poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 100 - Nadszedł wielki dzień...

Nadszedł ten, jeden z najważniejszych dni w życiu Angie.
Jak sobie z nim poradzi?
Dla wszystkich fanów Angie, oraz Clary Alonso :).
Moje życie zaczęło się wreszcie układać... Wyzdrowiałam już całkowicie, dowiedzieliśmy się kto podpalił nam dom... Co prawda, jeszcze go nie odzyskaliśmy, a straty są potworne, ale mieszkamy na razie w domu Germana. Przyjął nas z otwartymi ramionami. Teraz zrobiło się jeszcze bardziej wesoło niż było. Okazało się, że akurat dzień przed moim terminem porodu, uda nam się wrócić do naszego domu, gdyż zdążą już go odbudować. A co do sprawcy pożaru, to okazało się, że to był tylko przypadek... Fajerwerki... Ale nie chcę już do tego wracać... Najważniejsze, że wszystko się wyjaśniło, a sprawca sam przyznał się do winy... Wybaczyliśmy mu, bo przecież nie zrobił tego specjalnie... Ale to teraz nie jest ważne. Był sobie zwykły dzień... Do czasu... To była ciepła środa w lutym... Zostały mi jeszcze dwa tygodnie do porodu. Przygotowywałam się do tego zawzięcie do tego. Czytałam książki, sięgałam porad... Bardzo chciałam, aby ten dzień był wspaniały, aczkolwiek nie wyszedł tak, jak chciałam. Mimo to i tak był wspaniały... Pablo wrócił po piętnastej do domu. Zjedliśmy przepyszny obiad, który ugotowała nam Olga, a następnie włączyliśmy sobie jakiś film. Skończył się, więc postanowiliśmy sobie włączyć, bo i tak nie mieliśmy nic do robienia... Pablo wypisał wszystkie papiery w pracy, a ja na urlopie nareszcie miałam chwilę dla siebie. No i po chwili się zaczęło...
- Pablo... - zaczęły łapać mnie pierwsze skurcze.
- Tak?
- Mamy mały problem...
- Ja nie widzę żadnego problemu. Wszystko jest w najlepszym porządku.
- Może u Ciebie... - powiedziałam. - Zaczęło się...
- No, tak. Wiem o tym.
- No i nic z tym nie chcesz zrobić?
- No próbuję oglądać ten film, ale nie mogę, bo ty cały czas gadasz!
- Pablo! Nie o to chodzi!
- To o co?
- Zaczęło się! Ja rodzę.
- O mój Boże! Już!?! Tak szybko?!? Przecież termin masz dopiero za dwa tygodnie!
- No, ale jak widzisz, naszemu maluszkowi bardzo się śpieszy na zewnątrz... A teraz pomożesz mi dojechać do szpitala, czy mam sama to zrobić?
- Nie, nie... Już, już... Chodź, chodź...
- Pablo, wszystko gra? Coś się zacinasz...
- Stresuję się i tyle! - powiedział. - O matko... Zostanę ojcem... - mruknął do siebie.
Wsiadłam do samochodu. "Może to jeszcze nie poród?" - pomyślałam, lecz wiem, że się myliłam. Z każdą minutą skurcze były coraz to mocniejsze. Pablo był cały czas w mocnym szoku. Gdy w końcu udało mu się przyczłapać do samochodu, ruszyliśmy. Mam wrażenie, że mój mąż się tym bardziej stresował niż ja... Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie piekielny korek na drodze. Może i nie byłby on taki zły, gdyby Pablo tak strasznie nie panikował.
- Trzymaj się Angie, wszystko będzie dobrze.
- No ja tak sądzę...
- Tylko nie zaczynaj rodzić tutaj...
- Pablo uspokój się.
- Ja? Ależ ja jestem bardzo spokojny... Jestem królem spokoju...
Z jednej strony to było bardzo denerwujące, lecz z drugiej urocze. Rozumiem, że się biedak o mnie martwił, lecz strasznie to przeżywał. Gdy w końcu udało nam się przejechać przez ten straszny korek, mój mąż przyśpieszył, żebyśmy zdążyli do szpitala. Lecz oczywiście, coś się musiało stać... Pewnie zastanawiacie się co? Otóż zatrzymała nas policja.
- A dokąd to się tak pan... o! To przecież pan! - powiedział policjant. - Przecież powiedziałem panu, panie Galindo, że za tamtego aktora to panu daruję, ale proszę dalej uważać co się robi...
- Proszę pana! Moja żona rodzi!
- Powiedzmy sobie szczerze... Nie nabiorę się na to.
- Ale naprawdę...
Nie chciałam oszukiwać, ale naprawdę śpieszyło mi się do szpitala. Więc zaczęłam krzyczeć, żeby się pośpieszyć, bo zaraz urodzę w samochodzie. Gdy tylko policjant to usłyszał, od razu nas puścił. Po ciężkiej podróży dotarliśmy do szpitala po trzydziestu minutach. Zwykle, na pieszo, można było się tam dostać po piętnastu minutach, ale wiadomo jakie ja mam szczęście... Gdy w końcu udało nam się wejść do szpitala, okazało się, że akurat mój lekarz wyszedł. "No trudno... Poradzimy sobie bez niego..." - pomyślałam, ale oczywiście mój mąż się z tym nie zgadzał. Musiał wszczynać kłótnię, że ja bez tego lekarza nie urodzę. Już tak bardzo się nie stresowałam tym rodzeniem. Bardziej martwiło mnie zachowanie Pabla... Po kilkudziesięciu chwilach znalazłam się na porodówce. Nawet nie rodziło mi się tak ciężko, jak przypuszczałam... Po kilku godzinach, wcale nie tak ciężkiej męczarni, jak się spodziewałam, udało mi się urodzić dziecko.
- Gratuluję pani! Urodziła pani... córeczkę!
Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda, po kim ma oczy... Gdy tylko Pablo ją zobaczył to od razu zemdlał. Pewnie z wrażenia. Lekarze wynosili go z sali. Z jednej strony wiedziałam, że nic Mu nie będzie, ale mimo to i tak bardzo się o Niego bałam. W końcu to jedna z najważniejszych, a jednocześnie najbliższych mi osób. Tak bardzo chciałam zobaczyć swoją córeczkę, lecz niestety nie mogłam... Dopiero, kiedy znalazłam się na sali szpitalnej, mogli mi ją po godzinie przywieźć.
- Ojejku... Moja malutka... - była taka śliczna. - Nie wie pani, co z moim mężem?
- A co się z Nim stało?
- Zemdlał podczas mojego porodu.
- A! To ten pan! Lekarzom udało się już go obudzić, ale nadal jest w szoku.
- Szoku?
- No, tak... Nie może uwierzyć, że został tatą.
- A mogłaby Go pani tutaj przyprowadzić, żeby się przywitał z córką?
- A nie stworzy zagrożenia dla dziecka?
- Mój mąż? No niech pani nie żartuje! A jak coś, to ja będę Go pilnować. - uśmiechnęłam się.
- No dobrze... Proszę chwilkę zaczekać.
Pielęgniarka zniknęła w drzwiach, a ja trzymałam swoją malutką córeczkę na rękach. "Ona musi być córką Pabla. Przecież jest nawet do Niego podobna..." - przypomniałam sobie o tym problemie, lecz szybko przestałam o Nim myśleć, bo przyszedł Pablo. Pamiętam jeszcze doskonale, jak pocieszał mnie po stracie Marii... (Przypomnij sobie! - Prolog) Był taki kochany... Niby byliśmy parą, ale to nie było tak na serio... To było tak tylko, aby się wszystkim pochwalić...
- Miałeś rację... - powiedziałam, gdy On wchodził do sali.
- A mogę wiedzieć z czym miałem rację?
- Miałeś rację, że wszystko się jakoś ułoży... Wtedy... jedenaście, a już prawie dwanaście lat temu... Lecz gdy to mówiłeś, nie sądziłam, że będzie właśnie chodziło Ci, o ślub z Tobą... i o dziecko...
- Ja nie mogłem wtedy bez Ciebie żyć. Chciałem Cię pocieszać, być przy Tobie... Wtedy może jeszcze nie wyobrażałem sobie dalekiej przyszłości z Tobą, ale na pewno tą najbliższą, tak... I tak dzień, w dzień... A kiedy nadszedł ten dzień... Ten dzień, kiedy zapukałem do drzwi Twojego domu, a Twoja mama odpowiedziała mi, że Cię nie ma... Że pojechałaś szukać siostrzenicy... Wyczekiwałem dnia, w którym wrócisz, lecz on długo nie chciał nastąpić... W końcu wróciłaś... Miałem nadzieję, że zostaniesz już ze mną w Buenos Aires, lecz to był kolejny błąd... Gdy tylko poinformowałaś mnie, że wyjeżdżasz za tydzień to stwierdziłem, że nie mogę tak żyć... Że nie mogę większość życia czekać na Ciebie w nadziei, że w końcu znalazłaś Violettę i wrócisz z nią do mnie... Bo gdybyś jej nie znalazła, to byś nie wróciła... Jedyne, co Cię powstrzymywało, to ostatnie trzy miesiące szkoły... Później każda rozmowa z Tobą, chociażby przez telefon, dwu minutowa była cudem... Lecz po sześciu latach poszukiwań poddałaś się... Miałem nadzieję, że nasza miłość ponownie rozkwitnie, ale bałem się Ciebie o to zapytać... Gdy w końcu się na to zdecydowałem, pojawił się Twój szwagier, z Violettą. Zauroczyłaś się w nim... I tak było przez pół roku... W końcu stwierdziłem, że tak nie może być... Postanowiłem coś z tym zrobić, bo bardzo cierpiałem patrząc na Ciebie, taką zakochaną... Mimo, iż sądziłem, że nie mam szans postanowiłem to zrobić... I co? I to poskutkowało... Lecz nie na długo... Później w nasze życie wplątała się Jackie, German, Ami... Na przemian czuliśmy się zdradzani, więc ustaliliśmy, że nasz związek nie ma sensu... Jednak długo bez siebie nie potrafiliśmy wytrzymać... I co się teraz dzieje? Teraz mamy dziecko... Wspaniałą córeczkę... Mówiąc "wszystko się jeszcze ułoży... zobaczysz..." nie myślałem, że wszystko ułoży się w taki wspaniały sposób...
Nasza córeczka zaczęła się słodko do nas uśmiechać. Mimo, iż ta historia przytrafiła się właśnie mnie, poczułam się, jakbym była na jakimś romantycznym filmie...
- Nie wiem, czy Ci przekazałem, ale German powiedział, że nie musisz robić tych badań na ojcostwo. Powiedział, że nie będzie nam już mieszał w życiu... - dokończył Pablo. - Chciałby tylko się mógł widywać z tym dzieckiem... Nigdy mu nie piśnie słowa, że jest możliwość, że ono jest jego...
- Boże... Jaki on kochany... Muszę mu podziękować...
- Już to zrobiłem.
- Zauważyłam, że zacząłeś się jakoś specjalnie z nim bardziej przyjaźnić.
- Tak... Bo to w sumie całkiem spoko gość... - odparł Pablo. - Dobra, starczy tego romantyzmu... Daj mi moją malutką na rączki...
- Uważaj tylko na nią. - powiedziałam dając Mu dziecko.
- A wiesz już jak ją nazwiemy?
- Mam pewną propozycję...
- Tak? Jaką?
- Nazwijmy ją Martina...
- Śliczne imię... - powiedział Pablo. - Witaj na świecie malutka Martinko...
----------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że setny rozdział się Wam podobał! :D
Dziecko Angie już jest na świecie. Co sądzicie o jego imieniu? Może być?
Łatwa logika myślenia:
Angie -----> Violetta -----> Martina
(ja już świruję! Nadmiar żelków xD)
Nie przepadam za Martinom, ale imię ma nawet ładne. :)

Pozdrawiam
bloggerka

Ps. Dzisiaj spoilera nie będzie. Jutro dowiecie się dlaczego :).

6 komentarzy:

  1. BOŻE KOCHAM CIE HHAHA! JA MAM TAK NA IMIE! MARTINKO? MOJ TATA TAK NA MNIE MOWI!!!! <333 JESTEM CORKA ANGIE I PABLA, NIR WIERZE... ;33 TO JA, TWOJA NOWA FANKA HAHA TAMTO KONTO MUSIALAM USUNAC BO KTOS MI SIE WLAMAL, ALE JESTEM JUZ ;D A TAK BTW. TO ROZDZIAL SETNY NAJLEPSZY,=D A JAK CZYTALAM JAK PABLO OPOWIADAL ANGIE O PRZESZLOSCI TO NABRALAM DUUZO NADZIEI NA TO, ZE W SERIALU BEDA RAZEM <3 PRECZ Z GERMANEM, PABLANGIE NA WIEKI <333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, że ktoś Ci się włamał na konto,
      ale cieszę się, że jesteś :).
      Dziękuję. Cieszę się, że Ci się podobał :D.
      Dokładnie! Pangie forever!

      Usuń
  2. Super rozdział. I pomyśleć że jeszcze 20 rozdziałów temu Pablito chciał wsiąść rozwód a teraz jest najszczęśliwszym mężczyzną :D ps: żyje Jade w twoim opowiadaniu ???? Bo nie umię się do czytać tego. Życzę weny(zwłaszcza psychopatycznej:D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Cieszę się, że rozdział się podobał.
      No, Pablo ma czasami różne, dziwne pomysły... :D.

      Co do PS:
      Na początku była z Germanem, później on był z Angie, a teraz jest sam...
      Jade zatrudniła Esmeraldę, żeby on zerwał z Angie
      (patrz rozdział 31 - "Esmeralda").
      Później namiesza w życiu szwagra Angeles...
      Wracając do pytania: tak, Jade żyje :D.
      Jeszcze raz dziękuję :)).

      Usuń
  3. Pabla wynieśli z sali... :D Nie mogłam z tego! hahaha! Najfajniejszy w tym rozdziale był Pablo. Tak serio to super setka! Imię bardzo mi się podoba! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... Pablo bardzo przejął się ojcostwem,
      aż chyba za bardzo :D.
      Dzięki :D.

      Usuń

Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)