Witam Was kochani
w pierwszym rozdziale drugiego sezonu.
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie!
Przebudziłam się... Miałam wrażenie, że obudził mnie płacz Martiny. Spojrzałam na jej łóżeczko. Była cicho i smacznie spała. Chwilę później zauważyłam, że nie ma obok mnie Pabla. Pomyślałam, że musi być na dole, bo gdzie indziej by mógł być? Zerknęłam na kalendarz. "Taaa... Dzisiaj sobota... Mogę sobie dłużej poleniuchować." - jak stwierdziłam, tak też zrobiłam. Przekręciłam się na drugi bok i zakryłam kołdrą, gdy nagle usłyszałam pukanie. Wystraszyłam się, bo to nie brzmiało jak pukanie do drzwi, tylko tak, jakby ktoś pukał mi do okna. "Przyśniło ci się..." - do pewnej chwili tak sądziłam. Nagle znowu usłyszałam pukanie. Powoli przewróciłam się na plecy i delikatnie otworzyłam oczy, aby sprawdzić, czy ktoś nie puka w okno dachowe. Nie... Nikogo tam nie było. Ponownie usłyszałam pukanie. Spojrzałam na okno balkonowe. Zaczęłam panikować. Co prawda było ono zasłonięte ciemnoczerwoną zasłoną i nic przez nią nie było widać, lecz spodziewałam się, a raczej byłam pewna, że ktoś za nim jest. Stoi, puka i czeka, aż ja wstanę i go wpuszczę... Ale kto normalny wchodzi przez balkon? Ten ktoś chyba zapomniał do czego służą drzwi wejściowe, albo chciał mnie nastraszyć. Jeśli to drugie, to przyznam, że mu się to udało. Powoli i po cichu usiadłam na łóżku. Założyłam swoje różowe kapcie. Chciałam wstać tak, żeby nikt nie słyszał, ale wstając podłoga dosyć głośno zaskrzypiała. Wzięłam do ręki poduszkę i podeszłam z nią do okna balkonowego. Normalny człowiek nie broni się przed mordercą poduchą, ale przecież ja nie jestem normalna, więc co mam do stracenia? "Dobra... Na trzy-cztery, Angie..." - powiedziałam do siebie. Odliczyłam do czterech, odsłoniłam zasłonkę i rzuciłam moją różową podusią w okno. Gdy upadła, o mało nie wrzasnęłam ze strachu.w pierwszym rozdziale drugiego sezonu.
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie!
- Pablo! Co ty tam robisz?
- Chciałem rozwiesić pranie na balkonie, aby wyschło, lecz, gdy wszedłem przez garderobę okno się zatrzasnęło i kiedy chciałem wejść z powrotem nie mogłem.
Nie zrozumiałam wszystkiego co do mnie mówił, gdyż stał za szybą, lecz domyśliłam się, o co mu chodzi. Jeszcze ruszał bardzo wyraźnie ustami... Pewnie wiedział, że go nie usłyszę.
- Już ci otwieram. - przekręciłam klamkę i weszłam na balkon. - Co cię skłoniło do tego, żeby zrobić pranie? - zerknęłam na świeżo wyprane ubrania i podeszłam sprawdzić, czy rzeczywiście były prane.
- Angie. - powiedział lekko załamanym głosem, ale jednocześnie widziałam po jego oczach, że chciało mu się śmiać.
- Tak?
- Zatrzasnęłaś za sobą okno...
- Że co? - obróciłam się w jego stronę. - O, kurczę... Rzeczywiście... Co teraz zrobimy?
- Ech... Musimy poczekać aż listonosz przywiezie pocztę.
- A jeśli dla nas nie ma żadnych listów?
- To poczekamy na chłopaka, który przywozi codziennie gazety.
- Co? Mamy czekać aż do południa? Przecież jeszcze nie ma siódmej...
- No wybacz, ale nic więcej nie możemy zrobić. Chyba, że masz przy sobie telefon.
- Nie... Został w sypialni na mojej półce nocnej.
- W takim razie, mam nadzieję, że jest Ci ciepło, bo trochę tutaj sobie poczekamy. - mówił to tak spokojnie, jakby w ogóle się tym nie przejmował i jakby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Dlaczego miałoby mi być zimno?
- Bo jesteś w piżamie z krótkim rękawem. Ja przynajmniej mam kurtkę.
- Oj, tam. Ja jestem twarda. - usiadłam na krześle.
Szybko pożałowałam swoich słów. Po pięciu minutach zrobiło mi się piekielnie zimno. Zaczęłam się trząść, a na dodatek dostałam gęsiej skórki.
- I co? Nie zimno ci?
- Nie... Ani trochę...
- Eche...
- No naprawdę.
- Dobrze, w takim razie nie oddam ci kurtki... Chciałem się nad tobą zlitować, ale skoro nie chcesz...
- Nie. Wcale nie musisz się nade mną litować. - powiedziałam. - Ale kurtkę możesz oddać... - uśmiechnęłam się.
Pablo spojrzał się na mnie z dużym uśmiechem, ale także z miną "a nie mówiłem?". Przysunął sobie drugie krzesło, zdjął kurtkę, ubrał mnie w nią, usiadł obok, a następnie przytulił.
- Dziękuję. Od razu zrobiło mi się cieplej.
- To w takim razie oddaj mi ją.
- Nie. Teraz ty pomarznij.
- Oj, tam, oj, tam... Tylko żartowałem.
Było mi naprawdę ciepło. Uwielbiam kiedy on mnie przytula. Jest taki ciepły i męski. W jego ramionach już się nie boję. Świat mógłby się zawalać, lecz gdyby on było obok mnie, nie bałabym się tego. Wybuchy, asteroidy, trzęsienie Ziemi w jego ramionach nie byłoby straszne.
- Kocham cię... - powiedział.
- Wiesz co? Powiedziałeś mi to samo, szczerze i prawdziwie dokładnie rok temu...
- Zmyślasz... Pamiętałabyś tą datę?
- No jasne.
- Ale przecież wtedy byłem dla ciebie nikim... Wolałaś Germana.
- Nieprawda Pablo. Byłam niezdecydowana. Nie wiedziałam kogo wybrać...
- A teraz jesteś pewna?
- Tak. Wiem, że dobrze wybrałam i jestem pewna, że tego nie pożałuję. - odparłam dumnie. - Przykładem jest to, że na dworze jest raptem siedem stopni, a ty oddałeś mi swoją kurtkę. - uśmiechnęłam się. - Tobie nie jest zimno?
- Jest, ale Ty jesteś ważniejsza, moja księżniczko. Nie jest Ci zimno w stopy? Przecież jesteś na boso...
- Trochę, ale nie martw się tym... To tylko moje stopy.
- Każda cześć Twojego ciała jest dla mnie ważna. - wstał i sięgnął z suszarki moje skarpetki. - Nie powinny być bardzo mokre. Mogą być lekko wilgotne, ale zawsze coś. - założył mi je na nogi.
- Cieszę się, że jesteś...
- Czuję dokładnie to samo... - odpowiedział. - Gdyby nie ty, nie spędził bym teraz tych wspaniałych chwil.
- Mogłabym tutaj spokojnie z Tobą siedzieć, gdyby nie fakt, że za ścianą śpi nasza kilkutygodniowa córka, która w każdej chwili może się obudzić i zacząć płakać.
- Wiem... Też się tego obawiam, ale postaraj się o tym nie myśleć, bo jeśli będziesz za dużo o tym myślała, to tak się może zdarzyć.
- Co racja, to racja...
- A nawet jeśli zacznie płakać, to to jest sytuacja wyjątkowa i wtedy będę gotowy nawet zeskoczyć z tego balkonu, tylko po to, żeby ją uspokoić czy nakarmić.
- Ojeju... Jesteś taki kochany...
- No wiem... Kocham cię, najdroższa...
- Ja ciebie też...
- Moje 'kocham' będzie trwało do końca świata i jeden dzień dłużej...
- Jesteś najwspanialszy... - uśmiechnęłam się do niego słodk
W tej chwili ujrzeliśmy jak listonosz jedzie na rowerze w stronę naszego domu. Gwałtownie wstaliśmy i zaczęliśmy krzyczeć o pomoc. Całe szczęście nas usłyszał. Podjechał pod nasz dom, zsiadł z roweru i podbiegł pod balkon.
- Co się stało? - zapytał.
- Okna balkonowe się nam zatrzasnęły. Oby dwa. Nie mamy jak wyjść z balkonu. Pomoże nam pan? - zapytał Pablo.
- Oczywiście, tylko... jak?
- Niech pan wejdzie do nas do domu, przez drzwi wejściowe. Jak już pan wejdzie, to po schodach, na górę i drugie drzwi po lewo.
- Już się robi. - odszedł, lecz chwilę później wrócił. - Przykro mi, ale są zamknięte.
- Że co? - zapytałam.
- No tak... Nie zdążyłem ich jeszcze otworzyć... - pomyślał chwilę Pablo. - Niech pan spróbuje wejść przez okno w kuchni. Co prawda, tylko je uchyliłem, lecz jeśli włoży pan rękę to łatwo je pan otworzy.
Jak tylko mój mąż skończył mówić, listonosz zrobił tak, jak on mu powiedział. Udało mu się je otworzyć. Wbiegł na górę i popchnął nam drzwi w idealnym momencie, gdyż Martina zaczęła właśnie płakać z głodu. Szybko wbiegłam i wzięłam ją na ręce. Poczułam falę ciepłego powietrza.
- Dziękujemy panu. - odparłam.
- Jeśli możemy się jakoś odwdzięczyć, to niech powie tylko jak... - odparł mój ukochany.
- Nie no... Skądże...
- Ale na pewno? Niech się pan nie krępuje.
- Tak? Bo tak właściwe to jest taka jedna sprawa...
- Niech pan mówi. - uśmiechnęłam się.
- Mógłbym prosić o pomoc w roznoszeniu listów? Dzisiaj na dziesiątą mam występ córki w szkole i nie chciałbym się spóźnić... Zostało mi tylko półtorej godziny i mnóstwo listów do rozniesienia...
- Ależ oczywiście! Mój mąż panu pomoże! - powiedziałam.
- Ale dlaczego ja? - zapytał.
- Bo ja muszę zostać i nakarmić Martinkę.
- No dobrze... Niech pan mi da te listy... - powiedział zrezygnowany Pablo.
Ja zajęłam się naszym dzieckiem, a On, resztę popołudnia spędził na roznoszeniu listów po całej naszej okolicy. No nie zaprzeczę - trochę ich było... ale przynajmniej odwdzięczyliśmy się temu dobremu człowiekowi, który uratował nas od zamarznięcia na balkonie... Heh... Ale by było... "Angie i Pablo Galindo - zmarli od tragicznego zamarznięcia na balkonie. Zawsze w naszych sercach." Nie ma to jak bujna wyobraźnia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest! Rozdział 1! Jestem z niego bardzo dumna!
Mam nadzieję, że Wam też się podobał. Komentujcie! :)
Pozdrawiam
bloggerka
Ps. "Piosenka na dzisiaj" towarzyszyła mi przy pisaniu tego rozdziału :).
(w każdym razie, przy jego początku :D).
Ps. 2. Podoba się Wam nowy wygląd bloga? :)
No i jest! Nie mogłam się już doczekać.
OdpowiedzUsuńJest cudny! Fajnie wymyśliłaś.
Ps. ''Piosenka na dzisiaj'' pasuje mi do tego rozdziału.
Ps.2. Mi się podoba nawy wygląd.
Cieszę się, że się podobał :).
UsuńDzięki <3.
Hahah super!! Zatrzasnęli się na blakonie - nie no hahahah :D
OdpowiedzUsuńZarypiście się zapowiada 2 sezon!
A przez ten nowy wygląd od razu czuje się nową serię :D
Wiem, mam bujną wyobraźnię :D.
UsuńCieszę się, że się podoba :).
Dzięki <3.
''Niech pan sprubóje wejść przez okno do kuchni.'' Padłam XD
OdpowiedzUsuńWyobraziłam sobie całą tą sytuację :D
Pablo roznosi gazety XD
''Każda część Twojego ciała jest dla mnie ważna.'' O boziuu <33 :3
Świetny 1 rozdział c: Czekam z niecierpliwością na 2 ♥
Dzięki <3.
UsuńJutro można się 2 spodziewać z rana :).