poniedziałek, 12 maja 2014

Sezon 2 - Rozdział 69 - Spacer z Edwardem...

Edward proponuje Angie spacer...
Czy zrobią na nim coś,
czego nie powinni?
Dowiecie się czytając rozdział! ;)
Nareszcie był jakiś ładny, ciepły dzień... Promienie słońca przedzierały się przez szybę jednocześnie budząc tym mnie. Wstałam i otworzyłam okno. Na dworze wreszcie było przyjemniej! Może nie była to taka ciepła temperatura, jaka bym chciała, aby była, aczkolwiek, lepsze to niż nic. Świeciło słońce... Od razu robiło się przyjemniej... Niebo było przejrzyście niebieskie, a na nim widać było śnieżnobiałe chmurki.. Wszystko razem tak ślicznie wyglądało... Weszłam do łazienki i wzięłam szybki i zimny prysznic, aby nie chodzić zaspana cały dzień. Gdy wróciłam już odświeżona i ubrana, moja córka już nie spała. Wyjęłam ją z łóżeczka i zeszłyśmy razem na dół do kuchni, aby coś przekąsić. Siedzieli już tam Edward oraz Michael.
- Dzień dobry. - przywitałam się.
- Hej... - odpowiedzieli razem.
- Ładny dzień, co nie Angie? - zapytał brat Pabla.
- Tak. Bardzo.
- Może wybierzemy się na spacer? - zaproponował.
- Skoro nalegasz... - powiedziałam uśmiechając się. - Za ile idziemy?
- A może nawet już? - odparł. - Co Ty na to?
- Okej... - powiedziałam biorąc największe jabłko z koszyczka do ręki. - Tylko pomóż mi wyprowadzić wózek na dwór.
- A Martina nie może jechać w spacerowym?
- Jeszcze nie. - powiedziałam odchodząc mu od miejsca, w którym był wózek.

Chwilę później byliśmy w parku. Edward prowadził wózek z małą, a ja szłam obok i jadłam jabłko, które muszę przyznać, że było przepyszne! No, ale nie o jabłku przecież teraz mowa. Szliśmy sobie w ciszy i nagle obok nas przeszła kobieta z dzieckiem. Był to chłopiec, który miał... A bo ja wiem? Może z siedem, osiem lat. Kobieta, która z nim szła, była to najprawdopodobniej jego mama. Nagle Edward stwierdził:
- Tak właściwie, to nic nie wiem, o matce mojego brata... Opowiesz mi coś o niej?
- Naprawdę? A co byś chciał wiedzieć?
- Tak właściwie, to wszystko co wiesz.
- Właśnie zbyt dużo o niej nie wiem... Nie zdążyłam jej jeszcze za dobrze poznać... W tym czasie, co ona zmarła, ja i Pablo rozstawaliśmy się i schodziliśmy na przemian... Ale opowiem ci wszystko co wiem.
No i zaczęłam snuć swoje opowiadanie... Opowiedziałam mu, kiedy i dlaczego zmarła... Dlaczego Michael ją zostawił...
- No dobra, to teraz ty mi powiedź, skąd wiedziałeś, że Michael jest twoim tatą, co?
- Od urodzenia to wiedziałem.
- Serio? I dopiero niedawno zachciało ci się nas szukać, tak? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć... - na twarzy namalował mi się podejrzliwy uśmiech.
- No dobra... Ale nie będę ci za długo opowiadał. Powiem krótko. Moja mama dobrze wiedziała, kto jest moim ojcem. Jak byłem mały, to rzecz jasna, że pytałem się o tatę, ale wiadomo, że przecież wtedy jeszcze za dużo nie rozumiałem. Później nie chciała mi powiedzieć i w końcu wyprosiłem tą informację od niej. Szybko udało mi się skontaktować z Michaelem no, a później już z Wami...
- I resztę historii już znamy. - uśmiechnęłam się.
Doszliśmy do środka parku. Zobaczyliśmy, że był tam jakiś "festyn" słodyczy. Chodzi mi o to, że sprzedawali tam przeróżne rodzaje słodkości.
- O, to miejsce dla mnie... - zaśmiałam się.
Było tam ich naprawdę wiele. Od żelek, przez cukierki, aż po czekolady. "Uff... Całe szczęście, że wzięłam portfel..." - pomyślałam. Mimo to, nie miałam zamiaru jakoś specjalnie się obżerać. Pomyślałam, że kupię sobie paczkę żelek, a Martinie? Może wafla, takiego od lodów gałkowych... Ledwo co o tym pomyślałam, a Edward już mi coś zaoferował.
- Co powiesz na lody? Ja stawiam.
- No nie wiem... Najcieplej w sumie nie jest...
- No to chociaż watę cukrową. Raczej nie odmówisz.
- Skąd wiedziałeś? - przytuliłam się do niego.
Pierw kupiliśmy Martinie wafelka, o którym już wcześniej wspomniałam, a później podeszliśmy do stoiska z watą. Było tam tyle smaków do wyboru, że mogłabym tam stać i z godzinę wybierać.
- Który bierzesz? - zapytał brat Pabla.
- Hmm... Chyba ten o smaku gumy balonowej, a ty?
- Też wezmę ten. - powiedział. - Dwie duże waty o smaku gumy balonowej, poproszę. - odparł Edward do ekspedientki.
Gdy dostaliśmy nasze słodkości, usiedliśmy z nimi na fontannie i jedliśmy. Albo tamta pani nie potrafi zrobić normalnych rozmiarów waty cukrowej, albo zamiast zrozumieć duża, zrozumiała ogromna, bo były one naprawdę, naprawdę wielkie. Gdy zjadłam, skoczyłam jeszcze szybko po żelki dla siebie i dla Michaela, żeby nie był stratny. Swoje, razem z moim towarzyszem zjedliśmy w drodze powrotnej do domu i mało by brakowało, a byśmy zjedli jeszcze taty Pabla, ale całe szczęście się powstrzymaliśmy.
- Dzięki. to był naprawdę super spacer.
- Ja też dziękuję...
- Cukru mi teraz starczy na dwa tygodnie. - zaśmiałam się.
- No mnie chyba też. - odpowiedział.
- Naprawdę fajnie się bawiłam. Musimy kiedyś iść jeszcze na ten festyn, ale całą rodziną.
- Tak. To dopiero będzie zabawa. - powiedział i pocałował mnie w policzek.
Edward przestał mi już tak imponować jak kiedyś. Może to i lepiej? Mam przynajmniej znak, że to było tylko zauroczenie, ale dzięki temu, przekonałam się, że zawsze mogę na niego liczyć.

I co? Podobało się? ;)
Aż mi się w buzi słodko robiło, jak to pisałam ;D.

Miłych snów! ;*
Ja niestety muszę jeszcze odrobić lekcję i przygotować się na jutrzejszy konkurs :/.
Przede mną długa noc! :P
bloggerka

2 komentarze:

  1. Haha Angie rano zamiast śniadania wcina wate cukrowa z Edwardem! :p
    Podoba mi siee :

    OdpowiedzUsuń

Rozdział się podobał? Skomentuj!
Może to właśnie dzięki Tobie powstanie next? :)