Co się stało Federico?
Tego dowiecie się czytając ten rozdział!
Dowiecie się także paru innych, ciekawych rzeczy ;).
Zapraszam! :P
♫ Piosenka na dzisiaj ♫
- German... Federico... - zaczęłam. - Ech, to przedłużanie nie ma najmniejszego sensu. Federico ma bardzo poważny uraz kręgosłupa... Od jego dalszego losu zależy operacja, którą ma właśnie przeprowadzaną i trzy, cztery następne dni, czy wszystko się dobrze złożyło i zagoiło...Tego dowiecie się czytając ten rozdział!
Dowiecie się także paru innych, ciekawych rzeczy ;).
Zapraszam! :P
♫ Piosenka na dzisiaj ♫
- Że co?!
Pewnie, gdybym mówiła mu w oczy, zemdlałby od razu. Całe szczęście tak nie było...
- Jaka operacja? Że co? Że jak... - nie mógł uwierzyć, w to, co ode mnie usłyszał. - Jak będą komplikacje podczas operacji, to on... umrze?
- Nie. - zaprzeczyłam. - Przepraszam, nie powiedziałam ci całości. - usprawiedliwiłam się. - Jeśli, w najgorszym wypadku okaże się, że operacja się nie powiodła, nie będzie mógł chodzić... Wtedy będzie przeprowadzona kolejna operacja, podczas której okaże się, czy chociaż będzie miał szansę jeździć na wózku...
- Matko jedyna... - westchnął mój szwagier. - Angie... Wybacz, ale... ja będę już kończył...
- Dobrze. Trzymaj się.
- Zaraz tam jadę. Dziękuję za pomoc.
- Spoko. Cześć.
Jejku biedaczek z tego Fede... Taka gwaizda Y-Mixu... Ale teraz będzie o tym huczało w mediach, gazetach, telewizji... A właśnie! Wolę nie być przy tym, jak Marotti dowiaduje się, że Federico miał aż taki ciężki wypadek i to z jego winy, bo gdyby nie jego wymysł, to by nie musiał jechać na tą idiotyczną konfederację do tego Madrytu...
Gdy wróciłam do domu, czekało tam mnie jeszcze więcej niespodzianek. Oczywiście w wejściu zaraz masa pytań co z Fede i tego samego dnia powiedzieliśmy jeszcze Edwardowi i Michaelowi o porwaniu Violetty i Martiny... Spodziewałabym się jeszcze wszystkiego innego najgorszego, ale nie tego...
Siedzieliśmy sobie z Pablem w kuchni i jedliśmy obiad, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Wstałam i poszłam otworzyć. Nie wiedzieć czemu, ale zaraz za mną szedł mój mąż. Nie wyobrażacie sobie, jak wyglądała moja twarz (tak, tutaj chodzi o minę :P), jak otworzyłam drzwi, a za nimi stał... mój "najulubieńszy" policjant...
- Państwo Galindo? - zapytał bezczelnie. Zupełnie, jakby nie widział, z kim rozmawia.
- Tak. Nie poznaje nas pan?
- A no, rzeczywiście... Ciężko państwa zapomnieć...
- Czym zawdzięczamy pańską wizytę? - zapytał Pablo.
- Może tym, że są państwo oskarżeni o porwanie i uprowadzenie dwóch dziewczyn. Violetty Casttio, lat siedemnaście i Martiny Galindo lat... prawie rok.
- Czy to jest ukryta kamera, czy jakieś głupie żarty? - zaczęłam się już poważnie denerwować, co mi wyszło na złe. - Jeśliby pan chociaż odrobinę pomyślał, to wymyśliłby pan, że przecież Martina Galindo, to nasza córka, a Violetta to moja siostrzenica i to właśnie my składaliśmy zeznania o ich zaginięciu! Niech pan ruszy tą swoją pustą łepetyną! To naprawdę nie boli!
Z tym ostatnim zdaniem nieco przegięłam. Komisarz się też na nas 'odrobinę' zdenerwował... Zamknęli nas w areszcie, ale następnego dnia, tata Pabla spłacił za nas kaucję. Jedyne, o czym marzyłam w tamtej chwili, to zamknąć się w sypialni i wypłakać raz, a dobrze, ale niestety to też nie było mi dane...
Pod domem było mnóstwo fotoreporterów. Połowa chciała z nami mówić o porwaniu Violetty, że to niby nasza wina, a druga, o tym, że ja znam najwięcej szczegółów z wypadku Federico... Ledwo co przecisnęliśmy się do drzwi, a gdy już byliśmy w środku, pozasłanialiśmy wszystkie okna firankami i roletami, aby nikt nas nie widział...
- Pierw policja, teraz fotoreporterzy... Ja już nie daję rady Pablo.
- Myślisz, że dal mnie to jest łatwe? - przytulił mnie. - To też dla mnie jest naprawdę trudne.
- Ale Ty przynajmniej potrafisz tak tego nie okazywać.
- Wiesz co ja teraz zrobię? Ja teraz do nich wyjdę i ich wszystkich stąd przegonię! Jak nie wszystkich na raz, to każdego z osobna!
- Na prawdę? Nie żartujesz?
- Nie. I idę to zrobić teraz, zaraz już! - tak jak powiedział, tak też zrobił.
Jednak oczywiście szybko domyśliłam się, że to był błąd... Minęła godzina... Zerkałam delikatnie, tak, żeby mnie nie zauważyli, przez okno. Pabla nigdzie nie widziałam, a tych ludzi było tam coraz więcej... Robiło się już ciemno i późno... A Go cały czas nie było... Położyłam się do łóżka. Oczywiście nie spałam. Nie mogłabym sama spać spokojnie, odkąd moja córka zniknęła... Położyłam się z telefonem w ręku. Nagle zobaczyłam, że do mojej sypialni ktoś wchodzi... Całe szczęście, to był tylko Pablo...
- Już się bałam, że nie odbierzesz, bo ciebie też uprowadzili...
- Nie... Ja jestem cały i nie zamierzam dać się porwać. - uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Myślałam też, że ci fotoreporterzy Cię podeptali. - zaczęłam się cicho śmiać. - Może jednak coś się w tym życiu dobrego w końcu przydarzy, co?
- No ja mam taką nadzieję. - walnął się na łóżko z taką siłą, że aż podskoczyłam.
Jak sądzicie, Fede będzie chodził??? :P
Przynajmniej zakończenie w miarę wesołe ;).
Do zobaczenia jutro! ;*
bloggerka
O Jezu Fede na wózku... Nie!!! On musi chodzić! :c
OdpowiedzUsuń:P
UsuńMam nadzieję, że się uda. :) Bardzo fajny rozdział. :D
OdpowiedzUsuń