niedziela, 11 maja 2014

Sezon 2 - Rozdział 68 - Dobrze, że mam ich przy sobie...

Pablo wyjechał!
Angie została w domu
z Michaelem i Edwardem. ;D
Znowu leżąc w łóżku nie mogłam zasnąć... Ych... Zerknęłam na zegarek. U mnie jest godzina 3 nad ranem, to we Włoszech będzie która? Hm... Niech no ja policzę... To pięć godzin to się dodawało, czy odejmowało? Chyba odejmowało... Jeśli mam rację, to u Pabla jest teraz... 22. Ale tak właściwie, to o ósmej nad ranem też mogłabym do niego zadzwonić... Sięgnęłam po telefon i szukałam numer Pabla... Niby znałam go na pamięć, lecz zawsze, gdy miałam pisać z pamięci, to bałam się, że pomylę jakąś cyfrę i zadzwonię nie pod ten numer. Nie musiałam długo go szukać, gdyż miałam Go wpisanego "Aaa Pablo <3"
Zadzwoniłam... Lecz nie odbierał... Bałam się, że w ciągu tych 13, prawie 12 dni, które zostały do powrotu mojego męża, odwiedzi mnie w domu policja i powie, że zostałam wdową... To by było okropne! Modliłam się w duchu, aby tak się nie stało i zamiast komisarzy, stanął w drzwiach po prostu mój Pablo... Nagle usłyszałam na dworze krzyk. Wyjrzałam przez okno. Nie widziałam za dużo, bo było jeszcze ciemnawo na dworze, ale ten, kto tak wrzasnął usłyszał, że otwieram okno...
- Angie! Pomóż mi! - krzyknął.
- Dobrze, ale... Komu mam pomóc? - zapytałam.
- To ja, Michael. Pomóż mi.
- Już do Ciebie lecę! - krzyknęłam i zamknęłam okno.
- Angie, co się stało? - do mojej sypialni wszedł Edward.
- Tak dokładnie to nie wiem. Michael coś sobie zrobił na dworze. - powiedziałam. - Masz latarkę? Bardzo mi się przyda.
- Tak, latarka jest w kuchni. - odpowiedział. - Idę z Tobą na zewnątrz.
Zeszliśmy oboje. Wyszliśmy z domu zahaczając jeszcze o kuchnię, aby wziąć latarkę i stanęliśmy na chwilę w przedpokoju, aby założyć buty i narzucić kurtki. Gdy byliśmy już na zewnątrz, podeszliśmy pod okno mojej sypialni, aby znaleźć tatę Pabla i Edwarda. Nie było go tam...
- Michael, gdzie jesteś? - zapytałam.
- Angie, tutaj... Pod drzewem... - obróciłam się w stronę orzechu, który rośnie na naszym podwórku.
Rzeczywiście tam był... Siedział tak półprzytomnie... Narzekał, że okropnie boli go noga i głowa. Nawet nie chciał nam powiedzieć, co się stało, ani dlaczego wyszedł tak niespodziewanie na dwór o tej godzinie. Wzięliśmy go "pod pachę" i jakimś cudem udało nam się go doprowadzić do samochodu. Pobiegłam się szybko przebrać, aby zaraz zawieźć go do szpitala. Edward chciał jechać z nami, ale, gdy poprosiłam, aby został w domu z Martiną zgodził się dla dobra małej. Gdy dojechaliśmy, Michael uparł się, że on sam dojdzie z parkingu do budynku, lecz wiedziałam, że sobie nie poradzi i pobiegłam po wózek dla niego. Wróciłam po niego i zawiozłam do środka.

Czekaliśmy w kolejce i czekaliśmy... Czas mijał i mijał... Na dodatek rozmowa nam się nie za bardzo kleiła. Ja chciałam, aby tata mojego męża opowiedział mi, dlaczego wyszedł o trzeciej nad ranem na podwórko i co tam robił, aczkolwiek on nie chciał mi odpowiedzieć. Michael już był bardziej przytomny. To dobrze. Trochę mniej już się o niego bałam. W końcu była nasza kolej. Wchodząc do gabinetu zerknęłam na zegarek. 6:30... Serio? Tylko tylko trzy godziny czekałam? Miałam wrażenie, że co najmniej była już 10 rano... Usiedliśmy na przeciwko lekarza i zaczął on przeprowadzać wywiad, który no nie powiem - trwał około 30 minut... A pytania się praktycznie cały czas powtarzały. Gdy w końcu ta męczarnia się skończyła, doktor kazał mi zaczekać na korytarzu, bo musiał jechać z Michaelem na przeróżne badania... Zrobiłam to o co prosił, ale myślałam, że zaraz wybuchnę... Ile się znowu naczekam? Dwie, trzy godziny... Żałowałam, że nie pomyślałam i nie wzięłam sobie żadnej książki... Co chwila gdzieś wywozili tatę Pabla. Wywieźli go z gabinetu lekarza, chwilę później wrócił, znowu pojechał i znowu wrócił... I tak się kręcili z dobre dwadzieścia razy, aż w końcu zdenerwowałam się i poszłam do szpitalnego sklepiku. Kupiłam sobie soki gazetę. Następnie usiadłam w bufecie i czytałam... W ogóle nie zastanawiałam się nad tym co czytałam... Kupiłam jakąś gazetę z pierdołami... Gdy przeczytałam całą wstałam i chciałam kupić jeszcze jedną. Podchodząc do kasy, wydawało mi się, że właśnie korytarzem przechodziła Violetta... "Co ona tutaj może robić?" - zdziwiłam się. Wyszłam na korytarz i podbiegłam to "Violetty". Złapałam ją za ramię, obróciła się. Tak, to rzeczywiście była moja siostrzenica...
- Violetta? Co ty robisz w szpitalu? - zdziwiłam się.
Chwilę po tym, chłopak stojący obok, obrócił się. Była tutaj z Diego... Pierwsze przez myśl mi przeszło coś niemożliwego... Dziwnego... Czyżby Viola była... z Diego... Nie, nie. To przecież nie jest możliwe. Ale dlaczego akurat znaleźli się na piętrze, na którym był oddział ginekologii?
- O, Angie... Co Ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona.
Raczej coś przede mną ukrywała... Miała dziwny ton mówienia...
- Tata Pabla, Michael, zrobił sobie coś w rękę... Bardzo go bolała, więc musiałam go tutaj przywieźć. Ale powiedź mi lepiej, co wy tutaj robicie?
- My?
- Violetto Casttio... Chyba nie powiesz mi, że spodziewasz się dziecka?
- Angie, to nie jest najlepszy czas na taką rozmowę... Porozmawiamy później. Obiecuję. - powiedziała i poszli dalej.
Nie będę ukrywała - to było dziwne, ale nie chciałam się z nią kłócić w szpitalu, tam, gdzie by nas wszyscy widzieli i słyszeli. Zerknęłam na zegarek... Minęło półtorej godziny... Postanowiłam, że pójdę na górę i zobaczę co tam z Michelem. Trafiłam w idealnym momencie. Wychodził właśnie z gabinetu.
- Hej, długo mam jeszcze czekać? - zapytałam.
- No już skończyliśmy. - odpowiedział. - Możemy jechać do domu.
Mój towarzysz miał rękę w gipsie. Czyli jednak coś sobie zrobił... Chciałam, żeby opowiedział mi wszystko dokładnie, lecz w drodze powrotnej słyszałam tylko krótkie odpowiedzi... Najwidoczniej wstydził się tego, co zrobił... Gdy byliśmy w szpitalu Edward ugotował obiad, co było bardzo miłe z jego strony. W prawdzie zrobił tylko spaghetti, lecz było ono wspaniałe! Zjedliśmy wszystko co nałożył na talerz, oraz cały makaron z sosem. Później jeszcze pozmywał, nakarmił moją córkę i położył ją na popołudniową drzemkę, a Michael czytał jej na sen książkę. Uśmiechałam się patrząc na to wszystko. To było takie urocze z ich strony... Przejęli na chwilę moje obowiązki domowe, a ja, zamiast wykorzystać ten wolny czas, który mi dali, to patrzyłam się na nich, w jaki sposób mi go dają... Nagle zadzwonił mi telefon.. Spojrzałam na ekran. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że to będzie Violetta, lecz nie... To był... Pablo! Czym prędzej odebrałam.
- Pablo, to Ty?! - rzuciłam.
- Tak. Hej, kochanie. - odpowiedział.
- Jak my się o Ciebie martwiliśmy!
- Tak? Niby dlaczego?
- Nie dawałeś znaku życia! A w telewizji powiedzieli o tym wypadku, tego samolotu co leciał do Mediolanu... Ale widocznie nie leciałeś tym samolotem. Uff... Całe szczęście. - powiedziałam.
- Właśnie, Angie... Problem, bo ja w nim leciałem.
- Boże! Nic Ci nie jest?!?
- Tylko parę siniaków i zadrapań.
- A mój tata? Gregorio?
- Z nimi też nie najgorzej... Zawieźli nas do szpitala, ale dzisiaj wychodzimy i załatwiamy sprawy ze Studio, ale już nie ważne. Powiedź mi lepiej najdroższa, co tam u Ciebie, u Martiny?
- Wszystko po staremu. - wiedziałam, że mnie nie widzi, ale mimo to uśmiechnęłam się.
- Tylko tyle? A u mojego brata i taty?
- A właśnie... Skoro o nich rozmawiamy... Wiesz jacy byli dzisiaj dla mnie pomocni? Zrobili wszystko za mnie.
- Widzisz, jacy oni są kochani?
- Tak, właśnie dopiero teraz to zauważyłam... Muszę Ci powiedzieć, że Michael złamał sobie dzisiaj rękę.
- Jak to zrobił?
- Wyszedł do trzeciej nad ranem na dwór... Nic więcej nie wiem, bo nie chce o tym rozmawiać. Podejrzewam, że się potknął czy coś i stało się...
- Ale nie wiesz, po co wychodził o tej porze?
- Nie... Właśnie nic nie mówi na ten temat...
- Dobrze, ja muszę kończyć. Pa, Angie. Ucałuj ode mnie resztę, okej?
- Spoko. Cześć. - rozłączył się.
Akurat panowie, o których mówiłam przez telefon, siedzieli razem w kuchni i rozmawiali. Postanowiłam im podziękować, bo głębiej rozmyślając, pomagali mi praktycznie przez cały czas... Nie tylko w pracach w domu, ale także wspierali mnie w trudnych chwilach...
- Michael, Edward... Dziękuję wam. - powiedziałam siadając obok nich.
- Za co?
- Tak ogólnie... Za wszystko... - odpowiedziałam. - Za to, że jesteście... Uwielbiam was.
- Ooo... - powiedzieli jednocześnie. - My Ciebie też. - wstaliśmy i przytuliliśmy się.

Jej! Nareszcie nieco dłuższy rozdział! ;D
Violetta w ciąży z Diego? Jak sądzicie? :P

Miłego wieczoru!
bloggerka

4 komentarze:

  1. Z Diegoo.
    Ale by bylo. heh
    Tak prosze zeby byla z nim. Kocham ich. Jak bedzie w ciazy to masz juz imie wybrane? Przy okazji bedzie dzis ten zalegly 1 rozdzial czy nie? A jutro o ktorej gdzies rozdzial?
    Pozdrawiam :* <3Dieletta<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom.
      Wyobrażacie sobie reakcję Germana? xD
      Nie mam imiona jeszcze wybranego. Na razie się w to nie zagłębiam :P.

      Dzisiaj już raczej nie...
      Mam we wtorek konkurs i muszę się trochę przygotować.
      Między środą, a niedzielą powinien się już jakiś pojawić dodatkowo.
      Ale nic nie obiecuję - żeby nie było :).
      Jutro... Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że do 20 się pojawi,
      ale znając moje szczęście to raczej nie -.-
      Także pozdrawiam :).

      Usuń
  2. Jaki uroczy koniec :) Violka, co nabroiłaś? XD Niby taka niewinna, a tutaj patrzcie ;~;
    Czekam na next! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo... ;D.
      Angie to raczej przemilczy, ale German?
      Pierw zemdleje, później nakrzyczy :P.
      A i zabroni jej jeszcze oczywiście śpiewać,
      bo to przez śpiewanie poznała Diego... xD.

      Usuń

Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)