♫ Piosenka na dzisiaj ♫
Dojeżdżaliśmy właśnie na miejsce, gdzie miał odbyć się koncert kolęd. Dzieciaki były bardzo zestresowane. Sądzę, że odczuwały na sobie ogromną odpowiedzialność, za to, że pojechały, mimo, iż pierw chciałam ich wycofać. Gdy weszliśmy do sali, konkurs już trwał. Akurat grupka kończyła śpiewać.
- Kurcze, oni byli naprawdę dobrzy...
- Lepsi od nas...
Grupa, która przed chwilą wystąpiła, była naprawdę dobra. Ale czy od razu lepsza od naszej? Spodziewałabym się, że między nami, a nimi, mogłaby być niewielka różnica głosów... Rozsiedliśmy się na widowni. Na drzwiach wejściowych do sali, wisiała lista, na której napisana była kolejność występu grup. Nasza grupa występowała jako siódma, a przed chwilą wystąpiła druga. Podczas występu piątej grupy zabrałam dzieciaki, za kulisy, do sali, aby się rozśpiewały. Gdy jednak stały i czekały, aż prowadzący ich zapowie. Zestresowały się ogromnie.
- Teraz wystąpi grupka uczniów ze Studio 21, z Buenos Aires. Zapraszamy!
- Trzymam za was kciuki! - krzyknęłam.
Gdy dzieciaki weszły na scenę, momentalnie coś je sparaliżowało. Może blask reflektorów? Może zbyt duża publiczność? Albo bały się, że nas zawiodą... Zastanawiałam się, jakby ich tu zachęcić do śpiewania... Muzyka zaczęła już lecieć... Jeszcze chwila, a przegrywka by się skończyła i musiałyby już zacząć... Weszłam za kulisy i stanęłam tak, aby mnie zobaczyli.
- Nie bójcie się... Możecie być nawet ostatni i tak jesteście dla nas najlepsi. - powiedziałam.
Moje słowa na nich podziałały. Nagle, akurat w dobrym momencie, zaczęli śpiewać.  Pierwsza kolęda się skończyła... druga... i trzecia! Nadszedł koniec ich występu. Zeszli ze sceny.
- I jak nam poszło, Angie? - zapytali.
- Wspaniale! Teraz pozostaje nam tylko czekać na wyniki...
To jest właśnie najgorsze... Możesz czekać, czekać, czekać i czekać. A jak się już naczekasz, to się dowiadujesz, że nie wygrałeś! I tak mijała chwila za chwilą... Zegar tykał i tykał... Zaczynało mi się powoli nudzić, gdyż nasza grupka wystąpiła, jako jedna z pierwszych, a po nas, było ich jeszcze dużo. Tik, tak... Tik, tak... Tik, tak...  Usiedliśmy sobie na widowi, gdyż nie mieliśmy się za bardzo gdzie podziać. Nagle zachciało mi się do toalety. Poinformowałam dzieciaki, że zaraz wrócę. Wyszłam z sali. Akurat na korytarzu, spotkałam się z kimś, kogo bardzo dobrze znam...
- Pablo! Co Ty tutaj robisz? - ucieszyłam się i rzuciłam Mu się na szyję.
- Przecież, jak ja tu mogłem nie przyjechać? Musiałem się z wami tutaj zobaczyć.
- Niestety, nie zdążyłeś. Już po występie dzieciaków.
- Wiem, ale zdążyłem jeszcze ich zobaczyć w telewizji z Germanem.
- Poszedłeś do Germana?
- Nie. On przyszedł do nas do domu. Oglądaliśmy razem koncert, ale postanowiliśmy, że przyjedziemy się z wami zobaczyć.
- Czyli, że on też tutaj gdzieś jest?
- Tak. Poszedł do toalety.
W tej chwili doszedł do nas mój szwagier. Naprawdę nie mogłam w to uwierzyć, że Pablo i German oglądali razem telewizję... Chyba coraz bardziej się lubią.
- Co tu tak stoicie? - zapytał się. - Nie idziemy do środka?
- Jasne. Idziemy. Wy już wejdźcie, a ja pójdę do łazienki. - powiedziałam.

- Uwaga! Ogłaszam wyniki! Nasz konkurs wygrywa.... Grupa uczniów ze szkoły "MusicIsMyPasion" w Madrycie! Zapraszamy was na scenę!
Ja rozumiem, że nie może by być kilku wygranych, ale, żeby oni sobie dali radę? To nasze dzieciaki zasłużyły na wygraną! Przecież były naprawdę dobre! "Angie! Naucz się w końcu przegrywać!" - podpowiadało mi sumienie. No trudno... Nie każdy jest tak dobry, aby wygrywać...
- Nie martwcie się. Byliście świetni. Może i oni nie potrafią tego docenić, ale nie zapominajcie, że przecież to, iż tu jesteście to jest wasz duży sukces. Przecież bardzo ciężko było się dostać do tej grupki. Tylko sześć osób z siedemdziesięciu, a właśnie tymi osobami jesteście właśnie wy. - starałam się ich pocieszyć.
- Zawiedliśmy was...
- Nieprawda. Nie mówcie tak.
- Ale Angie, to jest prawda! - powiedziała Francesca. - Chcieliście nas wycofać, bo kiepsko nam szło, a my się uparliśmy, że zaśpiewamy i tak się stało! Trzeba było Was posłuchać...
- Nawet tak nie myślcie. To prawda... Dopóki nie wystąpiliście przed Pablem szło wam kiepsko, lecz może was coś później zmotywowało? W każdym razie udało wam się to sto razy lepiej, niż na wcześniejszych próbach...
- Chwilka... - powiedział prowadzący konkursu. - Wystąpił mały błąd w liczeniu głosów. Ktoś przy wynikach tej grupy dopisał jedno zero, dlatego z piętnastu zrobiło się sto pięćdziesiąt.
Wiedziałam, że coś mi tutaj nie pasuje... Przecież tamtej grupie naprawdę źle poszło...
- To w takim razie kto wygrywa?!?
- Według tego wykresu, wygrywa grupa ze... "Studio 21" w Buenos Aires! Gratulujemy! Zdobyliście sto trzydzieści dwa głosy! Jeszcze raz, gratulacje!
Dzieciaki długo nie mogły w to uwierzyć. Pozytywnie zszokowane weszły na scenę i zaśpiewały jeszcze raz wszystkie trzy kolędy. Cały czas skakały z radości. Ja także do końca w to nie dowierzałam...
----------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał :).
Przepraszam, że dzisiaj tak późno, lecz wczoraj miałam "superowego" Sylwestra...
Skręciłam nogę! Nowy Rok zaczęłam naprawdę wspaniale...

Pozdrawiam
bloggerka